• 17 marca 2023
    • Polityka

    Unia energetyczna a wolny rynek gazu

    • By krakauer
    • |
    • 19 marca 2015
    • |
    • 2 minuty czytania

    W związku z posiedzeniem Rady Europejskiej powraca temat Unii Energetycznej, który ma być głównym motywem spotkania szefów państw w tej turze spotkań i posiedzeń. Pomysły pana Donalda Tuska są powszechnie znane i chyba nie ma potrzeby ich uszczegóławiać, w generalnym zarysie z tego, co wiadomo – pomysł zakłada stworzenie wspólnego systemu zakupów gazu od głównych dostawców na rynki europejskie.

    Przeciwna tej koncepcji jest pani Angela Merkel – Kanclerz Federalna Republiki Federalnej Niemiec, która wielokrotnie dała jasno i wprost do zrozumienia, że Berlin nie zgodzi się na żaden „socjalizm”, czy też system państwowy, jeżeli istnieje wolny rynek i każdemu wolno negocjować i kupować co chce, od kogo chce i w jakich ilościach. Oczywiście nie dodawała, jeżeli jest się Niemcami lub Francją, albo Wielką Brytanią czy Holandią, czyli krajami posiadającymi własne gigantyczne źródła gazu.

    Teoretycznie obie strony mają rację. Przy czym trzeba wyrazić uznanie dla stanowiska pani Kanclerz, które lekko ewoluowało, albowiem strona niemiecka dopuszcza teraz tego typu zakupy w incydentalnych przypadkach, ale nie może to być normą zakłócającą rynek.

    Co to się stało, że neoliberalny pan Donald Tusk chce przeprowadzić coś wbrew rynkowi, który jak wiemy doskonale działa? Natomiast etatystyczna premier Niemiec broni wolności gospodarczej?

    Prawda ma jak zawsze kilka poziomów, nic nie jest takie, jak się nam wydaje na podstawie komunikatów medialnych. Przede wszystkim energia, w tym gaz ziemny są towarem strategicznym. Jego dostawy z zasady przebiegają na podstawie dwustronnych – długotrwałych umów pomiędzy dostawcami i odbiorcami, a jego cena przeważnie jest funkcją ceny ropy naftowej. Niemcy są szczególnym krajem, który posiada co najmniej dwie poważne przewagi nad resztą krajów Unii Europejskiej pod względem kwestii energetycznej. Po pierwsze ultra nowoczesna gospodarka tego państwa jest niesłychanie efektywna w wykorzystaniu energii, która jest tam pozyskiwana z subwencjonowanych przez państwo źródeł niekonwencjonalnych na skalę przemysłową i ważącą na bilansie energetycznym. Po drugie, Niemcy są tak dużym rynkiem energetycznym, w tym gazowym że są bardzo atrakcyjni jako kontrahent i to dostawcom zależy na tym, żeby kupowali ich gaz, w jak największej ilości – stale. W konsekwencji – duży, mądry i bogaty może więcej, za mniej i ma z tego większą stopę zwrotu, pozwalającą np. na dotowanie cen energii elektrycznej dla przemysłu (!). Oczywiście po ustaleniach ze spolegliwą dla Berlina Komisją Europejską, to wielomiliardowe wsparcie jest zwolnione z rygorów pomocy publicznej, albowiem jest uznawane za wyrównywanie szans niemieckich przedsiębiorców, żeby nie byli karani droższym, bo ekologicznym prądem. Podobnie jest z gazem, Niemcy jako gigantyczny odbiorca tego surowca – ma zniżki od dostawców, dzięki czemu ich przedsiębiorcy mają tańszy gaz, co jest bardzo ważną przewagą komparatywną wobec innych przedsiębiorców w Unii. W skrócie mniej więcej dlatego Niemcom opłaca się opowiadać za wolnym rynkiem energii.

    Z punktu widzenia strategicznego, biorąc pod uwagę nieodpowiedzialne zachowanie Ukrainy, której działania wobec rosyjskich spółek gazowych już co najmniej raz doprowadziły do poważnego kryzysu gazowego w Europie, rzeczywiście kwestia dostaw gazu jest problemem strategicznym. W szczególności na wspólnych zakupach mogłyby zyskać te państwa, które są mniejszymi odbiorcami, ponieważ na pewno kupując razem miałyby taniej. Jednakże uwaga – NIE JEST POWIEDZIANE, ŻE WSZYSCY MIELIBY TANIEJ GAZ GDYBY KUPOWALI GO WSPÓLNIE. W szczególności nie jest powiedziane, że tańszy gaz mieliby Niemcy. Ponieważ tutaj się kłania polityka, rurociąg Bałtycki nie po to kosztował grube miliardy, żeby teraz nie mógł stanowić elementu przewagi komparatywnej i podstawę bezpieczeństwa dla niemieckiej energetyki. Niemcom nie opłaca się zgodzić na takie rozwiązania, ponieważ wówczas ich przemysł chemiczny, który jak wiadomo OPIERA SIĘ M.IN. NA GAZIE, o wiele łatwiej przenosiłby się do innych krajów Unii. No, a to byłoby bardzo nie dobre, gdyż można outsoursować montownię samochodów, ale nie coś co jest perłą niemieckiej gospodarki dającą gigantyczną stopę zwrotu a zarazem jest samym fundamentem niemieckiej potęgi gospodarczej.

