- Polityka
Czy powinniśmy uznać palestyńską państwowość?
- By krakauer
- |
- 25 września 2011
- |
- 2 minuty czytania
Szefowa unijnej dyplomacji była niedawno w Palestynie, zwiedzała getto, jakie z ziemi świętej uczyniła polityka izraelskiej okupacji. Palestyńczycy zamierzają zwrócić się do ONZ z wnioskiem o uznanie niepodległości swojego państwa, na co nie zgadza się Izrael – państwo okupant, ulokowany na tym samym terytorium, co Palestyna.
Dramat Palestyńczyków poraża. Cierpią, giną, głodują nie mają szans na rozwój i samostanowienie, wbrew woli izraelskiego okupanta. W licznych obozach rozsianych w państwach sąsiadujących z Izraelem, miliony palestyńskich uchodźców wegetują stłoczeni w dramatycznych warunkach, pozbawieni opieki medycznej, dostępu do wody, cywilizacji i bezpieczeństwa. W izraelskich więzieniach tysiące Palestyńczyków dogorywa, z dala od rodzin, bez prawa do wyrażania własnego zdania, jak sami mówią “pod żydowskim butem”. Izraelskie sądy robią sobie kpinę z praw człowieka, skazując Palestyńczyków za błahostki na wieloletnie wyroki. Państwo Izrael nie tylko nie uznaje prawa państwa palestyńskiego do terytoriów okupowanych, ale co jest sprzeczne z wszelkimi standardami – nie uznaje prawa Palestyńczyków do własności nieruchomości położonych na terytoriach okupowanych. Jest to nie tylko nie zrozumiałe, ile po prostu zbrodnicze.
Niestety odpowiedź arabów na prześladowanie i ludobójstwo dokonywane przez Izrael jest adekwatna do morza rozlanej palestyńskiej krwi. Terroryzmma brutalne, niezrozumiałe i nie do zaakceptowania obliczę. Jest to jednak wyraz cierpień narodu, w którym matki ze łzami w oczach poświęcają swoich synów. Między innymi ze względu na dramatyzację konfliktu, Izrael postanowił zbudować mur, ten Mur, czyniący getto po jego dwóch stronach i skutecznie odgradzający obie społeczności na dalszą przyszłość. Co ciekawe terytorium po palestyńskiej stronie muru to niespełna około 21% terytorium Palestyny, jak taki de facto podział odbierają Palestyńczycy – nie trudno odgadnąć.
Nowe państwo palestyńskie ma genetyczny problem terytorialny, jest nim rozdzielenie na dwie społeczności, oddzielone terytorium zajmowanym przez niepokonaną izraelską armię. Bez zgody władz tego państwa, jakikolwiek rozwój zintegrowany tych dwóch społeczności będzie niemożliwy. Jednakże jakiekolwiek zrezygnowanie z zajmowanych obecnie przez strony terytoriów z wielu powodów nie wchodzi w grę. Przykładowo sama kwestia spornej Jerozolimy jest nie do rozwiązania. Nikt tam nie ustąpi, na konflikcie stale tracą wszyscy, a to przecież turystyczna żyła złota.
Oczywiście porównywanie Izraela do państwa krzyżowców jest prymitywne, jednakże pewnych analogii nie da się nie dostrzegać. Izrael tkwi na bliskim wschodzie, w trzecim, co do świętości miejscu islamu i wszystkim muzułmanom, się to nie podoba. Jakiekolwiek rozwiązanie tej sytuacji, jak również trwanie w obecnym status quo zawsze będzie obarczone krzywdą, co najmniej jednej strony, a w istocie wszystkich. Miejmy nadzieję, że Catherine Ashton, Benjamin Netanjahu, Abdullah II (jego Wysokość Król Jordanii), Mahmud Abbas oraz konfrontacyjnie nastawione środowiska z obu stron muru znajdą wspólny język, aby zahamować bliskowschodnie koło krwi.
Izrael ma pełne prawo do obrony, które realizuje doskonale, nad wyraz skutecznie, dokonując projekcji swojej mocarstwowości na cały region, jednakże nikt mu nie jest wstanie skutecznie zagrozić bardziej niż izraelscy Palestyńczycy, albowiem wszelkie represje na tej społeczności oznaczają dla Izraela najgorszą rzecz z możliwych – utratę dobrego PR! Przypuszczam, że łatwiej by przełknęli arabskie samoloty nad Hajfą niż negatywne komentarze i zła prasę, po kolejnym rozlewaniu „płynnego ołowiu” na „Strefę Gazy”. Te pierwsze bardzo łatwo zestrzelić, a walka o nastawienie ludzi tworzących światową opinię publiczną jest skazana na niepowodzenie. Jeżeli w Internecie można z łatwością znaleźć zdjęcia izraelskich 70 tonowych Merkav – celujących z dział 120 mm do palestyńskich nastolatków z kamieniami w rękach. To rząd Izraela doskonale rozumie, jednakże niewiele może zrobić, aby uniknąć pokazania prawdy.
