- Paradygmat rozwoju
Trzeba zmienić paradygmat ekonomii Zachodu
- By krakauer
- |
- 21 czerwca 2015
- |
- 2 minuty czytania
Jesteśmy w Unii Europejskiej, nasz kraj cieszy się opinia państwa o wysokim poziomie wzrostu gospodarczego. Rząd się cieszy, politycy opowiadają bajki o erze złotego wieku na wyspie obmywanej ciepłą wodą z kranu, większość ludzi jest zadowolona, ponieważ posiada jakieś miejsce do zamieszkania oraz jakieś dochody. W skali makro o naszym „sukcesie” decyduje tania siła robocza, bliskość rynków (zwłaszcza niemieckiego) oraz transfery unijne, które istotnie wspomagają koniunkturę. Gdybyśmy mieli mniej więcej taki poziom płac, jaki jest w Grecji, Hiszpanii lub we Włoszech, to moglibyśmy zapomnieć o tak wysokim poziomie zatrudnienia jaki mamy. Prawdopodobnie mielibyśmy poziom bezrobocia podobny do tego w Hiszpanii lub Grecji. O skali bezwzględności naszych stosunków społeczno-gospodarczych świadczy doskonale emigracja. Młodzi Hiszpanie jakoś tak ochoczo nie czują potrzeby opiekowania się starszymi osobami w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, co młodzi Polacy, Litwini lub Węgrzy.
Dalsze funkcjonowanie gospodarki Unii Europejskiej w oparciu o dogmat zadłużania się, zarówno w wydaniu prywatnym jak i publicznym, być może było dobre do póki mieliśmy realną gospodarkę, natomiast obecnie nie można mieć złudzeń, w przypadku, gdyby zmieniły się stopy procentowe – koszty obsługi długu szokująco wzrosną. Ktoś na pewno te pieniądze otrzyma i będzie mógł je wydać, ale bez realnej gospodarki, nie mamy możliwości czerpania korzyści z obrotu pieniądza w gospodarce. Co powoduje, że nasza ekonomia jest upośledzona. Nie mamy zamkniętego kręgu obrotu pieniądza w gospodarce, bogactwo wycieka na Bliski i Daleki Wschód wraz z nadmiernym importem.
Wolny handel jest wspaniałym wynalazkiem ludzkości, jednak nie może polegać na tym, że generuje nierównowagę, która upośledza możliwość jej utrzymania w dłuższym terminie. W jakiś sposób trzeba zagwarantować systemowi równowagę. Jeżeli nie robi tego sam rynek, a widzimy że nie jest w stanie tego zapewnić, to władze publiczne mają nie tylko powód, ale także konieczny obowiązek spowodować, żeby rynek zaczął funkcjonować w sposób o wiele bardziej efektywny.
Istotą problemu nie jest jednak walka na koszty produkcji zabawek lub elektroniki użytkowej z Chińczykami, czy też próby spowodowania zmniejszenia uzależnienia od ropy naftowej poprzez nowoczesne rozwiązania o wysokiej wydajności zużywanej energii i z zakresu energii odnawialnej. Oczywiście oba kierunki konkurencji są celowe i potrzebne, jednak to za mało.
Sam outsourcing i współpraca ze Wschodem nie jest zła dla Zachodu, zwłaszcza że to Zachód nadal ma z tego większe korzyści. Problemem jest podział tych korzyści na samym Zachodzie. Gdyby społeczeństwa zachodnie miały większą siłę nabywczą na skutek innego podziału dochodu narodowego, to sytuacja byłaby zupełnie inna.
W obecnych realiach prawno-politycznych można te nierówności próbować wyrównać przez system podatkowy oraz cło na poziomie europejskim. Nie jest to za bardzo wolnorynkowe podejście, ale nie ma alternatywy, więc przynajmniej do póki ktoś, nie wymyśli czegoś mądrzejszego, tak długo można, a nawet trzeba z powodzeniem korzystać z tych narzędzi, które są dostępne. Wymaga to jednak zmiany nastawienia politycznego u elit, ponieważ takie podejście jak dotychczas służy o wiele bardziej interesom tylko ich wąskiej grupy społecznej niż ogółu. Tego się prawdopodobnie nie da osiągnąć, bez czynnika, który byłby aktywatorem zmiany. Miejmy nadzieję, że nie będzie nim rewolucja rozpoczęta przez młodych pozbawionych perspektywy.
Potrzebujemy nowych zasad, na jakich wielki biznes będzie prowadził dalej swoje interesy. Wyeliminowanie człowieka z procesów gospodarczych nie opłaca się nikomu na dłuższą metę. W skali makro przekłada się to na ograniczenie udziału, a docelowo wyeliminowanie milionów ludzi z procesów społeczno-gospodarczych, których intensywność świadczyła o pozycji i sile gospodarczej Zachodu w ogóle.
Jeżeli wszyscy zgodziliby się na nowe zasady prowadzenia działalności gospodarczej, wówczas wszyscy by na tym zyskiwali w sposób o wiele bardziej proporcjonalny. Bardziej powszechny rozkład bogactwa, przyczyniłby się do pojawienia się nowych sił ciążenia w gospodarce, których zagregowanie dałoby zupełnie nowe przełożenie mnożników. Jeżeli rzeczywiście mamy wpływ na cokolwiek w Unii, to trzeba wykorzystać nasze możliwości.