    Istnieje teoretycznie szansa, że może powstać system, w którym wszystkie małe kraje, kupowałyby gaz za pośrednictwem Komisji Europejskiej od dostawców zewnętrznych, a Niemcy pozostałyby w swoim systemie i uprzywilejowanych relacjach z Federacją Rosyjską jako strategicznym partnerem energetycznym. Jednakże to także nie opłaca się Niemcom, ponieważ ze względu na posiadaną pozycję, mogą stanowić europejski Hub gazowy, pełniąc funkcję rzeczywistego „dilera” gazowego nieskończenie potężnego Gazpromu. W tym znaczeniu, że mogą zdyskontować zyski, jeżeli do swojego olbrzymiego potencjału dodadzą jeszcze mniejsze potencjały takich krajów jak Czechy, Polska, czy Szwecja lub ktokolwiek, kto chciałby kupować gaz za ich pośrednictwem.

    Mniej więcej w ten sposób przedstawiają się sprawy, trzeba przyznać, że Niemcy bardzo trzeźwo oceniają sytuację i nie można się dziwić ich pragmatycznemu podejściu. Naprawdę nie ma powodu, żeby RFN miało robić innym prezent. Oczywiście możemy dywagacje przenieść na grunt wspólnoty europejskiej, jej wzmacniania i solidarności. Jednakże dla Niemców to oznacza, że de facto mają się sami zgodzić na płacenie więcej! Proszę się zastanowić, czy byście się państwo na to zgodzili, a zarazem na tym przykładzie widać, jak w rzeczywistości działa Europa i jak przebiegają granice pomiędzy naiwnością europejską, a rzeczywistością europejską. Biedny, głupszy, mniej sprytny – zawsze jest z tyłu.

    Oczywiście do tego można sobie ponarzekać na Rosję, można sobie wmawiać „pistolet gazowy”, a nawet szantaż itd. Jednakże warto jest się najpierw zastanowić nad tym, jak wyglądają naturalne linie interesów gospodarczych pomiędzy państwami, a dopiero potem odpowiednio zweryfikować swój osąd. Powtórzmy – pytanie jest banalne, dlaczego ktoś ma płacić więcej – jeżeli płaci i może płacić mniej?

    Warto, naprawdę warto brać z Niemców przykład, wzorować się na tym kraju i kopiować sprawdzające się tam rozwiązania. Byłoby wspaniale, gdyby nasza klasa polityczna, chociaż w połowie miała taką jakość, jak klasa polityczna w Republice Federalnej. Z samego narzekania i biadolenia, nie przybędzie nam nic. Najlepszym dowodem na wszelkie błędy i zaniechania rządzących w Polsce, w tym samego pana Tuska jest porażka projektu gazoportu. To jest po prostu skandal, żeby rząd przez dwie kadencje nie był w stanie pozytywnie dopełnić tej inwestycji! To rząd pana Tuska nie wybudował gazoportu, to rząd pana Tuska – nie mądrze – podpisał kontrakt z katarskim dostawcą gazu. To rząd pana Tuska nie budował w Polsce elektrowni jądrowych. To rząd pana Tuska przespał szansę na reformę górnictwa w okresie węglowego eldorado. To koalicjant w rządzie pana Tuska negocjował kontrakt gazowy z Federacją Rosyjską po ‘TAKICH CENACH”. To w końcu rząd pana Tuska przez lata nie był w stanie stworzyć odpowiedniego prawa dla branży gazowej w zakresie poszukiwania i wydobycia gazu niekonwencjonalnego. Teraz pan Tusk ma czelność narzucać nam jakieś niezrozumiałe rozwiązanie etatystyczne? Naprawdę, lepiej by było dla Polski i Europy, żeby pan Tusk, zajmował się bardziej rzeczami, na których się zna i które mu się udają, bez wzbudzania kontrowersji.

    Nie każdy powinien być politykiem, a już na pewno nie każdy powinien próbować podejmować się działań, których możliwych skutków nie rozumie lub nie wie, że może je źle rozumieć, czy też nie jest w stanie przewidzieć wszystkich możliwych następstw i okoliczności obarczonych ryzykiem głównym dla danego systemu.

