• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Sprawność urzędów z punktu widzenia urzędnika

    • By krakauer
    • |
    • 03 października 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Wszyscy co krytykują nasze państwo, jako podstawę roszczeń i wytyków podają złe lub nieprawidłowe, a czasami nawet szkodliwe działanie, oczywiście zbędnej administracji. Rzekome miliony zbędnych, gnuśnych, leniwych i wymieniających się łapówkami urzędników paraliżuje Rzeczpospolitą jak ona długa, głęboka i szeroka. W obiegowej opinii to urzędnicy i urzędniczki są winni całemu złu, poprzez brak empatii, trzymanie się litery a nie ducha przepisów lub po prostu zwykłe olewanie swoich obowiązków. Urzędnik, gryzipiórek, pierdzistołek, nierób, wszystko co robi dobrze, to ewentualnie parzy sobie herbatę za kawą, ewentualnie drzemie lub w ramach przypływu twórczego kreacjonizmu gra w jedną z popularnych gier w jaką wyposażony jest system operacyjny jego komputera. Co prawda, to prawda ale bez „Pasjansa”, „Kulek”, „Sapera”, ewentualnie na nowszych systemach – „Węża” codzienna urzędowa monotonia nie miałaby sensu.

    Przychodząc do pracy do jakiegokolwiek polskiego urzędu, bez względu czy jest to administracja rządowa w czystej postaci, czy też np. profilowana jak sądowa, czy też po prostu zaczynając karierę w samorządzie – w zasadzie nie trzeba mieć żadnych kwalifikacji. Wyższe studia to głównie wymogi formalne, w Polsce nie brak zoologów organizujących przetargi architektoniczne, inżynierów budowy dróg i mostów zajmujących się promowaniem oferty inwestycyjnej – w tym na targach zagranicznych jak również wszelkich innych możliwych konotacji, permutacji i zawodowo-kwalifikacyjnych łamańców, które nie mają żadnego znaczenia a morał z nich jest jeden – urzędy są odbiciem naszego społeczeństwa. Nie oszukujmy się przy tym, jest to obraz jego klas niższych, mniej zdolnych, pozbawionych umiejętności kreacyjnych, przedsiębiorczości, a nawet samodzielności. Urzędy to taka armia bez mundurów, kwalifikacje szeregowych pracowników nie mają żadnego znaczenia – nie liczą się. O jakiejkolwiek administracji można mówić dopiero na poziomie kierownictwa poziomego pierwszego stopnia, które decyduje bezpośrednio o przydziale pracy poszczególnym osobom.

    Nie mając koneksji ma się małe szanse na prace w urzędzie, a na awans prawie żadnych. W każdej strukturze są „swoi” i „oni” oraz najgorsza kategoria – „przeźroczystych”, których się nie zauważa, ale się ich toleruje siłą inercji całego układu. Najwięcej najgorszej pracy dostają „oni”, a pieniędzy – „swoi”. Przeźroczyści cieszą się z wolnego czasu między jedną sprawozdawczością a drugą, w zamian za minimum tego co już wywalczyli. Opisywanie tych kategorii nie ma sensu, ale w skrócie – „swoi” to wiadomo krąg najbardziej zaufany, „oni” to osoby zatrudnione w celu świadczenia pracy – bo ktoś sprawy pchać musi – a „przeźroczyści” to np. byłe kierownictwo, „kochanko-nałożnice”, ktoś kto się odważył po prostu powiedzieć kiedyś prawdę, ewentualnie nie wytrzymał i powiedział co myśli o panujących zasadach „piekiełka”.

    Na to wszystko nakładają się naprawdę niskie dochody, brak jakichkolwiek bonusów i warunki pracy, które najczęściej są trudne. Wiadomo że od wiatru, zimna i mrozu lepszy jest jakikolwiek urząd, ale czy za 1600 zł brutto? Bo takie pensje się zdarzają, co powoduje że zatrudnienie w urzędach – to domena tzw. drugich portfeli polskich rodzin lub związków nieformalnych. Generalnie nikt, kto chce na poważnie robić karierę i coś osiągnąć nie pracuje w urzędach do szczebla prawie odpowiedzialności/decyzyjności politycznej, bo wszystko poniżej to porażka, mizeria, codzienność, rutyna – albo wspomniana sprawozdawczość – przekleństwo całej polskiej administracji, zwłaszcza od czasu kiedy weszło ISO, TQM i inne wynalazki mające na celu dostarczenie dochodów wyspecjalizowanym firmom doradczym i kilki dobrze płatnych etatów w urzędach dla zaawansowanych pociotków.

    W związku z tym, że w urzędach pracują drugie portfele, czyli przeważnie kobiety – mamy to co mamy. 100 dni zwolnienia na pracownicę mającą dwójkę małych dzieci w roku wraz z jej ustawowym urlopem to jest norma. Jeżeli w jakiejś sekcji, komórce, departamencie, wydziale – jest kilka takich „mamuś” to jest oczywiste że odbija się to na funkcjonowaniu zespołu. Najgorsze są zespoły składające się z młodych i starych kobiet, gdzie zawiść i nienawiść sięga zenitu – wiadoma sprawa ciąża, może urosnąć do rangi takiego problemu, że ludzie ze stresu nie wiedzą co mają zrobić, dlatego nie można się dziwić że jak się chwycą jakiegoś przywileju to jadą na maksimum – wykorzystując na ile się da i ile się tylko da, bo w każdej chwili może zmienić się dyrektor lub kierownik i nie będzie się dało, a wszelkie dotychczas czynione ustalenia wezmą w łeb.

    Mamy zatem struktury nieformalne, niskie zarobki, pracowników motywowanych socjalem – głównie kobiety, wszystko funkcjonuje ledwo tak żeby się tylko dało albo i się nie dało, bo często się czegoś po prostu nie da zrobić, zwłaszcza tam gdzie system informatyczny jest dublowany przez ręczny obieg informacji – bo wiadomo – ustawa, albo katy wykonawcze! Efekty widzimy na co dzień, wystarczy wejść do byle jakiego urzędu, przeważnie jest trudno cokolwiek załatwić, co boli zwłaszcza tam, gdzie musimy pójść bo wymaga tego od nas państwo tj. najczęściej do „skarbonki”. Najbardziej boli, jeżeli uznaniowość urzędników zderza się ze zdrowym rozsądkiem umiejących sprawnie liczyć koszty przedsiębiorców – w wyniku mamy taki obraz administracji skarbowej jaki mamy!

    Niestety sprawność działania urzędów zależy od tak wielu niezwykle skomplikowanych czynników, że nie da się tego wszystkiego ogarnąć prostą reformą. Jeżeli na to wszystko nałożymy jeszcze morze zwykłej ludzkiej niechęci, to wszystko leży i kwiczy – wystarczy przysłowiowo się nie spodobać „pani chmurce”, która groźnie spogląda zza lady lub spod okienka i po sprawie – nie załatwimy. Nie będzie pieczątki, nie będzie druku, albo urząd czegoś nie przyjmie lub od razu wiadomo że zwróci.

    Problem korupcji w urzędach administracji publicznej zasługuje na osobne rozpatrzenie.