- Polityka
Stan przed czy po burzy? (cz.2)
- By Mikołaj Kisielewicz
- |
- 07 lutego 2022
- |
- 2 minuty czytania
Warto przyjrzeć się niekonwencjonalnemu zachowaniu elit ukraińskich, które stoją na czele państwa będącego w centrum zainteresowania. Po rozmowach z sekretarzem stanu USA, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski publicznie oświadczył, że „wprawdzie dalsza eskalacja napięcia z Rosją jest możliwa, ale nie należy panikować”. Podkreślił, że „mieszkańcom Ukrainy nie jest potrzebna panika, ponieważ obecna sytuacja nie jest bardziej napięta niż wcześniej”.
Dopowiedział też, że w obecnej chwili największym zagrożeniem dla Ukrainy jest destabilizacja wewnętrzna, która może być wywołana kryzysem gospodarczym. Żeby było ciekawiej, oskarżył Wielką Brytanią o przyzwalanie na pranie w tym kraju brudnych pieniędzy przez oligarchów wyprowadzających pieniądze z krajów takich jak Ukraina czy Kazachstan.
Prezydent Zełeński nie zmienił poglądu na temat zagrożenia inwazją na jego kraj po telefonicznej rozmowie z prezydentem J. Bidenem. Według amerykańskich mediów rozmowa nie przebiegała w przyjaznym duchu. Prezydent Biden miał zapewniać Zełenskiego o nieuniknionym ataku Rosji i wzywał, aby Ukraina przygotowywała się nie tylko na atak, ale na dodatek na okupację.
Bezpośrednio po rozmowie z amerykańskim prezydentem prezydent Ukrainy zadziwił ponownie, odcinając się od histerii w niektórych państwach. W przemówieniu telewizyjnym po raz kolejny przekonywał, że nie ma żadnego zagrożenia, nikt nie planuje ataku na Ukrainę, a szum wokół możliwej inwazji tylko psuje notowania na giełdzie kijowskiej, powoduje ucieczkę z kraju zagranicznych inwestorów, obniża wartość ukraińskiej waluty i niepotrzebnie straszy obywateli Ukrainy. Odnosząc się do ewakuacji dyplomatów USA, Australii, Niemiec i Kanady z Kijowa Zełenski stwierdził, że „Ukraina to nie Titanic” i dyplomaci nie powinni jej opuszczać. Również ukraiński minister obrony odniósł się lekceważąco do wojennej histerii w innych państwach i postanowił nie ogłaszać powszechnej mobilizacji rezerwistów.
Tymczasem do Ukrainy napływa pomoc wojskowa. Dla przykładu Stany Zjednoczone dostarczyły 55 pojazdów opancerzonych Humvee, 84 łodzie pneumatyczne, dwie partie amunicji, apteczki, sprzęt radarowy, a także 30 zestawów rakiet przeciwpancernych Javelin, zaopatrzonych w 180 pocisków. Wielka Brytania dostarczyła przenośne rakiety do zwalczania czołgów a Polska rzekomo ma dostarczyć kilkadziesiąt tysięcy sztuk amunicji oraz przenośne, przeciwlotnicze zestawy rakietowe Piorun.
Według mojej opinii jest oczywiste, że w przypadku wojny z Rosją, właśnie udzielone „wsparcie” pomoże armii ukraińskiej tak jak kadzidło umarłemu.
Rosja może pokonać armię ukraińską, ale z tego powodu nie uzyskałaby żadnych korzyści. Przeciwnie, byłby to ogromny cios w gospodarkę rosyjską. Gospodarka ukraińska jest w złym stanie i według prezydenta Zełenskiego na samo jej ustabilizowanie potrzeba 4-5 miliardów dolarów. Jeżeli jest prawdą, ze średnia stopa życiowa na Ukrainie obecnie jest najniższa w Europie, to potencjalny okupant musiałby wziąć na swoje barki wydatki związane z dźwiganiem tej gospodarki na wyższy poziom. Wielu młodych obywateli wyjechało za granicę, ale w kraju pozostało ponad 10 milionów emerytów i okupant musiałby wypłacać im świadczenia.
Z jednej strony, dwaj potencjalni uczestnicy wojny, Rosja i Ukraina deklarują, że wojny nie mają zamiaru rozpoczynać. Z drugiej strony, na zachodniej granicy Rosja nadal utrzymuje w trudnych warunkach zimowych ponad 100 tysięcy żołnierzy. Dodatkowo Rosja przemieszcza na terytorium Białorusi 30 tysięcy żołnierzy, sprzęt wojskowy i samoloty. Taka operacja jest bardzo kosztowna. Wygląda to tak, jakby to trzecia „strona” była zainteresowana wybuchem konfliktu, ale sama nie zamierzała czynnie wziąć w konflikcie udziału.
Warto w tym momencie spróbować odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule artykułu o „stan”, w jakim się znajdujemy. Moja odpowiedz jest taka, że nie jesteśmy ani przed, ani po burzy. W świecie kształtuje się nowy ład globalny i Rosja próbuje zająć w nim należne jej miejsce. Nie jest to na rękę elitom waszyngtońskim, chociażby z powodu jesiennych wyborów. Ustąpienie pola Rosjanom mogłoby jeszcze bardziej osłabić notowania demokratów.
Ostatnie dni pokazują, że jednym z elementów nowego ładu będzie rozszerzony sojusz polityczny i ekonomiczny Rosji z Chinami. Według mojej oceny elity kremlowskie, nagłaśniając narrację o zagrożeniu ze strony paktu NATO, przygotowały grunt we własnym społeczeństwie do poparcia prochińskiej polityki prezydenta. Mówiąc prostym językiem, tłumaczą swoim obywatelom konieczność zacieśniania sojusz z Chinami nieprzyjaznym nastawieniem zachodu do Rosji.
Taki sojusz nie zakłóci przyjaznych relacji z najważniejszymi państwami europejskimi, takimi jak Niemcy, Francja, czy Włochy. Te państwa również są zainteresowane utrzymaniem dobrych relacji ekonomicznych z Chinami.
Wycofanie wojsk amerykańskich z Europy Wschodniej i Środkowej jest nieuniknione i będzie miało podłoże czysto finansowe. Utrzymywanie wojsk poza granicami staje się coraz kosztowniejsze, a finanse dla Stanów Zjednoczonych stają się coraz ważniejszym problemem.
Całkiem możliwe, że zapowiadany sojusz Wielkiej Brytanii, Polski i Ukrainy jest próbą znalezienia sposobu na zakończenia kryzysu. Zastąpienie wojsk amerykańskich wojskiem brytyjskim zapewniłoby Polsce i Ukrainie poczucie bezpieczeństwa przed zagrożeniem ze strony Rosji. Takie rozwiązanie mogłoby również satysfakcjonować Rosję, ponieważ wprowadzony do Europy Środkowej i Wschodniej brytyjskich wojsk nie stanowiłby zagrożenia dla bezpieczeństwa Rosji.
Trudno przewidzieć wypadki w najbliższej przyszłości, ponieważ nie wiemy, co planuje się za zamkniętymi drzwiami na Kremlu i w Biały Domu, czy raczej Departamencie Stanu. Jest pewne, że przywódcy innych państw włączą się aktywnie do procesu rozładowania napiętej atmosfery jak powstała wokół naszych wschodnich sąsiadów.
Autor: Mikołaj Kisielewicz