- Wojskowość
Zawsze ostatecznie liczy się tylko brutalna siła
- By krakauer
- |
- 08 grudnia 2012
- |
- 2 minuty czytania
W relacjach międzypaństwowych zawsze ostatecznie liczy się tylko brutalna siła. Wszelkie humanitaryzmy, mówienie o poszanowaniu praw człowieka, wolności, demokracji, nienaruszalności granic, zakazy ludobójstwa – konwencje – to wszystko traci na znaczeniu, gdy na głowę lecą bomby, z flanki zbliża się nawała artyleryjska a rzeczywistość sprzed nosa rolują gąsienice pancernych potworów. Jeżeli tego jest komuś mało – zawsze może dostać kopniaka ciężkim wojskowym butem, ewentualnie cios bagnetem lub serię odpowiedniego kalibru. Nic innego w ostateczności się nie liczy i wiedzą o tym dobrze wszyscy ci, którzy decydują o czymkolwiek, chociaż nie bez powodu mówi się, że generałowie zawsze myślą kategoriami poprzednich wojen, w czym nie ma nic złego, albowiem pomimo nowości – zasady prowadzenia wojny od wieków są takie same – chodzi po prostu o zabijanie „tamtych”, w taki sposób, żeby „swoi” nie ginęli, ewentualnie ginęli, ale rzadziej niż tamci!
Obecnie nasz kraj chyba się lekko ocknął z zamroczenia natowsko-zachodnioeuropejską mrzonką, rząd planuje w stosunkowo krótkim czasie wydać około 100 mld zł na uzbrojenie dla polskiej armii, to wspaniały plan – albowiem stan naszych arsenałów jest porażająco zardzewiały lub w ogóle nie ma stanu. Jednakże należy zadać pytanie, czy te zamiary są skrojone na nasze potrzeby tzn. czy to, na co zamierzamy wydać pieniądze umożliwi nam obronienie się przed nieprzyjacielem w razie zagrożenia? Czy też po przegranej kampanii będziemy oglądać ciała naszych przyjaciół, ojców, mężów, braci i synów w zachodnich telewizjach relacjonujących opuszczanie kolejnych miejscowości przez polskie oddziały pozostawiające niepogrzebanych swoich zmarłych – ze względu na brak czasu podczas panicznej i chaotycznej ucieczki przed wojskami agresora?
Podstawowy problem polega na podejściu, otóż albo podchodzimy do wojny, jako do relacji „my” albo „oni”, albo lepiej jest nie prowadzić żadnych wojen, co implikuje prowadzenie odpowiedniej polityki na głównych kierunkach naszej polityki zagranicznej. „My” oznacza, że powinniśmy chcieć i godzić się na zabicie możliwie wszystkich zagrażających nam nieprzyjaciół, a w związku z tym powinniśmy mieć środki rażenia umożliwiające osiągnięcie – metodą napadu wyprzedzającego, jeżeli zajdzie taka potrzeba – także zaplecze terytorium potencjalnego przeciwnika. „Oni” natomiast oznacza, że godzimy się z faktem zajęcia naszego terytorium – prawdopodobnie w całości i jego ponownego podziału i wydzielania, mordowania ludności cywilnej, przesiedlania jej i ustanowienia władzy z zewnątrz. Wybór jest zasadniczy, albowiem nie jesteśmy krajem, dla którego nawet przegrana wojna oznacza powrót do domu i odbudowę sił i potencjału dla następnej. Dla nas przegrana oznacza utratę państwa i stanie się niewolnikami. Jeżeli ktoś tego nie rozumie nie powinien zajmować się polityką.
Geopolityka niestety wymusza na nas pewien katalog ograniczeń, które musimy zawsze mieć na uwadze, dlatego powinniśmy w odpowiedni sposób skonstruować swój potencjał uderzeniowy, żeby móc zadać cios, jako pierwszy. Wymaga to jednak nie tylko zmiany w myśleniu o państwie i doktrynie obronnej, ale całej filozofii naszego bezpieczeństwa. Można to zilustrować poprzez proste zestawienie sytuacji strategicznej Polski, Niemiec, Rosji i Białorusi. Otóż sytuacja Polski i Białorusi jest, czego prawdopodobnie nikt nie dostrzega lub nie chce dostrzec – dokładnie taka sama. Jesteśmy buforami – dla potężnych bloków państw, z którymi jesteśmy związani. Polska jest buforem dla potężnych Niemiec i całego uśpionego zachodu, a Białoruś jest buforem dla Rosji i całego jej odbudowywanego imperium. Jakikolwiek konflikt na linii tych dwóch wielkich obozów będzie oznaczać wykorzystanie do działań wojennych terytoriów państwowych Polski i Białorusi, z intensywnością adekwatną do zaangażowania i powodzenia wojskowego stron. Niemcy (patrząc szerzej zachód) i Rosja mają możliwość wykonania wyprzedzających uderzeń konwencjonalnych, a jeżeli zajdzie taka potrzeba także niekonwencjonalnych w dowolnym momencie, wielokrotnie i na praktycznie całym terytorium przeciwnika. Polska i Białoruś są w nieco innej sytuacji, Białoruś dzięki taktycznemu uzbrojeniu rakietowemu i lotnictwu może atakować cele na terytorium Polski, a przynajmniej po jego wschodniej części. Polska natomiast nie ma możliwości rażenia ponad odległość 40 km, bo to maksymalne zasięgi najlepszej i to bardzo nielicznej wciąż artylerii lufowej i zmodernizowanej rakietowej. Na lotnictwie nie można polegać, jako na broni zaczepnej, albowiem jest go tak mało, że w sytuacji zagrożenia raczej nie zaryzykowano by niebezpieczeństwa utraty samolotów w misji na głębokim zapleczu przeciwnika. Oczywiście o planach atakowania celów na terytorium Rosji właściwej, czyli poza obwodem kaliningradzkim z punktu widzenia współczesnych możliwości Polski możemy mówić podobnie jak o planach kolonizacji Marsa.
