- Polityka
Rywalizacja USA i Chin
- By krakauer
- |
- 26 sierpnia 2012
- |
- 2 minuty czytania
Pierwszy raz od ponad 20 lat stało się dla świata jasne, że oto mamy ponownie sytuację, w której dwa najpotężniejsze państwa na ziemi nie są skłonne do rozpatrywania swych partykularnych interesów w poszukiwaniu kompromisów. Oznacza to, że oba wielkie kraje dążą do własnych celów – rozumianych w kategoriach interesów narodowych, bez oglądania się na resztę świata, jej potrzeby, konsekwencje własnych decyzji, następstwa określonych zachowań, jak również to, co inni o nich myślą. Nie ma to dla tych mega-państw większego znaczenia, tak długo jak ich interes jest na wierzchu. Problem polega jednak na tym, że wspomniane interesy są rozbieżne, albowiem po pierwsze globalny tort jest o wiele mniejszy niż się wszystkim wydaje, a po drugie – w poczekalni stoją także inni konsumenci, mający swoje ambicje, cele oraz możliwości, jednakże oni też muszą jeść, bo mają apetyty i przepastne żołądki. Wyścig o globalną supremację wynika z potrzeby przetrwania, albowiem drugi w globalnym wyścigu nie może być wygranym. Wie to każdy, kto rozumie dylemat więźnia, z tym, że w tym przypadku umowy są pozorne a obie strony starają się i będą starały się – jak najdłużej utrzymać partnera w nieświadomości, co do swoich prawdziwych intencji, docelowo będą oszukiwać się jak tylko się da. Tu nie ma kompromisów, król może być tylko jeden.
Chiny ze wszelkich sił dążą do wzrostu cywilizacyjnego, zapewniającego ich populacji merkantylny wzrost zamożności owocujący zwiększeniem poziomu konsumpcji. Służyć ma to jednemu celowi – wzmocnieniu obecnego modelu władzy w państwie środka, albowiem niezadowoleni ludzie, niezdolni do spełnienia swoich marzeń oznaczają zmiany, a zmian w Pekinie nie chce nikt i co jest najważniejsze – tamtejsze elity władzy mają wystarczająco sił i środków, żeby do zmian nie dopuścić. W perspektywie roku 2050, będzie to oznaczało rosnącą presję na chińską ekspansję gospodarczą, w dużym uproszczeniu napędzaną nierównowagą pomiędzy wartością własnego pieniądza a wartością innych światowych walut. Aprecjacja chińskiej waluty – tak oczekiwana przez zachód, w tym w szczególności przez duszące się w uściskach chińskiego smoka USA będzie oznaczać wzrost bezrobocia w państwie środka. Co spowoduje, że zamiast inwestować w spiralę rozwoju, trzeba będzie poświęcić część potencjału na ratowanie społeczeństwa przed kryzysem, bezrobociem i o co w tamtejszych realiach nie trudno – głodem. Dlatego władcy Chin zrobią wszystko, żeby zapewnić swojemu społeczeństwu pracę, gdyż pracujący Chińczycy – żyją bardziej nowymi modelami smartfonów niż myśleniem logiką pustych żołądków. Póki jest obrót w gospodarce, społeczeństwo realizuje swoje aspiracje w ramach narzuconego paradygmatu kapitalizmu państwowego, w którym każdy ma szanse na swojego smartfona, tablet, mieszkanie, a może i nawet samochód. To o wiele bezpieczniejsze od kombinowania – jak wyżywić 1,3 mld ludzi, nieprodukujących niczego, co można sprzedać na świecie i kupić za to ryż, pszenicę i inne niezbędne surowce. Przyjęty w Chinach paradygmat rozwoju gospodarczego służy konserwacji realiów społecznych i politycznych – niczemu więcej! Nie można mieć złudzeń, że w razie konfliktu w Europie – Chińczycy będą ochoczo szli pod kule karabinów maszynowych desantując się na plażach Normandii, a nawet, jeżeli taki fenomen by zaistniał i rzeczywiście by tutaj przyszli, to tylko po to, żeby zostać. Dlaczego? Odpowiedź jest banalna – konfucjanizm narzuca zupełnie odmienne normy od “judeo-chrześcijańskich” i “grecko-rzymskich” kanonów myślenia, a że nas o tym w szkołach nie uczą, trudno – błąd, a za błędy się płaci. Powyższe oznacza mniej więcej tyle, że w perspektywie średniookresowej interesy zachodu, a zwłaszcza USA i Chin będą rozbieżne, a w perspektywie długookresowej dojdzie do konfliktu, albowiem taka jest odwieczna logika sporów. Zresztą nic bardziej nie porządkuje rzeczywistości jak wojna. Warto przy tym zrozumieć, że w tym konflikcie, chociaż to Chiny są stroną napierającą – tym biedniejszym, który dąży do wzbogacenia się i poprawy własnego losu, czy też lepszego miejsca w szeregu, to wcale w ostatecznym rozrachunku nie musi być tak, że to Chiny będą winne eskalacji konfliktu.