Czy zatem Polska powinna zabierać głos w sprawie palestyńskiego samostanowienia? A jeżeli tak to za czy przeciw? Sprawa jest zasadnicza nie da się jej przeinaczyć, ani w żaden sposób zamrozić. Nie można też nie udzielić odpowiedzi, albowiem brak stanowiska oznacza w istocie poparcie strony przeciwnej, plus zero jakichkolwiek korzyści. Opowiedzenie się po jednej ze stron oznacza w praktyce stratę u drugiej strony konfliktu i jego stronników.
Przypomnijmy sobie dwie decyzje polskiej dyplomacji, które miały znaczenie dla oceny naszego kraju przez światową opinię publiczną. Najpierw z przyczyn niezrozumiałych zaangażowaliśmy się po stronie największego światowego imperium w wojnę w Iraku. Wydarzenie to, nie tylko nie przyniosło nam chwały w polu walki, ale przyniosło wyraźne straty gospodarcze i wizerunkowe. W świecie arabskim, którego Irak jest i będzie bardzo ważnym elementem, jesteśmy spaleni, a co myślą o nas Irakijczycy lepiej nie powtarzać. Co w zamian za to mamy? Doświadczenie bojowe? Ofiary? Stratę wizerunku, jako kraju nie agresora? (Tak, tak drodzy państwo Polska weszła z butami do cudzego kraju – żaden to powód do dumy). Korzyści nie dostrzegam. Drugą ekstremalną głupotą było uznanie państwa w Kosowie. To niezrozumiałe zachowanie polskiej dyplomacji pod kierownictwem pana Radka Sikorskiego, na długo zaciemni kwestię rozumienia Polski w krajach prawosławia. Zarazem czyn ten stwarza możliwość do przyszłego wypowiadania się w sprawach Polski przez niekoniecznie nam przychylne mocarstwa. Wystarczy sobie wyobrazić, czym byłoby np. uznanie autonomii/niepodległości Śląska przez Rosję, a o prowokację w tej mierze przy słabości i naiwności naszego państwa nie trudno. Dlatego nie powinno się więcej czynić tego typu nieprzemyślanych kroków. Nie jesteśmy wieczni, państwo nasze ma zdecydowanie tymczasowy charakter (w ostatnich 300 latach), nie szarżujmy! Bo nie mamy, czym i jak.
Co zatem może zrobić obecnie Polska dyplomacja, jaką postawę przyjąć? Czy opowiedzieć się jednoznacznie, czy rozmyć deklarację? Czy też postąpić po Polsku, czyli czekać aż sprawa sama się rozwiąże i jakoś tam będzie? No tak się chyba nie da. Rozpatrując sumę naszych interesów w trójkącie Izrael, państwa muzułmańskie i USA, zdecydowanie najrozsądniej jest opowiedzieć się za Izraelem. Ale przy pełnej świadomości pragmatyki tego wyboru, najlepiej za coś, albowiem technologicznie możemy bardzo wiele od Izraela zyskać. Wybierając wariant Palestyński, będziemy w zgodzie z własnymi sumieniami, kanonami „Solidarności”, duchem powstań i mesjanistyczno-ojczyźnianą ideologią wielu pokoleń Polaków. Jakie zatem rozwiązanie wybrać? Warto by poznać szczegóły izraelskiej propozycji, potrzebujemy np. zaawansowanego technologicznie sprzętu dla naszego kontyngentu w Afganistanie, ale zarazem lepiej żeby lokalni muzułmanie nie mieli dodatkowego powodu jeszcze bardziej nienawidzić Polaków.
Rozwiązaniem problemu może być ta wspaniała instytucja, jaką jest Unia Europejska, której jesteśmy członkiem, może marginalizowanym i drugiego garnituru, ale mimo wszystko członkiem. Warto w tej sprawie zrezygnować z własnej autonomii decyzyjnej i zwalić ten problem na Brukselę. Dlaczego? Albowiem decyzji Unii Europejskiej, bez względu na jej treść nie będziemy musieli się wstydzić przed partnerami ze Wspólnoty. Można popełniać błędy, jednakże nie można popełniać ich stale, jak w Iraku i Kosowie.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że unijna dyplomacja odpowiednio silnie zadziała i odniesie bliskowschodni sukces. Pozwoli to, stworzyć kolejną szansę na powstrzymanie rozlewu krwi i eskalację konfliktu, a także umożliwi nam niepodejmowanie decyzji zasadniczych, na których można w zasadzie tylko stracić. Swoją aktywność dyplomatyczną powinniśmy mierzyć wedle posiadanych sił, chowanie się za parawanem Brukseli jest naprawdę bardzo wygodne i zwalnia nas z odpowiedzialności, a przede wszystkim nic nie kosztuje, dzięki czemu śmiało moglibyśmy być przyjaciółmi wszystkich. A tego najbardziej potrzebujemy. Taniej ropy, doskonałych izraelskich technologii wojskowych, amerykańskich gwarancji i jak Bóg da – arabskich pieniędzy.
Reasumując, tak powinniśmy uznać Palestyńską państwowość – natychmiast po tym jak zrobi to Unia Europejska, najlepiej wraz z USA, Rosją, Chinami i miejmy nadzieję Izraelem.