• 17 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Czy stać nas na koszty cywilizacyjne powszechnej i niekontrolowanej motoryzacji?

    • By krakauer
    • |
    • 03 stycznia 2016
    • |
    • 2 minuty czytania

    Państwo wraz z pozwoleniem na nieograniczony import tanich używanych samochodów z Unii Europejskiej sprowadziło na Naród przywilej powszechnej motoryzacji. Przeciętnej klasy nadający się do jazdy zachodni samochód z odpowiednim stażem to koszt dwóch – trzech średnich wypłat), samochód po prostu jeżdżący można kupić za jedną wypłatę. Coś takiego jak dwa lub trzy samochody w rodzinie jest dzisiaj czymś w istocie standardowym, to nikogo nie dziwi, zwłaszcza jeżeli ich posiadacze uwierzyli deweloperom w mit przedmieść naszych metropolii, chociaż tzw. Polska powiatowa także nie jest tutaj bez grzechu, jednak to w dużych miastach generuje się problem niekontrolowanego rozwoju motoryzacji w sposób po prostu przekraczający wszelkie wyliczenia i oczekiwania specjalistów od transportu.

    Jest zrozumiałym, że państwo m.in. dlatego popiera rozwój motoryzacji, ponieważ stacje benzynowe to najwspanialsze elementy sieci skarbowej, generujące stały, przewidywalny i ciągle rosnący strumień pieniądza do budżetu. Ilość samochodów przekłada się na ilość klientów stacji benzynowych, a częstotliwość ich wizyt równa się wpływom podatkowym. Nie da się oszukać silnika samochodu i na powietrze jeszcze nie jeździ, (chociaż są obiecujące pojazdy np. we Francji na sprężone powietrze).

    Niestety jak to przeważnie bywa, nikt nie pomyślał o kosztach cywilizacyjnych powszechnej i niekontrolowanej motoryzacji, której rozwój znacząco przekroczył możliwości przestrzeni zurbanizowanej naszych miast. Jak również, czego dowodzą korki na autostradach – nowo budowana/rozbudowywana sieć głównych dróg w kraju jest niewystarczająca w szczycie komunikacyjnym. Jednak to, co dzieje się w największych miastach jest po prostu horrorem. Kraków, Wrocław, Warszawa, Trójmiasto – to zupełnie nowa komunikacyjna i w konsekwencji cywilizacyjna rzeczywistość w kontekście nadmiaru samochodów.

    Niestety nawet same koszty, jakie ponosimy z tytułu kongestii w ruchu drogowym (korków), czy zanieczyszczenia środowiska w tym zwłaszcza powietrza w miastach – nie są należycie zbadane przez państwo. Owszem są dostępne badania, jednak nikt do tej pory nie odważył się na zdiagnozowanie zjawiska w skali całej gospodarki, tak żeby wykazać ile nas kosztuje w pieniądzu – stanie w korkach, ile nas w przybliżeniu kosztuje wcześniejsza śmiertelność ludzi z tytułu np. chorób płuc, raka itp. Chodzi przede wszystkim o polityczne opracowanie tego zagadnienia i wprowadzenie go, jako jeden z celów poprawy, jakości życia w miastach i ochrony środowiska naturalnego do agendy spraw publicznych.

    Jeżeli uświadomimy sobie, że stan, jaki dzisiaj mamy to wynik 26 lat w istocie braku jakichkolwiek sensownych przepisów w tej kwestii, to trzeba zadać odważne pytanie – jak długo to może jeszcze trwać i jak daleko możemy jeszcze w tym zakresie pójść? Jest oczywistym, że obecny brak regulacji jest bardzo egalitarny, ponieważ teoretycznie każdy może sobie pozwolić na samochód osobowy w Polsce. Jednak czas najwyższy sobie uświadomić, że to prawdopodobnie nie o to chodziło. Rozwój cywilizacyjny, w tym przede wszystkim rozwój nowoczesnych, szybkich, bezpiecznych, ekologicznych i stosunkowo tanich (jednostkowo) form transportu publicznego – jest w stanie skompensować cywilizacyjnie brak pojazdu indywidualnego, zwłaszcza jeżeli ich zakup i posiadanie byłoby specjalnie opodatkowane na rzecz podwyższenia sprawności, zasięgu i jakości komunikacji publicznej. Co jest alternatywą? Pełne zakorkowanie naszych miast? Korki na autostradach? Przekroczenie norm zanieczyszczenia powietrza w największych aglomeracjach?

    Powoli dochodzimy to takiego samego momentu jak np. największe miasta USA na początku lat 90-tych, gdzie w niektórych miastach wprowadzono ograniczenia w ruchu pojazdów na podstawie tablic rejestracyjnych. Bogaci rozwiązywali to w ten sposób, że mieli po dwa lub więcej samochodów – obchodząc w ten sposób ograniczenia, więc to także nie jest rozwiązanie. Być może brytyjski system pobierania elektronicznie opłat za wjazd do centrum miasta jest kierunkiem, w jaki powinno się pójść? Chociaż jeżeli weźmiemy pod uwagę stopień społecznego niezadowolenia z poszerzania stref płatnego parkowania, to jeżeli byśmy jeszcze kazali płacić za wjazd w określone strefy, to byłoby poważnym problemem społecznym.

    W naszym kraju jest jeszcze jedno interesujące zjawisko, mianowicie znaczną cześć nowych samochodów osobowych to zakupy flotowe, używane do prowadzenia działalności gospodarczej w ramach korporacji. Dokładnie te pojazdy mogą być przedmiotem dodatkowego, specjalnego opodatkowania. Jednak walka z motoryzacją poprzez ograniczanie na nią popytu, to w istocie działanie przeciwko procesom stymulującym wzrost w cyklu gospodarczym. Jeżeli samochody byłyby mniej dostępne, ze względu na obostrzenia w postaci różnych barier finansowych, to prędzej czy później, same zrobiłyby się droższe jak i korzystanie z nich, ponieważ podaż samych aut i infrastruktury do ich obsługi byłaby mniejsza.

    Jako społeczeństwo na dorobku stopniowo powinniśmy ograniczać dostępność samochodów do centrów miast, a następnie w ogóle ograniczać ich prywatny użytek w miastach. Warunkiem jest dostarczenie rozbudowanej oferty alternatywnej komunikacji publicznej oraz uwaga – akceptowalnej finansowo oferty transportu indywidualnego w postaci sieci taksówek. Chodzi o takie zrównoważenie cen, żeby każdego było stać na taksówkę, jak musi z niej skorzystać, a komunikacja publiczna, żeby była bezkonkurencyjna. Wypracowanie takiego modelu jest możliwe tylko w ograniczonym zakresie, tam gdzie popełniono błędy w niekontrolowaniu rozwoju sieci osiedleńczej w suburbiach – samochód będzie zawsze dominował. Ze względu na klimat, nie ma co liczyć na upowszechnienie używania rowerów.