- Społeczeństwo
Równouprawnienie, czyli przywileje
- By krakauer
- |
- 16 lipca 2012
- |
- 2 minuty czytania
Agresywna autopromocja tzw. środowisk, dla których wyróżnikiem jest demonstrowanie stosunku do własnej seksualności została doprowadzona do perfekcji. Natarczywość niektórych przedstawicieli tych tzw. środowisk przekracza granice tolerancji, albowiem okazuje się, że wcale nie o tolerancję i równouprawnienie im chodzi. Prawdziwym celem kampanii różnego rodzaju grup społecznych opartych na wyróżniku seksualności jest wymuszenie lub podstępne zdobycie społecznej akceptacji oraz zyskanie przywilejów. Akceptacja to o wiele więcej niż tolerancja, a przywileje to o wiele więcej niż równouprawnienie, aczkolwiek samo równouprawnienie dysfunkcyjnych z punktu widzenia paradygmatu funkcjonowania społeczeństwa grup społecznych może być uznane za dyskusyjne.
Abstrahując już od zagadnienia, czy publiczne demonstrowanie swojej seksualności nie jest nadużyciem przestrzeni publicznej i dobrego smaku, nie można się zgodzić na nazywanie czarnego białym, a białego czarnym. Wolność wypowiedzi daje prawo każdemu prawo do publicznego demonstrowania dowolnych treści, oczywiście musi się liczyć z możliwością pozwania przez osoby, których prawa i uczucia naruszy, ale co jeżeli “narusza się” cały system? Całą skalę wartości? To już nie jest problemem? Za to nie ma kary? Można nazywać patologię normalnością i wymuszać na ludziach jej akceptację. Co to w praktyce oznacza? Publiczne kłamstwo? Promocję nieprawdy? Czyli po prostu obłudę! Warto czasami nazwać rzeczy po imieniu, kurtyna pozorności musi upaść.
Krok po kroku skala żądań powiększa się, związki partnerskie – rejestrowane, powoli są wypierane przez pojęcie związku, jako małżeństwa podkreślającego równość pomiędzy związkiem międzyludzkim hetero- i homo- seksualnym. Krok dalej jest prawo do adopcji dzieci, albowiem nie ma czegoś takiego jak prawo do posiadania dzieci, gdyż każda para homoseksualna może je mieć na zasadzie zwyczajnych praw rodzicielskich. Chyba świadomość faktu, że tysiące dzieci żyją w „rodzinach”, w których partnerzy są homoseksualni już nikogo nie dziwi. Takie jest po prostu prawo wielkich liczb, a nikt nikomu nie może zabronić posiadania dzieci. Ojcostwo – macierzyństwo łamie granice teorii płci i przekracza wszelkie wyobrażenia o uświęconych tradycją formacjach społecznych. Jeżeli ktoś jest rodzicem, po prostu ma dzieci.
Natomiast czekający nas bój o małżeństwa homoseksualne i transseksualne oraz ewentualne prawo do adopcji dzieci przez takie pary będzie sporem zasadniczym, zmieniającym kształt naszego społeczeństwa. Problem polega na tym, że małżeństwo to bardzo specyficzna konstrukcja społeczna, której społeczno-biologicznym celem jest prokreacja a ekonomicznym przetrwanie i wychowanie efektów tejże prokreacji zwanych dziećmi. Państwo uznając kogokolwiek za małżeństwo przyznaje mu określone prawa i (w naszym przypadku małe), ale mimo wszystko przywileje. Jednym z nich jest prawo do zastępczego wychowywania dzieci – cudzych, jeżeli się nie posiada własnych. Podobnie prawo do wsparcia specjalnych metod zapłodnienia, wspomagających prawdopodobieństwo zajścia w ciąże. To są bardzo poważne sprawy, tu nie ma żartów. Jeżeli coś się nazywa małżeństwem to taki związek musi, chociaż teoretycznie stwarzać szanse na prokreację. A związek dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet teoretycznie – w ramach danej mikro-grupy takich szans nie stwarza. Zatem związki tego typu nie powinny być małżeństwami, albowiem to jak wspomnieliśmy są specyficzne konstrukcje społeczne. Jeżeli zatem to nie powinny być małżeństwa to nie należy przyznawać im prawa do wychowywania cudzych dzieci, można zacząć zadawać pytania o sposób wychowania biologicznych dzieci przez ludzi w takich związkach.
Uwaga, nikt tutaj nie twierdzi, że wychowanie dzieci przez pary homoseksualne jest patologią! Wręcz przeciwnie, znane są liczne przykłady z krajów, gdzie tego typu fakty są stosunkowo częste, że odmienne od standardowych konfiguracje rodziców nie mają wpływu na wychowanie dzieci. Problem polega na tym, czy my w Polsce możemy sobie pozwolić na taki eksperyment, będący w zasadzie afirmacją stylu życia mniejszości seksualnych, akceptacją dla ich wartości i de facto przyznania przywilejów.