- Polityka
Unijne albo albo dla Polski
- By krakauer
- |
- 17 października 2012
- |
- 2 minuty czytania
Fakty mówią same za siebie, musimy o tym pamiętać. W przypadku polskiej sytuacji europejskiej mamy do czynienia z upadkiem całej dotychczasowej idei integracji. Jeżeli się komuś, w tym państwom najbogatszym wydawało, że mogą wziąć sobie na głowę stado nędzarzy i stopniowo poprzez pompowanie w nich pieniędzy i wymuszanie cywilizacyjnych standardów dojdzie pomiędzy państwami nowej a starej Unii do wyrównania standardów – to myliliśmy się wszyscy. Zarówno bogaci jak i biedni, płatnicy i biorcy, zachód i wschód, północ i południe. Po prostu nie starczy dla wszystkich, a przyrost bogactwa jest na tyle ograniczony, że po prostu nie ma, czym się dzielić, tak jak nie ma pracy dla wszystkich. Bogaci nie są altruistami, nie będą dzielić się majątkiem i związanymi z nim przywilejami, tylko, dlatego bo my mieliśmy Powstanie Warszawskie i kilkadziesiąt lat komunizmu, na które to wydarzenia oni nas skazali no i oczywiście w podzięce za Papieża Polaka.
Jeżeli zrealizowane zostaną zamiary Niemiec i wspierających je najbogatszych państw zachodu, a w Unii Europejskiej za pomocą procedury zacieśniania współpracy dojdzie do stworzenia drugiego budżetu dla państw strefy Euro, to w tym samym momencie jesteśmy formalnie państwem drugiej kategorii. Jak wspomniano na początku – fakty mówią same za siebie, musimy o tym pamiętać. My przecież nie do takiej Unii wstępowaliśmy! Mieliśmy razem iść drogą do dobrobytu, wspólnie podejmować decyzje i wspólnie dzielić się odpowiedzialnością. Udostępniliśmy zachodniemu kapitałowi własne rynki, w zasadzie likwidując przemysł w wielu dziedzinach gospodarki – zdając się na import. Nasz rynek jest częścią rynku zachodniego, jako jego najbardziej na wschód wyizolowana część, nasze instytucje kapitałowe to spółki podległe wielkim konglomeratom zachodnim, nawet podarowaliśmy im około 3 mln przeważnie młodych i doskonale wykształconych białych niewolników (w tym nałożnice), można tak wymieniać w nieskończoność, albowiem naprawdę daliśmy d. całym ciałem!
Co w zamian za to otrzymaliśmy? Czarną polewkę? Jakieś okrawki? Suchy chleb? Przecież czymże w sferze faktycznej ma być odrębny budżet dla strefy Euro jak ucieczką tych państw do przodu i pozostawieniem reszty wcześniej przyjętej Europy w ogonie, bagażniku, czy też mówiąc wprost poza biegiem głównych spraw, w sposób niepozostawiający złudzeń. Jeżeli jest to wszystko, co państwa bogatej Unii mają nam do zaoferowania po tylu latach naprawdę euro entuzjazmu i bezrefleksyjnej chęci brania udziału w euro-porażce, to trzeba się zupełnie na poważnie zastanowić nad tym, co mamy zrobić dalej.
Z jednej strony udział w euro-zabawie jest korzystny i kuszący, w pewnym sensie należy zgodzić się z faktem, że nie ma dla niego alternatywy, jednakże w każdym nawet zdegenerowanym alkoholem łbie pijaka musi powstać pewna refleksja – otóż, jeżeli teraz państwa Euro robią taką hecę, pokazując, że się alienują ze swoim bogactwem od reszty – w zasadzie pod byle pretekstem. Gdzie widać, że Europa to jednak nie Ameryka i Niemcy oraz inne kraje nie chcą wziąć współodpowiedzialności za długi innych państw tak jak to zrobili ojcowie założyciele byłych brytyjskich kolonii w Ameryce Północnej 300 lat temu – nie zdecydują się na Euro obligacje oznaczające prawdziwą integrację i istotny filar federalizacji Wspólnoty. To powstaje naturalne pytanie, – co będzie wymyślone kolejnym razem? Jakie znowu drzwi przed nami zatrzasną zabierając swoje inkrustowane złotem nocniki i porcelanowe komplety do parzenia kawy przenosząc się do kolejnego pokoju, do którego drzwi odnajdą się nagle za piękną jedwabistą kotarą. Przecież to nic innego jak stwierdzenie – Polaczki – popatrzcie – prawdziwa Unia jest tu gdzie my! A wy nic nam nie możecie zrobić! Nawet zawetować! Albowiem my jedynie pogłębiamy integrację wchodząc do Unii kolejnego poziomu.