    Oczywiście trudno jest zdecydować, kto ma rację w tym sporze, ale jest taka stara zasada, wedle której nie zmienia się rzeczy, które działają. Podobnie można otwarcie zapytać – jakie interesy lansuje pan Tusk upierając się przy swoich etatystycznych pomysłach? Nikt mu nie zarzuca, że nie jest altruistą, jednakże przecież inni zainteresowani nie są totalnie skretyniałymi idiotami (oglądającymi niektóre zagraniczne media w Polsce) i doskonale rozumieją, że w każdej chwili pan Barack Obama – jednym podpisem, może spuścić ze smyczy super potężne i bogate amerykańskie firmy gazowe i zalać Europę gazem w odpowiedniej cenie, którego ma w nadmiarze. Pomyślmy wspólnie, tak jak myślą 5-o letnie dzieci, nie potrzeba więcej percepcji i doświadczenia życiowego. Może nawet zgadnijmy, kto szanowni państwo byłby wybrany jako „najpewniejszy”, „najbezpieczniejszy”, najbardziej zaufany”, „ekstra-strategiczny” i jedynie słuszny, czyli nie „ruski” i nie „islamski” dostawca? Hmmm, no kto może być tym ktosiem? Ciężko, ciężko, hmmm pozostaje tylko prosić czytelników o wsparcie – sugestie proszę wpisywać w komentarzach poniżej. Oczywiście całość spektaklu jest przewidziana w dobrze rozumianym interesie bezpieczeństwa energetycznego Unii, które musiałoby swoje kosztować, może nie w pierwszym roku, czy pięciu latach dostaw, ale docelowo na pewno kosztowałoby nie mniej, niż obecny system „wolnego rynku”. Doskonale wiedzą to i rozumieją Niemcy i nie mają najmniejszego zamiaru godzić się na zastąpienie dostawcy z powodów politycznych, a więc prawie na pewno znowu płacić więcej – bo jak wiadomo, bezpieczeństwo, demokracja, wartości itd., kosztują.

    Jeżeli ktoś tego nie rozumie, to niech się zastanowi, dlaczego w stanie obecnym Amerykanie nie pozwalają na eksport energii? Taka wolna gospodarka, taka otwarta, taki wolny rynek, tylko ma dwa ograniczenia o których się nie mówi – po pierwsze nie kupi się tam powyżej dopuszczalnego poziomu pewnych aktywów, jeżeli nie jest się „dopuszczonym”. Po drugie nie kupi się tam i nie wyśle za granicę ropy i gazu. Ciekawe dlaczego – prawda? Nawet „zniewolona” Białoruś eksportuje przetwory ropy naftowej i gazu, ale USA się przed tym bronią! Powód dla którego nie pozwalają na eksport energii, to właśnie to że byliby klientem swoich odbiorców, którzy dyktowaliby im swoje własne ceny, będące FUNKCJĄ CEN GAZU ROSYJSKIEGO I ARABSKIEGO! Wielcy obrońcy demokracji wolą dogadać się, oczywiście dla „dobra’ transatlantyckiej współpracy z panem Donaldem Tuskiem i innymi, którzy np. jak kiedyś pewien minister finansów potrzebują amerykańskiej zielonej karty dla dzieci…

    Dalsze manipulacje faktami i przekłamaniami ze strony niektórych polityków muszą być prostowane, nie można pozwolić na to, żeby znowu – z demonizowania strachu przed Rosją, cała Europa popadła w uzależnienie od USA, a zarabiali na tym ludzie o marnej reputacji, którzy naprawdę nie wiadomo czyje interesy reprezentują, ale raczej nie swoich Narodów, nie wspominając już o Europie. Jeżeli komuś Ameryka się tak bardzo podoba, niech bierze udział w loterii wizowej – naprawdę można wylosować wizę i mieć prawo do emigracji – legalnie! Śmiało! Ojczyzna wolności czeka! Zapewne zielone papierki w kartonie, ambasada może dostarczyć zawsze, w dowolnej ilości! Śmiało!

    Uwaga, oczywiście można uznać, że kupowanie „ruskiego” gazu to budowanie armii pana Władimira Putina, a kupowanie islamskiego gazu to przekazywanie funduszy tzw. państwu islamskiemu przez jego wahabickich sponsorów z bogatych krajów Zatoki. To myślenie jest uprawnione – ALE POLITYCZNIE. Oczywiście można w ten sposób dojść do przekonania, że być może lepiej jest sponsorować amerykańskie czołgi, czy raczej drony. Jednakże to wymaga uczciwego przedstawienia sprawy w sposób polityczny. Niczego więcej, a nie udawania i kreowania fikcji, to znaczy wroga, żeby zarobił ktoś inny. Wszystko jest kwestią interpretacji – należy wystrzegać się monopolu na „jedynie słuszność” i prawdę.