USA z coraz bardziej narastającym zdziwieniem spoglądają na otaczający ich świat. Okazało się, że nie tylko ich wspaniała retoryka wolności, równości i demokracji nie interesuje znacznej części świata, ale pojawiają się jakieś bezczelne nacje, które nie chcą kupować ich cudownych produktów finansowych posiadających w swoim składzie liczne toksyczne aktywa. Zdziwienie Amerykanów narasta tym bardziej im bardziej udaje się im odkrywać, że poza USA także istnieje życie i to często na wyższym poziomie bogactwa, które w ich realiach nie jest egalitarnie osiągalne. Co gorsza, nie wszyscy rozumieją, o co tej Ameryce chodzi i dlaczego co jakiś czas amerykańscy przywódcy powołując się np. na Biblię bombardują inne kraje, doprowadzając w wyniku konfliktu do śmierci setek tysięcy ofiar i kilkuletniej okupacji. Amerykańska logika nie składa się z logiką globalną, której kształt jest wypadkową kilku silnych i setek średnich oraz słabych graczy. Amerykański problem polega na tym, że jedną ze składowych logiki globalnej jest także logika dynamicznie rozwijających się Chin. Rząd USA ma problem polegający na tym, że doskonale wie o niemożności wiecznego finansowania funkcjonowania państwa poprzez drukowanie papierów wartościowych chętnie kupowanych przez państwa produkujące na amerykański rynek dobra, których Amerykanie sami produkować już nie chcą, bo kosztowałyby o wiele więcej, niż gdy pracują nad nimi np. Chińczycy. Ameryka ma problem, który sama stworzyła i doskonale sobie z niego zdaje sprawę. Co więcej ich decydenci doskonale wiedzą, że z czasem jedynie przez znaczne osłabienie dolara względem innych światowych walut, mogą doprowadzić do poprawy sytuacji, odwrócenia trendu i ponownego wzrostu zamożności we własnym kraju. Inflacja dolara to jedyna droga, którą mogą przerzucić swoje kłopoty na resztę świata, czyniąc nas wszystkich, a najbardziej tych, którzy uwierzyli w dolara – udziałowcami swoich toksycznych problemów. Póki, co panuje status quo, Chiny i inne państwa ochoczo kupują amerykański dług, godząc się nawet na nie pobieranie od niego odsetek, albowiem to, co amerykanie wypłacają z tytułu posiadania ich obligacji zbliża się do zera. Nabywcy będą dalej te papiery kupować, ponieważ tylko w ten sposób mogą zachować ich wartość. Z czasem skończy się to próbą przerzucenia części toksycznych odpadów na innych uczestników globalnej gry – dlatego Chinom zależy na istnieniu silnego Euro i bogatej Europy, a Amerykanom powoli staje się to obojętne, a z czasem stanie się to dla nich wrogie gdyż Euro to globalna alternatywa dla dolara, wie o tym każdy, wszędzie i nie ma, co do tego żadnych wątpliwości. Amerykańska potęga opiera się na tym, ze to oni są numerem jeden, to oni mogą bez ograniczeń emitować walutę rezerwową globu numer jeden – nie będą tolerować konkurencji. No, bo czy ktoś może sobie wyobrazić konsekwencje dla świata, gdyby Chińczycy zażądali z dnia na dzień np. 10% zapłaty za towary nie w dolarach, ale w Euro? A potem konsekwentnie przez lata podnosili udział Euro o kilka procent rocznie? Jeżeli podobnie uczyniliby Saudyjczycy, Rosjanie i inni – eksportujący na zachód, wówczas globalna ekonomia uległaby natychmiastowemu przewartościowaniu. Jeszcze śmieszniej jest, jeżeli zastąpimy Euro – złotem. Stąd mamy kryzys, z którego w zasadzie nie ma innego wyjścia niż wojna, gdyż Amerykanie nie zgodzą się pracować na Euro! Naprawdę o wiele wygodniej jest emitować zielone papierki (lub nawet ich elektroniczne zapisy) i kupować na całym świecie wszystko to, na co się ma ochotę i w dowolnych ilościach. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie przypuszcza, że Amerykanie dzięki prawom autorskim, patentom, designowi i masowemu eksportowi broni – zrównoważą swój bilans handlowy. Przy tym poziomie nierównowagi jest to już niemożliwe. Niestety nie zapowiada się żadna rewolucja technologiczna, która stworzyłaby szansę na to, że nagle jakiś wyrób amerykański byłby globalnie tak niezmiernie pożądany, że zmieniłby realia gry. Czy w ogóle w naszym otoczeniu mamy jakiekolwiek amerykańskie produkty? Jeżeli już to produkowane na miejscu, bardzo popularne napoje. Jednakże z eksportu zysków z takich krajów jak Polska nie da się utrzymać aspiracji 300 milionowego termonuklearnego supermocarstwa. To nie jest możliwe na dłuższą metę.
