• 16 marca 2023
    • Ekonomia

    Przez Egipt podrożeje ropa, to i gaz podrożeje a potem już wszystko będzie droższe

    • By krakauer
    • |
    • 09 lipca 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Zamieszki w Egipcie grożą destabilizacją regionu. Chociaż trudno mówić o stabilności na Bliskim Wschodzie, biorąc pod uwagę, że w Syrii toczy się krwawa wojna domowa a w Iraku rozdartym wzdłuż podziałów religijnych, klanowych i narodowościowych regularnie wybuchają bomby. Liban – wiadomo, piękny i nieszczęśliwy kraj permanentnej wojny domowej toczonej od tak dawna, że mało kto już pamięta jak piękny był to kraj przed rozpoczęciem tego szaleństwa. W Turcji niespokojnie, jednakże jest to państwo tak potężne, że poradzi sobie z każdym problemem. Libię w miarę udało się spacyfikować. Jednakże Egipt to zupełnie inne zagadnienie, to lider wspólnoty Arabskiej – regionalne mocarstwo, któremu nie byłaby w stanie sprostać nawet o wiele bogatsza Arabia Saudyjska. Od czasu obalenia Saddama Husajna nie ma kraju arabskiego, który byłby w stanie sprostać Egiptowi. Jego potęga bierze się z potencjału ludnościowego oraz potęgi armii, która jest olbrzymia i przenika kraj na wskroś i wszerz.

    Jeżeli w wyniku zamieszek udałoby tak zdestabilizować Egipt, że armia straciłaby kontrolę nad tym krajem – czyli zrealizowałby się realny scenariusz wojny domowej. W jego konsekwencji Izrael mógłby zostać zagrożony z kolejnej strony, co mogłoby być już potraktowane przez polityków w Jerozolimie jako ostateczne zagrożenie ze strony otaczającego go systemu państw arabskich. Co z pewnością spowodowałoby działania militarne – uzbrojonej po żeby i ultranowoczesnej armii izraelskiej. W efekcie – ponieważ tam dużo do ogólnego konfliktu nie potrzeba – doszłoby do szeregu ciągłych pełzających wojen na różnych frontach, albowiem „przywalenie Izraelowi” to jedyna rzecz jaka jest w stanie zjednoczyć skłóconych arabów różnych wyznań. Trudno sobie wyobrazić skutki odpowiedzi Izraela na skoordynowany atak Hezbollahu na północy i Hamasu na południu – wspieranego w jakimś stopniu przez bojowników z Egiptu lub przyjezdnych mudżahedinów na gościnnych występach. Odpowiedź Izraela mogłaby być zasadnicza, a to spowodowałoby natychmiast nerwowość w Zatoce no i stres związany z Kanałem Sueskim, przez który płynie już nie tylko ropa lub gaz skroplony do Europy, ale także towary z Azji!

    W tym wszystkim jakby było mało kłopotów mamy jeszcze Iran z jego ambicjami nuklearnymi, które wszystko komplikują, ponieważ Izrael nie pozwoli na Irańską bombę atomową, co więcej nie ma najmniejszego zamiaru pozwolić na nią także Arabia Saudyjska. Więcej do wywołania totalnej wojny już nie trzeba, można nawet postawić tezę, że gdyby dalej istniały zaprawione w bojach – ciężkie dywizje irackiej armii – to ta wojna już by trwała. Tymczasem, czymś trzeba zabezpieczyć Irak i kraje zatoki przed konwencjonalną potęgą Iranu, a w realiach pola walki na którym może być używana cała gama uzbrojenia ABC (w tym przez niezidentyfikowane strony) – to się nikt nie kwapi z ewentualną pomocą, a na pewno już nie bankrutujący Amerykanie.

    Jeżeli chaos w Egipcie spowodowałby destabilizację i brak kontroli nad tym krajem – wówczas możemy być pewni problemów. Natychmiast odczujemy to na cenach ropy, zwłaszcza że jej najwięksi eksporterzy – bezpośrednio zainteresowani w tych konfliktach jak Federacja Rosyjska (po stronie Syrii) i Arabia Saudyjska (z koalicją państw Zatoki) – po prostu zyskają olbrzymie pieniądze na podsycaniu niepewności i strachu spowodowanego przez rozruchy w Kairze. Rosja dodatkowo, bo cena gazu jest uzależniona od ceny ropy w kontraktach długoterminowych preferowanych przez jej potężne przedsiębiorstwa eksportowe.

    Jeżeli podrożeją te dwa strategiczne paliwa – natychmiast dławiąca się czkawką Europa oraz odzyskująca oddech Ameryka – spotkają się z kilkoma schodkami, pod które trzeba będzie wejść. Co więcej – daleka Azja – fabryka świata, również odczuje w bilansie – wzrost cen energii, co w przypadku gospodarki Chińskiej – utrzymującej wzrost dzięki inwestycjom, a te nie są możliwe bez ropy (energii) – może być przysłowiowym języczkiem u wagi, przesądzającym o średniookresowym trendzie gospodarczym. Podobnie w Japonii, która po wyłączeniu reaktorów – dla uniknięcia rewolucji społecznej (nasze media nie relacjonowały stanu przerażenia japońskiego społeczeństwa po awarii w Fukushimie) – przestawiła energetykę na konwencjonalną. Obecnie Japonia importuje gigantyczne ilości gazu, ropy i zwiększa import węgla – właśnie dla celów energetycznych. Wzrost kosztów energii stymulowany wojną może być także negatywnym impulsem dla jej gospodarki.

    W konsekwencji Azja podniesie ceny swoich towarów, jakie płaci Ameryka, Europa i Bliski Wschód. Powstanie problem czym zrównoważyć wzrost cen? Przy braku inflacji – wzrost cen będzie zawsze oznaczał natychmiastowe zubożenie społeczeństw a nawet obniżenie poziomu ich zamożności ogólnej, ponieważ ze względu na wzrost cen paliwa spadnie mobilność – co odciśnie się ogólnie na procesach w gospodarce a po drugie – ludzie będą konsumować mniej za więcej. Nikt na tym długofalowo nie wygra – nawet producenci ropy i gazu, ponieważ w dłuższym czasie ceny spadną lub osiądą na nowym poziomie równowagi – wystawiając swoją ekspozycję na inflację, która kiedyś się globalnie musi ujawnić po latach luzowania ilościowego przez największe banki.

    Ostatecznym efektem ogólnego wzrostu cen, przy braku wzrostu dochodów będzie presja społeczeństw na poprawę warunków życia – co będzie oznaczać więcej, bardziej intensywnych zamieszek i konfliktów oraz nowe ogniska konfliktów. Co oczywiście nie obędzie się bez wpływu na ceny ropy i gazu na świecie… Do momentu opracowania przełomowych technologii w energetyce, nad którymi w Europie pracuje np. CERN, a pozwolą one Unii Europejskiej – w zasadzie „ładnie wypiąć” się na Bliski Wschód i Federację Rosyjską pod względem zakupu surowców energetycznych po dyktowanych przez zmowy kartelowe cenach. Podobnie będzie w USA ze skutkami rewolucji łupkowej.

    Żegnaj stary stabilny świecie… witaj świecie nowych zagrożeń…