- Społeczeństwo
Twardy jak niemiecki fiskus
- By IVV
- |
- 16 marca 2014
- |
- 2 minuty czytania
Historia ponoć zaczyna się jak w szpiegowskim filmie, ktoś chce zarobić i sprzedaje informacje. Tyle że, mimo iż informacja jest tajna to tym razem nie mamy do czynienia z aferą szpiegowską, ale na pewno afera ta osłabia to co było stawiane jako pewnik – dyskrecję szwajcarskich banków.
„Pewne jak w szwajcarskim banku”, już nie brzmi tak dosłownie jak przez lata. Nie chodzi tutaj oczywiście o brak uczciwości instytucji finansowych ze Szwajcarii, ale tam gdzie występuję czynnik ludzki i zwykła chciwość już nic nie może być pewne. Wracając do historii, cena była spora a i nabywca niebagatelny, za kwotę 1,1 mln euro dane 2700 klientów sprzedał informatyk, który wcześniej je banalnie ukradł. Ukarany jednak został tylko „złodziej” (3 lata z częściowym zawieszeniem kary), bo „paser”, czyli rząd niemiecki wyszedł na całym interesie, jako wygrany. Na wieść o tym, że dane wypłynęły do urzędów skarbowych zaczęli się zgłaszać „skruszeni” podatnicy mając nadzieję na złagodzenie kary po zalegalizowaniu dochodów, o których najczęściej „zapomnieli”. Jak się okazało, sama skrucha nie wystarczyła, nie pomogło również spłacenie zaległości wraz z odsetkami.
Przekonał się o tym boleśnie prezes bodaj najlepszego klubu piłkarskiego nie tylko w Niemczech i Europie, ale również na świecie „Bayernu Monachium”. Ten były piłkarz i mistrz świata w piłce nożnej z 1974, który po zakończeniu kariery trudnił się produkcją wędlin i wprowadzaniem na piłkarski „top” Bayernu postanowił się przyznać do nadużyć, w jego przypadku skończyło się nie tylko na zapłaceniu zaległości i utracie części majątku ale również na wyroku skazującym go na trzy i pół roku więzienia. W czasie procesu stołka prezesa tego znamienitego klubu nie stracił acz honorowo oddał się do dyspozycji rady klubu, po wydaniu wyroku i jego zaakceptowaniu Uli Hoeness podał się do dymisji. Stare powiedzenie, o tym, że człowiek w swoim życiu musi tylko dwie rzeczy umrzeć i płacić podatki po raz kolejny okazało się prawdziwe.
Nasuwa się pytanie, czy Państwo może w sposób nielegalny pozyskiwać dowody ewentualnych przestępstw podatkowych swoich obywateli? W większości systemów prawnych, dowód uzyskany w sposób nielegalny nie może być uznany przez sąd, jako dowód w rozumieniu procesowym. Pytanie czy polski fiskus byłby w stanie nie dość, ze wydać kilka milionów złotych po to, aby przyłapać najbogatszych Polaków, (bo ci biedniejsi miewają głównie debety a nie oszczędności) na ewentualnych oszustwach finansowych?
Jak pokazują przykłady innych krajów takie oferty w kierunku organów finansowych padały i tranzakcie dochodziły do skutku np. w Hiszpanii. Plotki głoszą, że w celu dobrego schowania majątku warto wybrać któryś z Emiratów Arabskich – gdyż bankierzy są bardziej dyskretni niż Szwajcarzy. Cześć polskich firm, już tam emigrowała fiskalnie via Cypr a wiele innych poważnie o tym myśli. Niestety w naszym kraju płacenie podatków nadal bardziej kojarzy się z „naiwnością” a nie z patriotyzmem.
Inna rzecz, że trudno sobie wyobrazić, aby polski sąd skazał jakiegoś multimilionera z listy stu najbogatszych za kreatywne podejście do kwestii podatkowych na karę bezwzględnego więzienia. Może szkoda, bo skoro najbiedniejsi ze swoich mizernych dochodów muszą je płacić to i ci bogaci nie powinni stosować uników a wiszący nad ich głowami wyrok, który by musieli odbyć w którejś z placówek penitencjarnych mógłby być dodatkowym argumentem do gry „fair” z fiskusem. Niestety żyjąc w czasach optymalizacji podatkowej musimy liczyć się z możliwością podejmowania działań niekonwencjonalnych – w obronie prawa i dla dobra publicznego, warto zaznaczyć, że opisywany przypadek był bardzo krytykowany w samych Niemczech.
Tylko, co zmusi fiskusa do gry „fair” z podatnikami?