• 16 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Przebudzenie

    • By krakauer
    • |
    • 12 sierpnia 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Kąt widzenia zależy od punktu siedzenia, tego prostego marksistowskiego prawa nie jest w stanie zakłamać żadna przekłamana do szpiku kości neoliberalna papka. Społeczeństwa poszczególnych krajów zachodu, w tym nasze stopniowo zaczynają uwalniać się spod dyktatu intelektualnego swoich demokratycznych i liberalnych władców. Uświadomienie sobie faktu, że obecny kryzys ma podłoże systemowe – zajmie jeszcze troszkę czasu poszczególnym jednostkom, albowiem na poziomie społecznym – wiedzy udostępnianej publicznie będzie o to nadal trudno, gdyż „grupa trzymająca władzę” na to nie pozwoli. Nadal będą wstawiane bajeczki o życiu na kredyt, papierach wartościowych, rynkach, które podobno najlepiej na świecie potrafią wycenić wartość i inne podobne, mniej lub bardziej szkodliwe kłamstwa lub puste słowa. W końcu prawda wyjdzie na jaw, albowiem nie da się jej dłużej ukrywać, dotychczasowy model funkcjonowania społeczeństw zachodnich był oparty na darmowych obiadach, czerpanych albo z wyzysku kolonialnego, albo z outsourcingu. Póki nikomu nie przeszkadzało niewolnictwo system działał doskonale, potem bywało różnie, swego czasu nawet uwierzono w postęp technologiczny i to, że technologia uratuje świat, ale niestety rzeczywistość okazała się jak zwykle ciekawsza od fikcji. Zachód pozbawił się produkcji, swoją szansę wykorzystał Daleki Wschód, poświęcając jedno, maksymalnie dwa pokolenia nabył kompetencje umożliwiające bycie partnerem. To bardzo dużo, albowiem partnerstwo wyklucza pasożytowanie, a Zachód po prostu nie ma, czym płacić za darmowe obiady dla przyszłych pokoleń.

    Polityka dalszego zadłużania się jest niemożliwa, ponieważ nie ma chętnych do pożyczania. Skala ryzyka związanego z niewypłacalnością poszczególnych państw przekracza ich możliwości płatnicze zwłaszcza, gdy państwa nie są już suwerenne w zakresie emisji własnej waluty. Bolesne przebudzenie z dłużnego snu może być porażające zwłaszcza dla Amerykanów, przywykłych do globalnej supremacji dolara. Europejczycy wpadli w pułapkę zadłużenia mając zupełny brak świadomości i właściwego rozeznania, co do celów innych globalnych graczy. Jak na tym tle wypadają Polacy? Nikt nie chce słyszeć o kryzysie, albowiem nasz okres największego prosperity w nowożytnej historii w świetle standardów bogatego Zachodu jest, co najwyżej mizerną egzystencją. Jak zatem miałby wyglądać kryzys w Polsce? Miliony ludzi bez pracy? Nauczyciele na bruku? Rolnicy jedzący szyszki? Rozruchy społeczne? Nędza? Bieda? Przerwanie leczenia chorych w szpitalach? Żołnierze sprzedający swoją broń z głodu? Tak dramatycznie chyba nie będzie, albowiem wszystko wskazuje na to, że będzie jak zwykle, czyli złotówka zostanie ponownie zdewaluowana tak, że konkurencyjność naszej przestrzeni społeczno-gospodarczej ulegnie podwyższeniu kosztem naszej zamożności i siły nabywczej. Tym sposobem zapewnimy komuś pół-darmowy obiad, zapewniając dostawy naszych stosunkowo tanich produktów i półproduktów. Zyskując na tym pracę i możliwość przeżycia, jednakże w stopniu nieodpowiadającym naszemu potencjałowi i oczekiwaniom. Wciskanie społeczeństwu kitu w postaci transformacji i związanych z nią wyrzeczeń dłużej nie wytrzyma próby ludzkiej percepcji, nawet najdurniejsze umysły w końcu się zorientują, że hasło transformacja oznacza konieczność wymarcia pokoleń zdolnych do samodzielnego myślenia. Akt wiary w granatowe tło mówców to zbyt mało. Wszyscy potrzebują czegoś nowego, czegoś więcej.

    Wcześniej banalną odpowiedzią na niemoc ekonomiczną bez zniewolenia był komunizm, czy też socjalizm, albo kolektywizm. Obrażanie się na pojęcia nie ma znaczenia, liczy się stosunek do własności. Dotychczasowy model umożliwiający gromadzenie bogactwa i kontroli nad rzeczywistością przez niewielu – jest nie do utrzymania bez ponownego szaleństwa rewolucji, w zasadzie rewolucji cyklicznej – wracającej do naszej cywilizacji, co jakiś czas niczym widmo głodu i braku perspektyw w każdej formacji ustrojowej opartej na paradygmacie feudalno-kapitalistycznym. Wówczas wszyscy cierpią, a bogaci próbują za wszelką cenę ocalić swoje majątki.

    Problem polega na tym, żeby do przebudzenia nie było potrzebne kolejne morze krwi i wojna, zapewniające przetasowanie układu. Barierą w dojściu do społeczeństwa jest problem z mediami, które pompując ludzi bzdurami stoją na straży utrwalonego porządku, bez względu na jego szkodliwość dla społeczeństwa. Wszyscy prorocy nowego ładu są albo marginalizowani, albo niszczeni na różne sposoby. Nowa idea musi być jak najprostsza, żeby mogła rozwijać się w sposób wirusowy, zapewniający przetrwanie poza głównym obiegiem – najlepiej na zasadzie percepcji marek w ludzkiej świadomości. W istocie tak robią wszyscy – państwa, korporacje, religie. Nic innego się nie liczy, zwłaszcza w czasach uproszczenia kultury. Kiedyś chcąc dotrzeć z ideami do rzeczywistości trzeba było przekonać czymś nadzwyczajnym wąską i doskonale wyedukowaną „nadelitę”, albo o wiele prościej – po prostu ją eksterminować. Następnie w odpowiedni sposób zajmowało się jej miejsce, albowiem ciemny lud nie był zdolny do przebudzenia. Obecnie jest o wiele trudniej, wymiana elity najczęściej jest niemożliwa, poza tym można mieć wątpliwości czy elity, jakie znamy są rzeczywistymi elitami, a w konsekwencji czy mają możliwość oddziaływania na masy. Dzisiaj w dobie zbiornika informacji, jakim jest Internet, niezwykle trudno jest w ogóle przedstawić coś nowego, a zainteresowanie kogokolwiek czymkolwiek wymaga wielu talentów, na których rozwijanie przeważnie nie ma czasu.

    Być może uda się w jakiś sposób przedstawić ogółowi nową wielką ideę, która umożliwi przekształcenie rzeczywistości w kierunku pokojowego współistnienia i sprawiedliwego podziału dóbr, pracy i dochodów. Problem jest jednak tak złożony jak ludzka natura przemnożona przez kilka miliardów istnień ludzkich. Do skutecznego przeprowadzenia tego procesu potrzebny jest klucz do ludzkiej percepcji w wydaniu masowym.


    Przejdź na samą górę