- Społeczeństwo
Praca zamiast honoru
- By nemo
- |
- 26 października 2012
- |
- 2 minuty czytania
Tym razem będzie poważniej. Zastanawiam się bowiem, co, u licha, zyskuje pracodawca, prócz jakiejś chorej satysfakcji, zamieniając pracobiorcy dotychczasową umowę o pracę na umowę o dzieło? Bo że pracownik zyskuje nowe obowiązki – na przykład musi osobiście rozliczać się z ZUS – to pewne. Najczęściej, by podołać nowym obowiązkom, musi zatrudnić księgową, więc może chodzi o jakiś spisek księgowych?!
Otóż pracodawca, oprócz przeświadczenia, że staje się modny i nowoczesny, bo jak głupawa blondynka naśladuje innych pracodawców, pogłębiając kryzys, który go w końcu utopi – ten pracodawca po prostu zdejmuje z siebie obowiązki, które dotychczas wypełniał poprzez swój dział księgowości. Bo to pracodawca, a nie pracownik, przygotowany jest, także logistycznie, do wszelkich rozliczeń z fiskusem i do opłaty innych składek, obecnych w każdym cywilizowanym państwie. Żeby była jasność co do nierównych profitów ze zmiany – umowa o dzieło nie dotyczy oczywiście żadnego dzieła i nie wiąże się z uwolnieniem pracownika od dotychczasowych obowiązków. Żebyż to… Owo dzieło to całkowita fikcja. Nowo narodzony z pracodawczego kaprysu twórca dzieła nadal wykonuje polecenia służbowe, pracując w wyznaczonych przez pracodawcę godzinach i miejscu. Tyle, że sam biega do ZUS-u co miesiąc, nosząc tam swe należności i wypełniając druki.
Nowoczesnym rynkiem, nawet międzynarodowym, wcale nie rządzi niewidzialna ręka. Rynek działa w oparciu o umowy i przepisy, także międzynarodowe. Oczywiście najwygodniej byłoby puścić wszystko na żywioł, co postuluje skrajny liberalizm gospodarczy, ale pamiętajmy, że człowiek, gdy nie podlega prawu, cofa się w rozwoju i zatrzymuje gdzieś mniej więcej na poziomie troglodyty. Gdy czuje się silny, atakuje nie martwiąc się o los ofiary, gdy jest słaby – ucieka lub poddaje się i błaga o litość. Tylko jednostki, w obliczu bezprawia, potrafią zachować się z godnością, a więc po ludzku. To dopiero prawo cywilizuje zdecydowaną większość z nas.
Właśnie w obliczu bezprawia, państwowego na bezprawie przyzwolenia, pracodawca, który czuje swą przewagę, choćby miał na tym zyskać marne 200 złotych miesięcznie (koszt księgowej), likwiduje ci etat i korzystając z sytuacji na rynku pracy – czytaj: wykorzystując swą nieporównanie od pracownika silniejszą pozycję – proponuje ci tę samą pracę ale w oparciu o mniej korzystną umowę. Mniej korzystną niekoniecznie finansowo – upokarzającą samą swą formą i uzasadnieniem. Bo zatrudniają dziś w oparciu o umowę o pracę wyłącznie frajerzy.
Tak więc troglodytą staje się każdy, kto zyskuje przewagę nad dotychczasowym partnerem, a nie spodziewa się kary za swe postępowanie. Jak bowiem postąpiłaby większość z nas, gdyby nagle okazało się, w sytuacji uwiądu prawa i organów ścigania, że ze sklepu samoobsługowego można bezkarnie wynosić towar, a zapłata jest dobrowolna i nie podlega sankcjom? Dokładnie tak, jak każdy troglodyta – nie patrząc na konsekwencje, także ekonomiczne – bralibyśmy, nie płacąc, bo płaciliby tylko frajerzy. Podobnie właśnie, niczym troglodyci, postępują pracodawcy, z dnia na dzień zmieniając ludziom formę zatrudnienia. Na bardziej elastyczną, tak się to nazywa, tak jak bardziej elastyczna w naszym przykładzie stałaby się kwestia zapłaty za towar. Dlaczego? Bo następuje powolny uwiąd prawa pracy, podgryzanego przez każdego, kto na tym zyskuje, z rządem polskiego państwa na czele. Zamieniającym pielęgniarkom państwowych szpitali umowy o pracę, a więc i umowy o odpowiedzialność, na umowy outsourcingu. Outsourcując opiekę nad chorymi więc bezbronnymi. Pozbywając się kłopotu.
Praca to też towar. I trzeba za nią płacić. Niestety, istnieje nadpodaż pracy. Podobnie jak istnieje nadpodaż proszków do prania i żółtego sera. Czy jednak komuś przychodzi do głowy rozluźnienie reżimu opłat za wynoszenie sera z Carrefoura? A pracodawcom właśnie przyszło do głowy rozluźnienie reżimu opłacania pracy. Jak wszyscy troglodyci, korzystają z nadarzającej się okazji, czyli z bezkarności. I wiedzą, czując swą siłę – w końcu to oni mają pieniądze – że nikt im nie podskoczy, a jak podskoczy to – bez ich pieniędzy – zginie.
