• 16 marca 2023
    • Ekonomia

    Rozważania o budżecie państwa w kontekście długu

    • By krakauer
    • |
    • 28 marca 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Jak podaje Departament Budżetu Państwa w Ministerstwie Finansów w okresie styczeń-luty 2013 roku oszacowano dochody budżetu państwa na kwotę 42 mld 829,5 mln zł, w tym samym okresie wydatki budżetu państwa oszacowano na kwotę 64 mld 484,4 mln zł, co oznacza deficyt budżetu państwa na kwotę 21 mld 654,9 mln zł. Szczegóły znajdują się w tabeli [tutaj].

    Oznacza to, że w ciągu dwóch pierwszych miesięcy bieżącego roku mieliśmy dochody na poziomie 14,3% całorocznego planu tj. 42 mld 829,5 mln zł z planowanych 299 mld 385,3 mln zł oraz wydatki na poziomie 19,3% całorocznego planu tj. 64 mld 484,4 mln zł z planowanych 334 mld 950,8 mln zł. Oznacza to wspomniany deficyt w kwocie 21 mld 654,9 mln zł tj. UWAGA – 60,9% planowanej na rok 2013 wielkości deficytu! Zaplanowano kwotę 35 mld 565,5 mln zł.

    Czy to jest normalne, że prawie 61% rocznego planu deficytu wykonujemy przez pierwsze dwa miesiące w roku? Czy to jest oznaka kryzysu? Może Wszystko jest pod kontrolą? Wpływy podatkowe wynoszą 14,8 planu, czyli około 7,4% średniomiesięcznie, co jest wielkością adekwatną do oczekiwań (1/12 rocznych, aczkolwiek podatki spływają nieregularnie). Co zatem jest tak bardzo nie tak, że w dwa miesiące wykorzystaliśmy 61% deficytu?

    Planowane dochody podatkowe od osób fizycznych naszego państwa w 2013 roku to łącznie 42 mld 936 mln zł, natomiast zaplanowana obsługa zadłużenia krajowego i zagranicznego to 43 mld 511,9 mln zł! Oznacza to, że wszystkie podatki płacone przez Polaków z niewielką nadwyżką pokryją sam koszt obsługi długu – można powiedzieć, że pracujemy na odsetki i nie będzie w tym znacznej przesady, ponieważ niczego nie spłacamy a jedynie rolujemy stary dług nowym długiem – płacąc ciągle odsetki. Póki starcza pieniędzy wszystko jest w porządku – jednakże warto sobie uświadomić, jakie są to pieniądze w skali państwa – otóż, gdyby nie zadłużenie, nie potrzebowalibyśmy pieniędzy pomocowych z Unii Europejskiej, ponieważ wynoszą one średnio rocznie niewiele więcej – jednakże my wybraliśmy ścieżkę rozwoju opierającą się na ciągłym deficycie.

    Jeżeli chcielibyśmy się wyzwolić z pętli zadłużenia wynoszącej jak podało niedawno to samo ministerstwo około 814 mld złotych – powinniśmy podwyższyć ogólne obciążenia podatkowe o kwotę umożliwiającą – spłatę netto części zadłużenia z roku na rok. Rachunki są proste – zadłużenia nie będzie przybywać, jeżeli potrafilibyśmy spłacić corocznie bieżący deficyt – na około 40 mld złotych oraz utrzymać obsługę zadłużenia na poziomie około 45 mld zł – to do tego powinniśmy jeszcze doliczyć jakieś, co najmniej 20 mld zł, żeby móc spłacić sumę zadłużenia w około 40 lat.

    Czy to jest do udźwignięcia? Zwłaszcza, jeżeli w bliskiej perspektywie czeka nas starzenie się społeczeństwa i spadek dochodów budżetowych? Jak znaleźć w budżecie około 100-110 mld złotych rocznie na pokrycie bieżących deficytów, które będą rosnąć (FUS, NFZ i inne), koszty obsługi długu oraz spłatę netto?

    Konfitury w postaci zasilania ekstra środkami z prywatyzacji wyczerpały się już dawno. Nowych źródeł opodatkowania w naszym wynędzniałym społeczeństwie raczej trudno szukać, to znaczy – podwyższenie podatków bezpośrednich i Polako-bójczych pośrednich będzie oznaczać rozpoczęcie wojny z własnym społeczeństwem, albowiem nikt nie zniesie dalszego ograniczania dochodów. Progiem odporności psychicznej społeczeństwa jest 25% VAT i 20% stawki podstawowej PIT i to tylko pod warunkiem – wprowadzenia III-ciego progu podatkowego dla najbogatszych. Dodatkowo należałoby poszukać podatków od dochodów kapitałowych, których ten rząd ideologicznie boi się bardziej niż diabeł święconej wody. Należy się jednak obawiać, że to wszystko to i tak byłoby mało na zapewnienia finansowania potrzeb państwa na okres 40 lat!

    Swoją drogą to jest bardzo ciekawe, że przed 23 lata transformacji potrafiliśmy się tak skutecznie zadłużyć, że jak wynika z prostego rachunku naszych możliwości płatniczych – spłata tego zadłużenia zajęłaby około 40 lat. Jest przy tym oczywistym, że od zejścia z długiem do połowy obecnej kwoty spadłyby także koszty jego utrzymania, wówczas można by go szybciej spłacać. Jednakże takie okresy nie trwałyby cały czas, stąd warto przyjąć, że okres spłaty naszych zobowiązań wynosiłby od 30 do 40 lat, – co i tak stanowiłoby sukces.

    Jednakże czy jakikolwiek rząd byłby w stanie ogłosić społeczeństwu taki program reform i ogólnonarodowej ascezy? Przecież to by wykazało klęskę całego planowania społeczno-gospodarczego naszego państwa, z jaką mieliśmy tutaj do czynienia od początków transformacji – niestety efektów wielkiego neoliberalnego łgarstwa i złodziejstwa, jakiego jesteśmy ofiarami nie da się dłużej ukrywać.

    Jesteśmy w sytuacji klinczu. A teraz przedstawimy państwu tajemną wiedzę, której nikt nie dotychczas nie powiedział otóż w momencie, gdy wzrośnie inflacja na zachodzie – wzrosną koszty obsługi zobowiązań denominowanych w Euro i Dolarach. Dobrze byłoby wówczas mieć Euro, albowiem, jeżeli mielibyśmy wtedy obsłużyć odsetki, to możemy mieć podobne problemy jak władze PRL na przełomie lat 70-tych i 80-tych, gdy właśnie oprocentowanie dolarowe przekroczyło 20% rocznie!