Wskazane kraje już toczą konflikt o udział w globalnym rynku. Są od siebie uzależnione, potrzebują się, albowiem nagłe zerwanie kontaktów spowodowałoby poważne kłopoty obu i prawdopodobnie na dzień dzisiejszy upadek Chin. Jednakże już w krótkiej perspektywie zacznie się konkurencja o surowce, rynki zbytu, ogólnie podział globalnego tortu. Z naszej perspektywy należy uważać, żebyśmy nie stali się ponownie, jako Europa – placem boju, gdzie gracze będą rozgrywali poszczególne kraje naszego kontynentu jak pionki na szachownicy. Mamy potencjał, możliwości i aspiracje, żeby stać się nawet rozgrywającym, wszystko poniżej tego poziomu oznacza serwilizm, a wręcz niewolnictwo w nowoczesnym wydaniu, albowiem na świecie nie ma miejsca dla trzech graczy globalnych. Dlaczego? A podzielicie się państwo czytelnicy swoim luksusowym jak na chińskie/hinduskie warunki mieszkaniem z młodym emigrantem? Odpowiedź jest smutna, niestety za niedługo – nasz styl życia będzie nie do utrzymania, bo nie ma darmowych obiadów. Nie da się mieszkać w pałacu siedząc na kanapie! Pałace budowali nasi królowie po udanych wyprawach wojennych – dla swoich królowych. Nie można mieć złudzeń!
Problem polega na tym, że konflikt może wybuchnąć w każdej chwili. Wystarczy żeby amerykanie w nabierającej właśnie tępa kampanii prezydenckiej zadali głośne pytanie o termin aprecjacji chińskiej waluty – w efekcie skończy się polityka przyjaźni i gestów, z jednej strony wysyłania pand do ogrodów zoologicznych, a z drugiej braku lub niskich ceł na produkty wpływające do portu w Los Angeles ze wschodu. Wiedzą o tym Amerykanie, wiedzą Chińczycy i wszyscy inni, jednakże póki, co – na szczęście – nikomu nie opłaca się paradygmat agresywnej polityki wrogości – wytykania palcem zła, czy też zepsucia. Powielenie schematów zimnowojennych w świecie rządzonym przez ponadnarodowe korporacje i marki się po prostu nie opłaca. Jednakże stan permanentnej nierównowagi nie może trwać w nieskończoność, albowiem od pewnego momentu kończy się handel i zadłużanie się, a dotychczas żyjący w ascezie zaczyna domagać się zwrotu pożyczki. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Ameryka nie ma jak i czym zapłacić swoich długów, a wysłanie za ocean monety platynowej o nominale 5 bln lub więcej dolarów nikogo nie usatysfakcjonuje. Zawsze nierównowaga gospodarcza musi prowadzić do wojny, po prostu nie ma innego, bardziej efektywnego sposobu na spłatę długów. Po 200 latach i tak nikt nie będzie o tym pamiętał, tak jak nie pamięta się o starych długach. W ostateczności, zawsze decydują dwie rzeczy – wartości, a raczej sposób ich przedstawienia i działa. Na tym też polega fundamentalna przewaga zachodu, a zwłaszcza USA, że potrafi swoje armaty bardzo ładnie i atrakcyjnie opakować, bo bez względu na to gdzie i do kogo one strzelają – to zawsze w obronie demokracji, wolności, “wyzwoleńczo” i dla dobra – każdego, nawet swoich celów.