• 17 marca 2023
    • Wojskowość

    Zamiast na 500+ powinniśmy wydać te pieniądze na interwencyjne dozbrojenie Wojska

    • By krakauer
    • |
    • 24 maja 2016
    • |
    • 2 minuty czytania

    Zamiast na program 500+ powinniśmy wydać te pieniądze na interwencyjne dozbrojenie Wojska, w tym na utworzenie planowanej Obrony Terytorialnej.

    Naszej armii brakuje całego szeregu systemów uzbrojenia, które nawet w symbolicznej ilości, może spowodować, że różnica potencjałów pomiędzy nami a potencjalnym przeciwnikiem będzie o wiele niższa, niż obecnie. Chodzi oczywiście o współczesne systemy rozpoznania i walki radio-elektronicznej i cybernetycznej. Niezbędna jest również rozbudowana obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. Na „tarczę” będziemy długo czekać, a tymczasem na rynku dostępne są rozwiązania, które można zamówić jako uzupełniające dla przyszłych poważnych systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej.

    Równie ważne są systemy umożliwiające walkę z pojazdami pancernymi nieprzyjaciela. Na rynku są co najmniej dwa lub trzy dostępne rozwiązania, porównywalne do posiadanych przez Polskę pocisków „Spike”, których inne wersje bardzo by się nam przydały. Niekoniecznie w dużych ilościach, bo nie ma pieniędzy. Jednak nawet kilka wyrzutni i dosłownie sto pocisków o przedłużonym zasięgu (około 21 km), może przyczynić się do istotnego zmienienia sytuacji taktycznej na kluczowym odcinku frontu.

    Jednak to czego potrzebujemy najbardziej to nowy, tani i masowy granatnik ręczny – jednorazowego użytku, z różnymi rodzajami głowic. To po prostu nie jest normalne, że nasze wojsko używa sprzętu z połowy ubiegłego wieku, podczas gdy standardem jest użytkowanie granatników zapewniających różnego rodzaju specyfikę rażenia.

    Na to wszystko nakłada się jeszcze problem termowizji – Żołnierze muszą widzieć w nocy, zarówno w zakresie wykorzystania osobistych środków rażenia, jak i sprzętu, który obsługują. Bez termowizorów, w zasadzie w ogóle można sobie dać spokój. Każdy na wyposażeniu powinien posiadać sprzęt umożliwiający wykorzystanie w obronie lub ataku podstawowego uzbrojenia. Chodzi o lornetki i gogle noktowizyjne, jak również specjalne celowniki odpowiednio na broni – tą kwestię można zostawić fachowcom. Liczy się przede wszystkim to, żeby nasycić pododdziały tego typu sprzętem, który nie jest tani, a daje olbrzymią przewagę operacyjną.

    Potrzebujemy artylerii rakietowej dalekiego zasięgu z prawdziwego zdarzenia. Dostępne są systemy zachodnie klasy MLRS i ich pochodne, które można po prostu zamówić i kupić, jak również licencje na pociski. Przy tym optymistycznym założeniu, że bylibyśmy w stanie w ogóle produkować ich układy naprowadzania, to byłby wielki skok technologiczny dla krajowego przemysłu.

    To hańba, że nie mamy dobrej, nowoczesnej amunicji dla naszych czołgów. Zarówno do armat 120 mm i 125 mm są dostępne na rynku pociski, które biją na głowę, te o których oficjalnie wiadomo, że są podstawą uzbrojenia naszych wojsk pancernych. Dodatkowo po prostu czymś nienormalnym jest to, że nie poddano czołgów rodziny T-72/PT-91 modernizacji zwiększającej ich odporność na polu walki. Proste obłożenie pancerzem reaktywnym czołgów – znacząco zwiększa ich możliwości. Dodatkowo dla przynajmniej kilku w każdej kompanii można dać systemy ochrony aktywnej, które po prostu można kupić na rynku, skoro ich nie produkujemy sami. W naszym przypadku, gdybyśmy mieli ochronę aktywną chociażby 100-150 pojazdów pancernych, to byłaby rewolucja. Znacząco zwiększylibyśmy przeżywalność załóg, których szkolenie trwa latami. Jednak decydenci muszą mieć tego świadomość.

    O łączności nie ma co rozprawiać, to kwestia tak zasadnicza, jak to że są potrzebne konserwy i woda oraz środki opatrunkowe. Swoją drogą, zakup kilku nowoczesnych szpitali polowych w kontenerach i namiotach, na pewno by nam nie zaszkodził.

