- Polityka
„Rządek” kombinuje przy waloryzacji emerytur!
- By krakauer
- |
- 02 stycznia 2014
- |
- 2 minuty czytania
To zadziwiające, a jednak się dzieje i stanowi element otaczającej nas rzeczywistości polityczno-społecznej. Otóż bowiem nasz rząd umiłowany, a właściwie jeden z ministrów, którego już przez litość nie będziemy wymieniać (jeden z naszych ulubionych, niestety z Krakowa – jak mówią – hańba dla miasta i mieszkańców) – pochylił się nad niedolą emerytów i nad konstrukcją istniejącego systemu waloryzacji emerytur. W skrócie i w uproszczeniu polega on na tym, że w marcu co roku emeryci i renciści dostają więcej o wzrost inflacji i 20% tego co składa się na wskaźnik wzrostu płac dla gospodarki narodowej. Szału to nie robi, ale generalnie prowadzi to do narastania nierówności, ponieważ ci co mają więcej – otrzymują odpowiednio więcej, gdyż działa procent. Premier miał do niedawna wizję waloryzacji kwotowej, ale się z niej wycofał. Problem polega na tym, że nasz bohaterski minister i zapewne pan premier – zorientowali się, że w ciągu kilku lat dotychczasowych zasad waloryzacji – emerytury średniej wielkości wzrosły prawie o tyle ile wynoszą najniższe. Innymi słowy chodzi o to, że ktoś kto ma duże emerytury otrzymuje kwotę waloryzacji około stu kilkudziesięciu złotych, a ten co ma najniższą zyskuje około 30 zł. W efekcie w okresie rządów pana Tuska – najbogatsi mieli waloryzację o kilkaset złotych, czyli prawie tyle ile wyjściowo wynosiły emerytury najbiedniejszych! Ci z kolei dostali niespełna 200-300 zł składowo. Jest to generalnie niesprawiedliwe, ale zgodnie z prawem, ponieważ ci z nas co się bardziej przyczyniali – mają większe świadczenia i dostają więcej, a ci co się przyczynili na mniej, dostają mniej. Normalne w kapitalizmie!
W zeszłym roku zebrano około 110 mld zł składek emerytalnych, a wypłacono około 190 mld zł, co daje deficyt systemu na poziomie około 80 mld złotych. Jeżeli więc ograniczylibyśmy waloryzacje jedynie do poziomu wzrostu o inflację, mogłoby to oznaczać kolosalne oszczędności na systemie, zwłaszcza że rząd nie ma prawnego obowiązku wypłacania tej drugiej części waloryzacyjnej – to może sobie i powinien odpuścić, ponieważ emerytury kosztują zbyt dużo.
W efekcie będziemy mieli do czynienia ze wzrostem jedynie o równoważnik inflacyjny. Ciekawie na marginesie co by było, jakbyśmy mieli deflację? Czy rząd odważyłby się obniżyć emerytury?
Warto zaproponować rządowi powrót do przedstawionej na naszych łamach idei – ograniczenia emerytur do poziomu wpłat, to znaczy ilość składek powinno się dzielić przez ilość uprawnionych i każdemu wypłacić dokładnie tyle samo. Następnie drugą część wedle dotychczasowych stawek, ale z całą świadomością, że na nią państwo musi zaciągnąć dług, albo zwiększyć opodatkowanie. W zależności od tego na ile podwyższenia podatków pracujący by się zgodzili – należałoby lawirować pomiędzy podwyżką podatków (składek, VAT itd.), a wzrostem zadłużenia, z jego naturalnym ograniczaniem. Docelowo rząd musiałby dążyć do włączenia wszystkich systemów specjalnych do systemu powszechnego (rolnicy, sędziowie, wojskowi itd.), tak żeby podstawowa część emerytury – ze składek ulegała podwyższeniu. W świetle dzisiejszych wyliczeń, jeżeli byłoby to 999 zł – to byłby to naprawdę wielki sukces naszego państwa. Dzięki mechanizmowi uwidocznionego zadłużania się – widzielibyśmy składowe kosztów, szybko pojawiłaby się silna reprezentacja polityczna – przeciwna systemom uprzywilejowanym, przeciwna zadłużaniu się państwa na przejadanie. Klimat polityczny by się zmienił, a ludzie widzieliby ile rzeczywiście kosztuje utrzymanie państwa, a nie jakieś mityczne przywileje.
Po prostu nie mamy innego wyjścia, zwłaszcza jeżeli chcemy w jakiejś dającej się przewidzieć perspektywie myśleć o Euro, gdyż dzisiaj można bawić się złotówką, natomiast jak będziemy mieli Euro, skąd weźmiemy prawie 50 mld Euro na wypłatę emerytur? Dzisiaj dochody budżetu i dochody funduszy specjalnych to około 100 mld Euro (w zaokrągleniu i na wyrost). Czy jesteśmy gotowi przekazywać stale co najmniej połowę na emerytury i renty? Czy jesteśmy gotowi na wzrost tych wartości do około 80% dochodów państwa?
O proszę bardzo – i sobie poszukajcie państwo paradygmatu rozwoju, który pozwoli to sfinansować, może się wam uda, bo rząd oczywiście tak daleko nie sięga, nawet myślami swoich sympatycznych młodych geniuszy z Krakowa (niestety ministra rządu RP).
Naprawdę nie będzie łatwo rządzić tym krajem, widać to zwłaszcza jak dodacie – należności emerytalne, nawet liczone tak zgrubnie jak to przedstawiono z należnościami z tytułu zadłużenia publicznego. Po zsumowaniu obu pozycji na państwa czcigodnych czołach powinien pojawić się zimny pot, a na ustach ulubione trzy słowa Polaków: k….a, p……..e, s……..y! Tak, tak, dobrze się państwu wydaje – problemem jest brak alternatywy!
No ale jakoś tam będzie, nie martwcie się państwo – ojcowie transformacji jak pan Balcerowicz, pan Buzek, także pan Tusk – oni będą mieli godne emerytury, a że wy mniej godne? No cóż, przy reformie za czasów rządu pana Buzka mówiono, że trzeba samemu oszczędzać, bo inaczej czeka nas głód na emeryturze.
Dlatego rozsądną koncepcją zachowania się młodego Polaka powinno być: albo emigrowanie, jako strategia najbardziej efektywna i dająca największe szanse na sukces życiowy; albo praca po 20 godzin na dobę i odkładanie każdego grosza – celem posiadania i wykształcenia jak najlepiej dzieci; albo maksymalizacja posiadania dzieci, bez troski o to jak się wychowają i wyżywią, w liczbie siła – będzie ich wiele, może się na państwa za 40 lat zrzucą. Jeżeli wybraliście państwo inną strategię, to właśnie taką jak nasz zatroskany pan minister, naprawdę warto zostać ministrem znikąd, na zasadzie prawie pierwszej pracy dzięki nazwisku ojca. To gwarantuje sukces.
Powodzenia rodacy! Potem się ktoś dziwi, że młodzież na stadionach zaczyna w tym kraju heilować, starsi ludzie słuchają pewnego radia, a jak ktoś już wie o co chodzi – to emigruje…