- Polityka
Stan przed czy po burzy? (cz.1)
- By Mikołaj Kisielewicz
- |
- 06 lutego 2022
- |
- 2 minuty czytania
Mam na myśli „stan” w przestrzeni polityczno-wojskowej, jaki wytworzył się po przekazaniu przez administrację amerykańskiej odpowiedzi na listę żądań przedstawionych Stanom Zjednoczonym i NATO przez rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych 17 grudnia 2021 roku. Odpowiedz Waszyngtonu, oficjalnie nie została opublikowana, ale z przecieków wiadomo, że udzielono negatywne odpowiedzi na wszystkie żądania Kremla. W zamian Amerykanie przedstawili Rosjanom własną listę tematów do dyskusji czy negocjacji. Wygląda to tak, jak gdyby piłka została odbita na stronę rosyjską.
Żądania przedłożone stronie amerykańskiej w grudniu 2021 roku wyraźnie wskazują na to, że Rosja znowu czuje się mocarstwem i uważa, że ma pełne prawo, aby zachowywać się jak pełnoprawny graczem na międzynarodowej arenie. Przypomnę, że zasadnicze rosyjskie żądanie były umotywowane zapewnieniem swoim granicom bezpieczeństwa militarnego. Prostym językiem, Rosja chce, aby żołnierze i systemy uzbrojenia NATO nie były rozmieszczone na terytoriach krajów, które nie były członkami Sojuszu przed 1997 rokiem.
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdyby wszystkie żądanie strony rosyjskiej zostały ostatecznie odrzucone, spowodowałoby spadek zaufania do obecnej elity na Kremlu, a sam prezydent kończyłby urzędowanie w niesławie. Prawdopodobnie dla tego niektórzy rosyjscy komentatorzy politycznych uznali brak zgody na nieprzyjmowanie kolejnych byłych republik radzieckich do paktu NATO, wprost jako prowokację. Przypomnę, że za brak zgody na swoje żądania, Rosjanie grozili podjęciem kroków techniczno-wojskowych. Chociaż nigdy nie zostało sprecyzowane czy wyjaśnione, co techniczno-wojskowe kroki mogą realnie oznaczać. Nie obyło się również od oskarżenia Stanów Zjednoczonych o podstępne oszukanie Rosji w okresie po rozwiązaniu ZSRR, kiedy Rosjanie traktowała Amerykanów, jako przyjaciół i partnerów, a Stany Zjednoczone, jako państwo zaprzyjaźnione. Od siebie dodam, że opłata za tranzyt rosyjskiego gazu wynosi od 2 do 3 miliardów dolarów, i stanowi to 2-3% PKB ukraińskiego. W przypadku zaognienia konfliktu, kijów utraciłby te pieniądze.
Odmowna odpowiedz amerykańskiej administracji na wszystkie rosyjskie żądania, pozwalała sadzić, że USA siłą rozpędu nadal chcą traktować Rosję, jako najwyżej mocarstwa regionalnego. Ich postawę można było scharakteryzować w następujący sposób. My, Amerykanie wygraliśmy zimną wojnę i jako zwycięzcy mamy prawo do utrzymania nowych zdobyczy uzyskanych w ciągu ostatnich trzydziestu lat. W Europie te zdobycze to rozszerzenie własnej strefy wpływów na obszar wcześniejszych wpływów ZSRR, w tym rozszerzenie paktu NATO na byłe państwa socjalistyczne i państwa bałtyckie oraz rozmieszczenie na ich terytorium własnych wojsk.
Poszerzenie strefy amerykańskich wpływów czy samo przyjęcie nowych członków do paktu NATO, z wyjątkiem Ukrainy, bezpieczeństwu Rosji w dużym stopniu nie może zagrażać. Rzeczywistym zagrożeniem jest obecność wojsk USA w państwach bezpośrednio sąsiadujących z Rosją, a tylko amerykańskie wojska mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji. Tymczasem Stany Zjednoczone przemieszczają dodatkowe 3 000 żołnierzy, z elitarnych jednostek, do Polski i Rumunii. Taka liczba żołnierzy wojsk specjalnych nie ma strategicznego znaczenia. Jest to raczej podkreślenie swojej pozycji hegemona na tym obszarze Europy.
Drugim spornym punktem jest możliwe przyjęcie Ukrainy do paktu NATO. Napisałem wcześniej, co, według mojego przekonania, może grozić elitom rosyjskim w przypadku niewypełnienie ich żądań. Nie są znane możliwe konsekwencje dla Amerykanów w przypadku wypełnienia rosyjskich żądań. Czy bezboleśnie zaakceptują nowe realia takie, że po trzydziestu latach absolutnej dominacji pogodzą się z utratą pozycji jedynego światowego lidera?
Po otrzymaniu listów z żądaniami Amerykanie sprytnie próbowali odwrócić uwagę od zasadniczego żądania strony rosyjskiej, czyli zapewnienia Rosji bezpieczeństwa. Pomimo tego, że Rosjanie powtarzają jak mantrę frazę o tym, że nie planują inwazji na Ukrainę, ponownie została rozpętana histeria wokół nieuniknionej inwazji wojsk rosyjskich na Ukrainę. Równolegle rozpoczęło się „straszenie” Rosji możliwym przyjęciem do sojuszu NATO dwóch kolejnych państw, Szwecji i Finlandii. Przy czym dyplomaci amerykańscy zapomnieli o tym, że neutralność Finlandii nie jest jej samodzielną decyzją, ale wynika z wcześniej zawartych umów międzynarodowych. Jeżeli chodzi o Szwecję, to państwo to miało wystarczająco dużo czasu, aby zdecydować się na udział w pakcie. Tymczasem Szwedzi nie zgłosili chęci wstąpienia do NATO nawet w czasach, kiedy istniał ZSRR, a świat był zanurzony w zimnej wojnie.
Kontratak słowny Amerykanów zyskał poklask tylko u ograniczonej liczbie sojuszników, którzy przyłączyli się do straszenia własnych obywateli nieuchronnym najazdem wojsk rosyjskich na Ukrainę. My znaleźliśmy się w czołówce tych państw, ramię w ramie z Wielką Brytanią, Kanadą i państwami bałtyckimi. Tymczasem inne państwa europejskie, w tym takie tuzy jak Niemcy, Francja, Włochy czy Hiszpania, odniosły się obojętnie lub z wielką rezerwą do wywołanej histerii. Niemiecka pomoc dla wojska ukraińskiego w postaci hełmów nowego wzoru oraz prawdopodobne wpłynięcie na zmianę trasy lotu angielskich samolotów z pomocą wojskową, spowodowało niezadowolenie nie tylko w Kijowie. Również w państwach tworzących „koalicję” obrony Ukrainy przed rosyjską agresją. Trudno przypuszczać, że takie „zachowanie” Niemców było przypadkowe lub nieprzemyślane. Bardziej prawdopodobne jest, że było to zaplanowane zlekceważenie zapowiedzi o nieuchronnej wojnie.
Autor: Mikołaj Kisielewicz
Zapraszamy na 2-gą część felietonu