• 16 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Pożegnanie ze wspólną Europą?

    • By PZ
    • |
    • 05 sierpnia 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Unia Europejska w dążeniu do budowy superpaństwa poszła za daleko, na dodatek obierając niekoniecznie najlepszy model integracji. Upraszczając, z jakich opcji integracji można było wybierać proponuję spojrzeć na to, jakie modele w Europie testowano w czasach niezbyt odległych. Z jednej strony mamy, więc konfederację, na wzór Szwajcarii, opartą na demokracji bezpośredniej, odpowiedzialności obywatelskiej oraz poczuciu wspólnoty i bardzo dużej autonomii składowych konfederacji, czyli kantonów w przypadku Szwajcarii, a w przypadku Unii Europejskiej byłyby to indywidualne państwa. Na drugim biegunie dostępna jest silna centralizacja władzy, próba upchnięcia pod jednym dachem narodów o innym postrzeganiu historii, o różnych kulturach i narodowych temperamentach, czyli inżynieria społeczna polegająca na wykreowaniu obywatela europejczyka, na wzór Jugosławii. Niestety obecnie Europa kroczy drugą ścieżką, a jak zakończyła się utopia budowy Jugosławii doskonale wiadomo. Coraz więcej przesłanek wskazuje, iż obecnie obrany model budowy wspólnej Europy zakończyć się może bardzo podobnie.

    Pierwszym słabym ogniwem, które może pęknąć jest strefa Euro. Później rozmontowana zostanie strefa Schengen, w celu ochrony narodowych rynków pracy. Niedowiarkom polecam casus Danii, która już w zeszłym roku zaostrzyła kontrole na granicach, lub Holandii, która posiada lotne patrole wsparte elektroniką na granicach od początku tego roku. Reszta demontażu pójdzie jak po maśle.

    Na płaszczyźnie psychologicznej pęknięcie już nastąpiło, co widać było chociażby na Euro 2012 w formie prześmiewczych plakatów demonstrujących niezadowolenie wobec polityki Niemiec, a prezentowanych przez kibiców irlandzkich czy greckich.

    Finansowo wspólnota także już nie istnieje, o czym pisał George Soros, ukazując mechanizmy re-nacjonalizacji europejskich gospodarek po liniach narodowych.

    Obecnie kraje tak zwanej Północy, nie kupują obligacji krajów Południa, chętnie się natomiast ich pozbywają. Ostatnią deską ratunku dla krajów Południa jest Europejski Bank Centralny, a także mechanizmy pomocowe, co do których coraz większą niechęć prezentują wyborcy na Północy. Przeciętny Niemiec coraz bardziej pragnie powrotu niemieckiej Marki, a przeciętny Brytyjczyk w ogóle ma wszystko, co dzieje się poza jego wyspą, w nosie.

    Nie ma w tej chwili lidera na europejskiej scenie, zdolnego do przekonania Brytyjczyków do większego zaangażowania się w integrację europejską i szczerze mówiąc, przy całej zbędnej brukselskiej biurokracji trudno Brytyjczyków za to winić. Wyobraża sobie ktoś, Wielką Brytanię podporządkowaną komukolwiek innemu, niż własnej królowej? A to nie jedyna istniejąca monarchia w Europie.

    Kto jest w stanie przekonać Hiszpanów, że 50% bezrobocie wśród młodzieży jest ceną wartą zapłacenia za wspólną Europe, a nie tylko budową imperium z silnym centrum i słabym hinterlandem, na którego peryferiach jest Hiszpania i Polska?

    Fakt, iż na gruncie indywidualnych społeczeństw narodowych Unia już się rozpadła, zauważył niedawno nawet Mario Monti.

    Porównania Unii Europejskiej do Stanów Zjednoczonych jest  bezpodstawne. Ameryce udało się zbudować naród oparty na emigrantach, których łączy jeden język bez względu na to skąd pochodzą. Po prostu po postawieniu nogi na amerykańskiej ziemi, przestaje się być kim się było do tej pory, a zostaje się Amerykaninem. Oparte jest to na wierze w potęgę USA oraz gorącym patriotyzmie, którego podstawą znaną każdemu obywatelowi jest szanowana konstytucja zrozumiała dla ogółu. Tego w Europie niestety nie ma.

    Ciekaw jestem ilu “Europejczyków”, przeczytało ze zrozumieniem Traktat Lizboński? Niektóre kraje w Europie zostały zmuszone, poprzez wielokrotne głosowania, aż do uzyskania prawidłowego wyniku, do jego przyjęcia.

