- Paradygmat rozwoju
Żyjemy w ciężkich czasach
- By krakauer
- |
- 17 lipca 2013
- |
- 2 minuty czytania
Żyjemy w ciężkich czasach, dlatego trzeba sobie nawzajem pomagać – na tyle na ile się da i na tyle na ile jesteśmy w stanie. Niestety państwo nas nie rozpieszcza i to pomimo olbrzymich środków pomocowych jakie otrzymuje od Unii Europejskiej, której jesteśmy członkiem. Zwykli Polacy praktycznie nie odczuwają tego, że jesteśmy w Unii Europejskiej nie mówiąc o tym, że podobno ostatnie 23 lata transformacji to okres cudu gospodarczego, którego podobno nam wszyscy dookoła zazdroszczą.
Naprawdę żyjemy w ciężkich czasach, ponieważ nie ma łatwych decyzji w sferze publicznej, każdy wybór wiąże się z ryzykiem i kłopotliwymi następstwami. Ponieważ nie da się zadowolić wszystkich, jak również nie można odbierać tylko co niektórym, to w końcu dojdziemy do zmiany paradygmatu nakazującego odbieranie wszystkiego wszystkim i nie dawanie nikomu niczemu ponadto, co jest niezbędne, co po prostu trzeba dać.
Podstawowym problemem mikroekonomicznym odczuwanym przez większość gospodarstw domowych jest brak możliwości zabezpieczenia wszystkich swoich potrzeb z uzyskiwanych dochodów. Teoretycznie poziom cen jest zbyt wysoki w stosunku do poziomu zarobków, co jest niestety nie w pełni prawdą, gdyż jest o wiele gorzej – to poziom zarobków jest nadal szokująco niski w stosunku do poziomu cen, które dążą do wyrównania do górnych stanów średnich tej części Unii Europejskiej. Po prostu hiszpańskie pomidory nie mogą kosztować u nas mniej niż w Austrii, ponieważ trzeba spalić więcej paliwa, żeby dowieść je do Polski. Chociaż w dzisiejszych czasach marketingu cudów, jakiego dokonują wielkie sieci handlowe – nie można patrzeć na poziom cen poprzez prostą logistykę, nie ma tutaj łatwo przenoszalnych schematów – cena jest praktycznie zawsze jakąś polityka cenową a nie przelicznikiem zwykłych kosztów. Z koncernami się nie wygra, można dzięki nim skorzystać, ale w praktyce zawsze się im płaci. Jednakże w czasie kryzysu one też mają gorzej.
Aktualnie nie widać sposobu na poprawę istniejącego stanu rzeczy, zwłaszcza że jesteśmy w sytuacji nie pełnej suwerenności, mianowicie nie da się zapanować nad całością stosunków, które decydują o wyniku w postaci poziomu życia społeczno-gospodarczego w naszych realiach. Globalizacja zrobiła swoje, ale i Unia Europejska nie jest bez winy, głównie dlatego ponieważ organizacja ta potrzebuje nadzwyczajnie dużo czasu na reakcję. Nawet powołanie w istocie nie formalnej strefy euro nie zmieniło stanu rzeczy – Europa to wielki moloch, żyjący bardziej już własnym życiem niż problemami otaczającej go rzeczywistości. Bez reform nie da się tego stanu zmienić, a nie ma lepszego momentu dla reform niż kryzys.
Najważniejszymi kwestiami na jakich trzeba się skupić jest zwiększenie wsparcia socjalnego dla najbardziej potrzebujących, ponieważ nie mają pieniędzy na przetrwanie – uwaga nie mówimy tutaj o rozwoju. Niestety przyszło żyć w takich czasach, że jedno dziecko to luksus dla rodziny dysponującej przeciętnymi dochodami, a dwójka dzieci to szaleństwo – naprawdę mało kogo jest na coś takiego stać, przynajmniej dobrowolnie i świadomie. Być może dojdziemy do zbiorowego wniosku, że posiadanie dzieci to przywilej a nie prawo każdego!
Państwo powinno skoncentrować swoje wysiłki właśnie na wsparciu dla osób najbardziej potrzebujących, których byt jest uzależniony np. od możliwości spłacania kredytów i utrzymania się w istniejącej rzeczywistości na powierzchni. Nie ma nic ważniejszego, dlatego takie instrumenty publicznego wsparcia jak darmowe żłóbki, przedszkola i inne – powinny być standardem, rzeczywistym instrumentem wsparcia jakie państwo powinno ze wszelkich sił starać się utrzymać, stymulując do tego także samorządy. Jeżeli nie zapewnimy warunków do przetrwania rodzinom, to Polskę czeka widmo bankructwa międzypokoleniowego – już i tak praktycznie 3 miliony Polaków wyjechało z kraju do Unii Europejskiej – głosując nogami.
Co ciekawe, w studiach nad systemem w jakim przyszło nam żyć widać, że nie jest on w żadnej mierze zaplanowany i skonstruowany. On został nam narzucony i powstał niejako w toku działań transformacyjno-integracyjnych. Innymi słowy – system w jakim żyjemy jest ceną jaką siłą rzeczy zgodziliśmy się zapłacić w zamian za transformację i dobrodziejstwa integracji ze strukturami zachodnimi. Jakkolwiek by to nie wyglądało – trudno jest uwierzyć, że dzisiejszy stan państwa jest lepszy niż 23 lata po odzyskaniu niepodległości, czyli analogicznie do roku 1967/1968.
Być może w najbliższej przyszłości będzie jeszcze gorzej, ponieważ naturalne amortyzatory umożliwiające przetrwanie ekonomiczne w naszej rzeczywistości zostały wyczerpane zarówno w skali makro jak i mikro. Do czego to w dalszej perspektywie prowadzi – szczerze mówiąc jest niesłychanie trudno ocenić, a w zasadzie jest to niemożliwe.