Teoretycznie wszystko jest w najlepszym porządku, albowiem nikt nie bronił ani panu Kaczyńskiemu ani panu Tuskowi przyjmować Euro 6 lat temu. Przy odrobinie wysiłku i spięciu się tak jak to zrobili np. Łotysze, – którym o wiele większymi wyrzeczeniami udało się cały czas pomimo skrajnie niekorzystnych fluktuacji utrzymać powiązanie swojej waluty z Euro. Śmialiśmy się ze Słowaków, że po wprowadzeniu Euro to oni do nas przyjeżdżają na zakupy, albowiem ceny u nich zrobiły się o wiele za drogie. Owszem, ale teraz właśnie Słowacja przejdzie z klucza do kolejnego pokoju, a my pozostaniemy za progiem, licząc na to, że jaśnie państwo coś jednak wyrzucą za drzwi i będziemy mogli się tym posilić, jako państwo drugiej kategorii.
Niestety takie są smutne fakty, czy to się nam podoba czy nie. W tym kontekście jakiekolwiek marzenia o 300 mld zł z funduszy można sobie powiesić w toalecie, najlepiej gdzieś blisko zawieszki na papier toaletowy – tuż przy zdjęciu ulubionego polityka! Niestety nie mamy szczęścia do pragmatycznych mężów stanu.
Co zatem możemy zrobić? Na pewno możemy się obrazić i milczeć. Wówczas samoistnie pozostaniemy państwem drugiej kategorii, do którego czasami będą przyjeżdżać nawet ważni politycy europejscy, głównie po to żeby stać jak idioci – wystawieni przez polskich organizatorów uroczystości na deszczu. Poza tym nie będziemy brali udziału w najważniejszych dyskusjach dotyczących podziału pieniędzy, ale będziemy płacić składki na Unię no, bo przecież nawet za marzenia się płaci. Alternatywnie możemy zadziałać negatywnie – unosząc się honorem przebąknąć coś, że takiej „nie honorowej” współpracy to my nie chcemy i że w związku z tym np. zawieszamy nasze członkostwo. Oczywiście wywołalibyśmy tym znaczną konsternację w Brukseli, zwłaszcza, jeżeli odwołalibyśmy przedstawicieli i zaniechali oficjalnych kontaktów, w tym płacenia składek. Jednakże konsekwencje takich kroków byłyby równią pochyłą, albowiem nie mamy alternatywy, – co możemy zaobserwować właśnie na przykładzie próbującego kopać się z koniem rządu w Budapeszcie. Pozostaje jeszcze trzecia możliwość – możemy na przekór rzeczywistości i własnej narodowej logice doprowadzić poprzez zaciśnięcie zębów i wszystkich zwieraczy na końcówkach ciała do spięcia się i przyjęcia Euro w trybie alarmowym w 2-3 lata. Jest to możliwe, ale oznaczałoby milion bezrobotnych więcej, nominalne cięcie rent i emerytur i zlikwidowanie wszystkich przywilejów – wszystkim. Ten okres jakoś byśmy przebiedowali, nawet, jeżeli oznaczałoby to mniejsze skorzystanie na funduszach unijnych, ale może udałoby się nam wejść do kolejnego pokoju.
Rozpatrując sprawę brutalnie, to czy się nam podoba czy nie, w końcu będziemy musieli przyjąć Euro. Jeżeli komuś się wydawało, że Niemcy i Francja pozwolą na porażkę tej wielkiej idei a zarazem główną gwarancję ogólnego dobrobytu to po prostu jest idiotą. Dlatego też nie ma, co się zastanawiać, tylko głównym priorytetem rządu, a zarazem główną osią debaty politycznej powinno być jak najszybsze podjęcie decyzji o wprowadzeniu tej waluty. To w naszym interesie jest, żeby zrobić to najszybciej jak się da, albowiem europejski pociąg jedzie, a nawet już za niedługo ponownie zacznie nabierać prędkości. Jesteśmy zbyt dużą gospodarką, żeby w długiej perspektywie czasowej opłacało się nam na stałe przebywać poza strefą Euro! Tu nie ma kompromisów! A to, że będą koszty w postaci wymuszonej kolejnej transformacji… no cóż? Głosowaliście państwo na Solidarność? Za wolnym rynkiem? Trzy razy tak? To proszę ponosić tego konsekwencje – zwłaszcza, że z tej drogi nie da się zawrócić, w końcu uświadomią to sobie nawet prawicowcy żyjący mitem „Wielkiej Polski”, już ze szczerej sympatii nie dopiszemy, jakiej…
Naprawdę trudną sytuację ma obecny rząd, który co przypomnijmy związał sobie wewnętrznie ręce na własne życzenie – lansując w kampanii wyborczej obietnice załatwienia dla Polski 300 mld zł z funduszy unijnych. Żeby się tylko nie okazało, że związaliśmy sobie sami ręce – ponowną ideą „Nicea albo śmieć”, a co z tego wyszło doskonale wiemy.
Wniosek: im szybciej wejdziemy do strefy Euro tym lepiej, jest przy tym oczywiste, że nie obejdzie się bez ponoszenia kosztów, które niestety odbiją się negatywnie na społeczeństwie, które na pewno odwdzięczy się politykom w kolejnych wyborach. Trzeba, zatem konsensusu ponadpartyjnego, albowiem w przeciwnym wypadku stracimy wszyscy.