    Kosztem budowy imperium amerykańskiego była także jedyna w nowożytnych czasach całkowita i skuteczna czystka etniczna na Indianach, których potomkowie zamknięci są w rezerwatach. Alkohol i rozpicie Indian, było tak samo celowym działaniem, jak podobne działania Rosji w tej mierze w Europie Wschodniej i Azji Centralnej.

    Chiny z kolei to państwo cywilizacja, co jest charakterystycznym wyróżnikiem, a zarazem spoiwem państwowości chińskiej. Etnicznie 90% to Chińczycy z grupy Han, 70% mówi tym samym językiem – Mandaryńskim. Pomimo istnienia ponad 55-ciu oficjalnych mniejszości, naród łączy 5 tys. lat wspólnej państwowości i historii. Światopoglądowo oparte na filozofii oraz naukach Konfucjusza, którego Komunistyczna Partia Chin zaczyna od nowa doceniać w ostatnich latach.

    Sama już wielkość terytorialna Chin do porównań skłaniać nie powinna, nie bez powodu nazywane są Państwem Środka. Co ciekawe, mapa świata kupiona w Chinach sytuuje je w środku mapy, a Europę na zachodnich rubieżach.

    Zarówno dla Chin, a przede wszystkim dla Ameryki, o wiele łatwiej jest rozgrywać 27 oddzielnych państw, o odmiennych interesach, niż konkurować z walutą Euro i spójnym frontem Unii Europejskiej. Chyba największym błędem polskich elit jest właśnie niedostrzeganie, że pod płaszczykiem dyplomacji USA i UE są konkurentami.

    Spoiwo, jakie mogło skleić kontynent europejski, czyli chrześcijaństwo, Unia Europejska postanowiła odrzucić, przypominając najgorsze wzorce komunistów z czasów słusznie minionych. Dla zachodnich społeczeństw konsumpcyjnych tak czy inaczej, nie jest to już wykładnik wartości od dłuższego czasu.

    Wymyślono powiązanie kontynentu wspólną waluta, która miała być kagankiem niosącym dobrobyt w każdy zakątek Europy. Zamiast tego Euro okazało się pochodnią, która podpaliła Południe. Grecji końcem sierpnia znowu trzeba będzie anulować część długu, a Hiszpania już stoi u drzwi Europejskiego Banku Centralnego prosząc o „bail-out”. Czy ktoś w takiej sytuacji zadaje sobie pytanie, jak długo Niemcy, Holendrzy i Finowie są gotowi do wypisywania czeku in-blanco?

    Dodatkowym faktem komplikującym układankę w Europie, są byłe demoludy, z Polską na czele, które nie za bardzo mają ochotę wpadać pod kolejną opiekę po ponad 50 latach eksperymentu z realnym socjalizmem i wschodnią przyjaźnią.

    Fakt, że polskie elity u władzy, gotowe są przekazać pewne prerogatywy na poziom Unii, co pewnie dla Polski nie byłoby takie złe, niewiele znaczy. Dla Polski jednak tworzy to wymierne koszty, chociażby kontrybucji do Europejskiego Banku Centralnego na ratowanie krajów od Polski bogatszych. Na razie społeczeństwo jest tego nieświadome, ale nie da się tego w nieskończoność ukrywać.

    Najistotniejsze natomiast jest to, że w tej chwili dalszej centralizacji nie zaakceptuje żadne ze społeczeństw starej Europy, w których demokracja miała szanse w pełni się rozwinąć i funkcjonować.

    Dla Polski rozpad Unii Europejskiej byłby bardzo niekorzystny, powodując powrót historycznej ciasnoty na linii wschód-zachód. Może, więc czas przeorientować się na kierunek północ-południe, gdzie przynajmniej można zdefiniować realną wspólnotę interesów ze Szwecją, czy Grupą Wyszehradzką, albo chociaż pomyśleć o takiej reorientacji i ją zaplanować, w razie gdyby miała się przydać. Jeśli nawet nie okaże się to niezbędnie konieczne, gdyby Unia przetrwała, to z pewnością nie zaszkodzi wzmocnienie więzi z sąsiadami, w interesie polskiego rozwoju gospodarczego.

    Zawsze bylem ciekaw czy rok lub dwa przed rozpadem Jugosławii, tamtejsze społeczeństwo było świadome, że rozpad może nastąpić i do czego to doprowadzi? Ci z Państwa, którzy w 1989 cieszyli się z odzyskanej wolności, sami najlepiej odpowiedzą sobie na pytanie czy byli o nieuchronności upadku Sojuzu przekonani w roku 1987 lub 1988?