Jednak praca to nie tylko towar. Praca to godność, to środki do życia, to wizja własnej przyszłości i podstawa podejmowania przez obywateli istotnych dla państwa decyzji. Pewność zatrudnienia skutkuje budową domów i rodzeniem dzieci. Obywatele pozbawieni tej pewności prędzej czy później opuszczą swe państwo, przynajmniej ci najbardziej zdesperowani. Jak sobie państwo bez nich poradzi? Jak poradzą sobie bez nich pracodawcy? Troglodyta o tym wszystkim nie myśli. Troglodyta korzysta z okazji, by zarobić nieco więcej lub pozbyć się kłopotu.
Większość z nas to pracobiorcy, kiedyś nazywani masami pracującymi, bo rzeczywiście jest nas masa, choć dawno – mniej więcej w latach 90. – straciliśmy tę świadomość. Do zdecydowanej mniejszości należą tacy, którzy chcą i potrafią – najczęściej dla wygody dotychczasowego pracodawcy – założyć własny biznes, ten zachęcający wprost do oszustwa – a jednak dozwolony przez prawo naszego wspólnego państwa – jednoosobowy. Pozostaje nam tylko niemy krzyk. Krzyk, którego nikt nie słyszy. Którego nikt nie poniesie dalej, bo każdy boi się o swoją pracę, dopóki ją ma. Bo związki zawodowe skutecznie upokorzono i ośmieszono, wyznaczając ich przywódcom etaty i pensje od pracodawców. Pracownicy zaś sami, nawet z pomocą św. Facebooka, zjednoczyć się nie potrafią. A czy związkowcy, w trosce o swą godność, wiarygodność i niezależność, o swój honor w końcu, nie powinni zrezygnować z przywilejów i utrzymywać się z dobrowolnych składek członków związku?
Każdy, gdy mu w upokarzającej formie – „bierz co ci dajemy, bo co zrobisz za miesiąc, gdy znajdziesz się na bruku?” – zmienią tej pracy warunki, pokornie pocałuje pracodawcę w rękę, ciesząc się, że jeszcze nie jest za burtą. Jeszcze tym razem mu się udało. I uśmiecha się do pracodawcy, i składa mu życzenia urodzinowe na Facebooku. Czy może sobie bowiem pozwolić na honor człowiek, który boi się utraty pracy?
Niewielu stać było kiedyś na heroiczną odmowę udziału w systemie, na brak zgody i niewspółdziałanie. Sam, po okresie młodzieńczych fascynacji, pod koniec lat 70. Zerwałem wszelkie więzi z systemem i zmieniłem radykalnie swoje życie, znacznie obniżając jego poziom i wygodę. Choć nigdy nie wyrzekłem się lewicowych, humanistycznych ideałów. Co więcej, przyznaję się do nich otwarcie także dziś, gdy stały się skrajnie niemodne.
Wielu Polaków, a przodują w tym pracodawcy wywodzący się z „etosu”, ma za złe swoim bliźnim, że w okresie PRL, zamiast bronić imponderabiliów, zapisywali się do partii. Historia sprawiła, że owi nieprzejednani sędziowie ludzkich sumień są dziś w sytuacji uprzywilejowanej i to oni łamią teraz ludzkie kręgosłupy. Oto bowiem ówczesnemu akcesowi do partii odpowiada dzisiejsza zgoda na upokorzenie zmiany warunków pracy. I wówczas, i dziś, boimy się utraty stabilizacji, osiągniętego poziomu, boimy się o los naszych rodzin. Boimy się tego bardziej niż kiedyś więzienia, które jednak nobilitowało, podczas gdy utrata pracy degraduje. By tę pracę chronić, gotowi jesteśmy na wszelkie ustępstwa, o czym doskonale wie, i tego nie ukrywa, dzisiejszy pracodawca. Także z „etosu”. Bo gdy „tamci” upokarzali, to było źle, gdy on upokarza, to musi.
Źle było, gdy nad Człowieka stawiano ideologię, źle jest, gdy nad Człowieka stawia się ekonomię. Czasy wymagają od najbardziej świadomych z nas podobnej niezgody na coraz powszechniejszą praktykę dehumanizacji życia, na pogardę dla słabszych, poniżanie ich i wykorzystywanie ekonomicznej przewagi nad bliźnim. Nigdy nie będziemy żyli w świecie doskonałym, ale nie wolno tracić woli naprawiania go. Kiedyś wymagało to niezgody na rządy uzurpatorów, dziś wymaga to niezgody na rządy troglodytów, którzy krzyczą wokół, że oto historia się skończyła, a wraz z nią skończyło się myślenie, więc módl się i pracuj. Jeśli masz pracę.
Nemo