- Religia i państwo
W wojsku muszą obowiązywać główne zasady Dekalogu chrześcijańskiego
- By krakauer
- |
- 20 kwietnia 2016
- |
- 2 minuty czytania
Wyobraźmy sobie, że słów wymienionych w tytule nie wypowiedział wiceminister obrony narodowej, wyobraźmy sobie, że to takie przysłowiowe robienie z nas „tata-wariata” i mamy do czynienia z pewnym modelem wojskowości opartym na głównych zasadach Dekalogu.
Być może część wojskowych jeszcze pamięta instytucję oficera politycznego, trzeba przyznać, że to była trudna praca, ponieważ co najmniej od Stanu Wojennego, o ile nie od wydarzeń w Czechosłowacji w 1968 roku, dominująca cześć korpusu oficerskiego Ludowego Wojska Polskiego doskonale rozumiała zakłamanie systemu i konieczność utrzymania pewnych pozorów. Z posiadanych sygnałów wynika, że podobnie dzisiaj wojskowi podchodzą do kapelanów oraz historyków, którzy pojawiają się w wojsku, żeby – często za pieniądze – dokonywać indoktrynacji historyczno-politycznej. Generalnie jak ktoś jest w naszej armii dłużej niż pięć lat, to widział już takie rzeczy i słyszał takie historie, że ani kapelan, ani historyk nie jest mu straszny, na wszystko są sposoby. Analogicznie podchodzono do szkoleń ideologicznych 40 czy 30 lat temu.
Niestety jednak trochę książek się poczytało, nawet chadzało się na lekcje religii jak jeszcze była w salkach katechetycznych i się człowiekowi nasuwają pewne pytania. Przede wszystkim już abstrahując od kwestii rozdziału Kościoła od Państwa, bo przecież zasada świeckości państwa już chyba nie obowiązuje – to nawet jak się jest prof. dr hab. Czegoś tam, to trzeba mieć świadomość, że nie ma czegoś takiego jak „główne zasady Dekalogu chrześcijańskiego”, w ogóle można mieć poważną wątpliwość czy jest „Dekalog chrześcijański”. Co do zasady bowiem to, jeżeli byśmy szukali przymiotnika, którym chcielibyśmy Dekalog określić, to na usta ciśnie się słowo „żydowski”, jednakże to mogłoby się nie spodobać rządzącym naszym wojskiem. Żeby Żołnierz Polski podlegał zasadom jakiegoś żydowskiego Dekalogu? Jednak, ponieważ sprawa jest delikatna, a autor nie jest ekspertem to odsyła do Biblii, uwaga – to coś więcej niż promowany przez Kościół dominujący tzw. Nowy Testament, niestety wiele osób uważających się za Chrześcijan nie tylko na oczy nie widziało tej pierwszej, ale myli te dwa ujęcia tematu ze sobą, a tak nie jest. Więc warto jest sięgnąć do Biblii, podpowiemy do „Księgi wyjścia” [Wj 20, 1-17], czyli VETUS TESTAMENTUM – Liber Exodus dla tych, którzy znają łacinę.
Uznając jednak, że władze resortu są mądrzejsze od nas i wiedzą lepiej, ze skromnością witamy tą niezwykle ciekawą inicjatywę oparcia wojskowej moralności na Dekalogu. Będąc już na tej płaszczyźnie, niestety ponownie pojawia się pewien problem. W wersecie 13 zapisano, to co powiedział Bóg: „Non occides.” Źródło: [tutaj]. Po polsku tłumaczymy to jako „Nie zabijaj”. Więc głupia sprawa, albowiem przecież samą istotą wojska jest zabijanie, a konkretnie przygotowanie się do tego, żeby wbrew naturze – zabić innego człowieka lub ludzi, a samemu pozostać przy tym niezabitym.
Jeżeli Wojsko Polskie miałoby się na poważnie stosować do Dekalogu, to powstaje istotne ryzyko, czy utrzymamy nasze zdolności sojusznicze, albowiem po co komu wojsko, które nie zabija? Czy też, które przynajmniej doktrynalnie odmawia zabijania nieprzyjaciela? To jest bardzo skomplikowana sprawa, może się okazać, że będzie trzeba odwołać się do tradycji żydowskiej i zasięgnąć opinii uczonych w Piśmie, żeby móc w jakiś sposób to ograniczenie relatywizować. Można, bowiem zrozumieć, że dobra zmiana relatywizowała nam Konstytucje, ale żeby zabierać się do Dekalogu (przypomnijmy wedle Biblii – słów samego Boga w pierwszej osobie), to już naprawdę poważna sprawa. Nie ma żartów i proszę sobie nie kpić i w inny sposób nie żartować.
Ciężko jest uwierzyć w to, że to wszystko dzieje się na serio. Czy w ogóle ktokolwiek pomyślałby, żeby w służbie wojskowej jednym z kryteriów była wiara? Powtórzmy – przy pełnym odrzuceniu Konstytucji i zasady rozdziału Państwa od Kościoła, jest jeszcze przyzwoitość a wedle niej, po prostu nie wypada pytać się drugiego człowieka o to, czy jest wierzący czy nie jest, przynajmniej do póki sam nie da nam do zrozumienia, że ta jakże intymna i prywatna sprawa jest dla niego istotna w znaczeniu publicznym.
Tyle w temacie, niestety to kolejny akt dramatu wskazujący na to, że sprawy państwa zmierzają w złym kierunku, zaraz to ktoś na Zachodzie wyśmieje, nasi podniosą, że „ateiści”: kpią z wiary itd. Będzie kolejny temat na kilka chwil w mediach, żeby zaistnieć, jako ekspert od religijności Żołnierzy.
Już tak zupełnie na marginesie, to warto byłoby się zastanowić, co takie zmiany w Wojsku spowodują w społeczeństwie, jaki to będzie miało wpływ na wierzących?