Dopóki, zatem nie będziemy mieli, chociaż środków bojowych umożliwiających rażenie większości terytorium obecnej Białorusi, w ogóle nie można mówić o bezpieczeństwie Polski, gdyż nie tylko jesteśmy bezbronni w sensie obronienia się, ale nie mamy żadnych możliwości – zadać ciosów naszemu potencjalnemu nieprzyjacielowi. O środkach ataku na terytorium Rosji właściwej, w zasadzie nie ma, co marzyć, albowiem wymagałoby to zakupu, co najmniej kilku okrętów podwodnych zdolnych do odpalania rakiet typu Cruise, co najmniej dwustu porządnych samolotów dwusilnikowych zdolnych do odpalania także pocisków manewrujących (samolot zwiększa ich zasięg), jak również opracowanie własnym przemysłem rakiet taktycznych – zdolnych osiągnąć stolicę potencjalnego przeciwnika – w przypadku Moskwy to odległość do 2000 km (1200-1600 z różnych części Polski). Opracowanie takiej technologii rakietowej nie powinno być żadnym problemem dla naszego kraju.
Wracając do oceny aktualnych możliwości obrony naszego kraju, warto z jej wynikiem zderzyć się nowe możliwości, jakie stworzyłaby dla nas techniczna szansa osiągnięcia terytorium wroga – najlepiej precyzyjnym uderzeniem wyprzedzającym. Obecnie planiści naszych potencjalnych nieprzyjaciół w ogóle nie biorą pod uwagę dysponowania przez Polskę takim potencjałem, co może się radykalnie odzwierciedlić w przypadku ewentualnego przesilenia politycznego. Jeżeli ktoś nie rozumie, o co chodzi, niech zada sobie pytanie, czy Rosja w 2008 roku, tak gładko podjęłaby decyzję o wejściu do Gruzji – gdyby strona gruzińska dysponowała odpowiednimi do odległości od Moskwy środkami rażenia? Odpowiedź na pytanie uwzględniałaby wkalkulowanie ryzyka gruzińskiej odpowiedzi. Wiadomo, że Rosja akurat, ma prawdopodobnie najlepszy na świecie i najszczelniejszy system obrony przeciwrakietowej stolicy – jeszcze z czasów Zimnej Wojny, obecnie wzmocniony doskonałymi zestawami obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Z tego względu – szanse na powodzenie gruzińskiego ataku byłyby odpowiednio niższe, ale rosyjscy politycy – zawsze musieliby je uwzględniać.
Dla naszej sytuacji warto jeszcze dodać tylko tyle, że rakietę można wystrzelić w każdym kierunku, rakieta balistyczna lecąca po krzywej balistycznej może osiągnąć cele praktycznie w każdych warunkach atmosferycznych, – jeżeli ma dobry system naprowadzania. Zwłaszcza cele położone sto kilkadziesiąt kilometrów od naszej granicy a nie ponad tysiąc! Pocisk manewrujący podobnie, z tą różnicą, że trzeba byłoby uwzględnić rezygnację ze wspomagania GPS na niektórych kierunkach. Dlatego pamiętajmy zawsze liczy się ostatecznie tylko brutalna siła. Jeżeli ktokolwiek liczy na to, że w momencie zagrożenia, albo po podjęciu działań wojennych otrzymamy jakieś dostawy uzbrojenia i to akurat nadającego się od razu do wykorzystania – od ręki, to jest fantastą o ile nie skończenie szkodliwym idiotą. Musimy liczyć przede wszystkim na własne siły i rozbudować nasze arsenały na tyle na ile to jest możliwe i jeszcze trochę, – o czym nie muszą wiedzieć nawet nasi sojusznicy.