- Ekonomia
Czy poszlibyśmy z torbami po wprowadzeniu Euro?
- By krakauer
- |
- 15 marca 2017
- |
- 2 minuty czytania
Pan prezes – jedyny taki – wygłosił kilka bardzo interesujących tez na temat wspólnej waluty Euro, w kontekście możliwych skutków ekonomicznych potencjalnej ewentualności przyjęcia tej waluty przez Polskę.
Generalna teza pana prezesa sprowadza się do stwierdzenia, że przyjęcie Euro nie powinno nastąpić, zanim nie będziemy mieli 85% PKB per capita Niemiec.
Pan prezes obawia się, że rezygnując z waluty narodowej stracilibyśmy jakiekolwiek instrumenty polityki gospodarczej. Jest to rzeczywiście argument, który trzeba uznać za kwestię fundamentalną i znaczeniu strategicznym w ogóle dla tego procesu, w tym samej jego zasadności. Pan prezes argumentuje, że raczej nie mamy na Zachodzie samych dobrych wujków, którzy będą prowadzić politykę gospodarczą w naszym interesie, a interesy wielkich państw są z naszymi po prostu sprzeczne. Wedle pana prezesa wejście do strefy euro będzie oznaczać trwałą peryferyzację Polski.
Są to argumenty bardzo logiczne, które odnoszą się do kwestii zasadniczej. Tylko trzeba zapytać o ich istotę. Po pierwsze – jaką politykę gospodarczą my obecnie prowadzimy przy wykorzystaniu możliwości żonglowania pieniądzem? Czy my się przypadkiem nie zadłużamy ciągle i w katastroficznym tempie? Bo do przyrostu długu sprowadza się to, co się szumnie nazywa planem na rzecz czegoś tam związanego ze wzrostem, co firmuje pan wicepremier Morawiecki. Nie nazywajmy tego jednak polityką gospodarczą, bo naprawdę to, co nam pokazują w prezentacjach – szału nie robi. Z tego względu pierwszy argument o możliwości wykorzystywania waluty jako instrumentu polityki gospodarczej sobie darujmy. Poza tym pamiętajmy co się za tym kryje – chodzi głównie o dostosowanie kursu, czyli o zubożenie Złotego. Proszę przypomnieć sobie ile kosztował Dolar USA jak wprowadzono wymienialność – 10 tyś., starych Złotych, po denominacji, to był 1 Złoty. Ile dzisiaj kosztuje Dolar? To się szanowni państwo nazywa inflacja skumulowana, jak na nasze możliwości to w sumie i tak niezły wynik – przez prawie 30 lat, tylko około cztery razy. Oczywiście jakbyśmy policzyli to wedle siły nabywczej, to byłoby inaczej.
Druga sprawa – jeżeli pan prezes mówi o trwałem peryferyzacji Polski, to w jakim stanie my dzisiaj wedle jego opinii jesteśmy? Wiadomo, że już nie jesteśmy zieloną wyspą oblewaną ciepłą wodą z kranów, ale też nie jesteśmy Polską w ruinie. Bez większego wysiłku możemy obronić tezę, że Polska jest skazana na peryferyjność i to w sposób genetyczny i wynika to z zaprogramowania całego naszego systemu społeczno-gospodarczego przez neoliberalne dogmaty krwiożerczego kapitalizmu.
W powyższym kontekście, mówienie o tym, że poszlibyśmy z torbami po wprowadzeniu Euro, chociaż eksport by się trzymał, to jest tylko jedna strona medalu. Jest jeszcze druga, a ta jest o wiele brutalniejsza, niż podają to nam politycy. Co prawda inne kraje regionu, które przyjęły Euro, zrobiły to w kryzysie, to jednak dzisiaj są już na innej planecie. Poprzez wspólną walutę stały się prawdziwym Zachodem. Nie można tego lekceważyć w znaczeniu politycznym. Jednak również ekonomicznie Euro jest korzystne dla gospodarki i ludności – pod jednym warunkiem, że ze środków publicznych nie wydaje się więcej, niż się zarabia. Jeżeli wydaje się więcej, to robi się długi. Długi to stracone dochody przyszłych pokoleń. Warto o tym pamiętać, a do czego prowadzi nierozważna polityka – widać po przykładzie Grecji.
Można przyjąć argument pana prezesa odnoszący się do kwestii polityki gospodarczej, tu rzeczywiście własna waluta jest zasadnicza. Jednakże – ma to tylko wówczas sens, jeżeli państwo jest suwerenne. Suwerenność w dzisiejszych warunkach oznacza, że nie należy pożyczać za granicą. Ponieważ dług za granicą i w obcej walucie, w takich warunkach jak obecnie są na świecie to po prostu przekleństwo i nie ma znaczenia, że jest tańszy, niż dług krajowy. Tak działa system, żeby pożyczać u źródeł kapitału, to jest dla kapitału korzystniejsze, bo bezpieczniejsze. Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość chcą prowadzić politykę gospodarcza, jej bezwzględnym warunkiem powinno być opracowanie strategii polonizacji i zmniejszenia długu. Wówczas to ma sens, ponieważ dług w walucie krajowej można zawsze po prostu wydrukować. Nawet jeżeli wierzyciel jest z zagranicy i dokona konwersji waluty, to nie będzie tak szkodliwe, jak obowiązek nabycia waluty dla zwrotu długu przez państwo.
Wnioski są proste – nie wiadomo, czy Euro nas zuboży, czy puści nas z torbami. Argument o dostosowaniu dochodu per capita, mniej więcej do poziomu dochodu Niemców jest racjonalny. Jednak w praktyce oznacza to jeszcze 50 lat trwania w obecnym systemie. Co wówczas może się zdarzyć, to lepiej sobie nie wyobrażać. Popatrzmy retrospektywnie na minione 29 lat… Proszę nie mieć złudzeń, nie uciekniemy od Euro.