    Z Marynarką Wojenną problem jest o wiele bardziej skomplikowany. Tutaj nie można się dłużej oszukiwać, ponieważ nie mamy pieniędzy można szybko zdecydować się na najprostszą, a zarazem najskuteczniejszą protezę jaką można wzmocnić naszą Marynarkę Wojenną. Chodzi o zakup pełnowartościowych samolotów bojowych przeznaczonych do działania nad morzem. W naszym przypadku z konieczności – najtaniej powinny to być używane F-16. Zakup 12-16 maszyn z odzysku, ich remont w trakcie służby i co najważniejsze dostosowanie do przenoszenia zaawansowanego uzbrojenia przeciw okrętowego – zupełnie zmieniłoby naszą sytuację na Bałtyku. Trzeba bowiem pamiętać, że w tej chwili nie jesteśmy w stanie wykorzystać potencjału posiadanych rakiet ziemia-woda, ponieważ radary do ich obsługi „widzą” na około 40 km, a ich zasięg jest o wiele większy. Oczywiście można nimi strzelać z głębi lądu, a radar mieć na wybrzeżu, jednak samolot zmieniłby wszystko.

    W przypadki sił podwodnych nie ma mowy na protezy, ale nadal nie mamy pieniędzy. Dlatego wszystko na co nas stać, to zakup lub budowa robotów do walki podwodnej, zdolnych przede wszystkim do inteligentnego minowania, jak również zwalczania min. W naszych realiach możliwość zaminowania akwenu np. zrzucając 12-16 robotów o średniej masie z dużego samolotu transportowego na dobę przed spodziewanym konfliktem – w rejonie działań operacyjnych nieprzyjaciela, może zupełnie zmienić scenariusz rozpoczęcia konfliktu. Uwaga, to jest technologia, którą mamy w kraju. Nie wymaga niczego szczególnie nadzwyczajnego, to można zbudować i skutecznie użytkować.

    Ponieważ granica jest goła, potrzebne są zawodowo-ochotnicze formacje wojsk, na kształt dawnych Wojsk Obrony Pogranicza. Mówimy o sile batalionu w każdym powiecie który jest w strefie przygranicznej. W tym kompania wojsk specjalnych, kompania saperów, kompania przeciwpancerna. Do tego, tylu ochotników w kompaniach pomocniczych ile tylko się da. Chodzi o to, żebyśmy byli w stanie stawić opór na samej granicy i w jej bezpośrednim rejonie, wynika to z mechaniki wojny hybrydowej, której pożywką jest tworzenie stanów nieustalonych. Po prostu grupa przemytników może być terrorystami, dlatego trzeba ich zabić, zanim np., okażą się zwiadowcami, którzy potrafią być bardzo skuteczni, zwłaszcza jeżeli są z elitarnych wojsk. Do tego trzeba cały czas być w terenie, działać w nim, prowadzić rozpoznanie i dosłownie być obecnym stale w pasie przygranicznym. Możliwa jest do wykorzystania formuła Straży Granicznej, dzięki czemu ma to zupełnie inny wydźwięk polityczny. Jednakże istnienie takich oddziałów – do dyspozycji już, od razu i na miejscu – reagujących na działanie przeciwnika, zupełnie zmieni sytuację na początku konfliktu. Chodzi o to, że bez sił w terenie raczej nie unikniemy zaskoczenia na granicy.

    Pieniądze przejedzone w tym roku z przetargu na częstotliwości i to, co rząd dopłaci do programu „500+” to jakieś 14 mld PLN. Może trochę więcej, może trochę mniej. Za te pieniądze, można było bardzo istotnie wzmocnić naszą armię – działając na zasadzie zakupów interwencyjnych. Niestety nie skorzystano z tej szansy. Wymaga to zmiany filozofii myślenia o bezpieczeństwie. Samo Wojsko, bez wsparcia Narodu – nie obroni nas przed poważnym wrogiem. Oznacza to konieczność wyrzeczeń i ponoszenia ciężarów – solidarnie przez wszystkich, także tych, którzy zdecydowali się na emigrację. Sprawa jest poważna i może dla nas oznaczać totalny reset, dlatego trzeba zrobić wszystko, co tylko jest możliwe, żeby być jak najsilniejszym. Realia już dzisiaj pokazują, że nie mamy co liczyć na żadną realną pomoc, ze strony Sojuszników z NATO. Niech nikt nie ma złudzeń, to co widzieliśmy na Ukrainie – pod względem organizacji obrony, w zasadzie odtworzenia Sił Zbrojnych, to niestety scenariusz dla Polski, ponieważ pomimo upływu czasu i świadomości zagrożenia – trzy rządy nie zrobiły niczego realnego, żeby szybko wzmocnić obronność! Zapewnienia pana ministra obrony narodowej, że już jest lepiej – nie mają pokrycia w faktach.