- Społeczeństwo
Pomimo dobrej zmiany co piąty Polak nadal chce emigrować zarobkowo!
- By krakauer
- |
- 19 maja 2016
- |
- 2 minuty czytania
Dobra zmiana, dobrą zmianą, ale nadal co piąty Polak i co piąta Polska chce emigrować zarobkowo do bogatszych krajów Unii Europejskiej. Nie można się temu dziwić, jeżeli weźmiemy pod uwagę różnice w możliwych do uzyskania dochodach, jak również jakości życia przestrzeni oferowanej przez Polskę i przez przeciętne kraje zachodnie. Dzisiaj wszędzie, nawet w pogrążonej w kryzysie Grecji nie jest gorzej niż w Polsce, co żeby sobie uświadomić, trzeba wyjechać chociaż na przysłowiowe kilka dni. Wszystko się liczy, nawet a może i zwłaszcza klimat.
Polska nadal nie oferuje możliwości ponad wegetację – mówimy o przeciętnych warunkach i możliwościach dla przeciętnych ludzi, mających przeciętne kwalifikacje i bez tzw. pleców, którzy nie są w stanie załatwić sobie np. etatu w Spółce Skarbu Państwa jako wybitny specjalista od PR oraz zasiadać w trzech radach nadzorczych innych tego typu spółek. Mówimy o zwykłych ludziach, żyjących w zwykłych warunkach.
Niestety te nadal nie zachwycają i nie pomoże tutaj żadna dobra zmiana, ani żadne inne zaklinanie rzeczywistości. Dla ludzi liczą się głównie trzy rzeczy – dobra praca, miejsce zamieszkania oraz adekwatny do oczekiwań warunkowanych poziomem rozwoju cywilizacyjnego poziom usług publicznych, tj. komunalnych i przede wszystkim opieki medycznej. W naszym kraju wszystkie trzy elementy nadal szwankują i są kulawe, albo wręcz destrukcyjne.
Przede wszystkim praca w Polsce to nadal rarytas, zwłaszcza tzw., dobra praca, pozwalająca człowiekowi na zarobienie tyle pieniędzy, żeby było go stać na zapewnienie sobie i swojej rodzinie możliwości funkcjonowania w istniejących standardach cywilizacyjnych. O pracy umożliwiającej spełnianie pasji, realizowanie się twórcze itd. To może sobie pomarzyć większość społeczeństwa, niestety ze względu na przyjęty model rozwoju gospodarczego, dominująca część ofert pracy, to prace proste, ewentualnie średnio złożone, które są wynagradzane słabo lub przeciętnie, a pracodawca nie widzi konieczności dbania o pracownika, ponieważ w każdej chwili może go zastąpić kimś innym, kto nie będzie stawiał warunków. Niestety to głównie wina państwa, ponieważ nie było w stanie narzucić takich warunków regulujących zatrudnienie, żeby zmusić obie strony stosunku pracy do lojalnej współpracy, szanującej ich interesy. Pracobiorca jest w naszym Kodeksie pracy traktowany jak niewolnik, zwłaszcza po ostatnich zmianach dotyczących elastyczności czasu pracy za rządów pana Tuska i pana Kosiniak-Kamysza. Nie ma równości, więc jest tak, jakby byśmy pracowali u wroga w okupowanym kraju. Polacy nie przykładają się do słabo wynagradzanej pracy, w której nie ma stabilizacji. Niestety sytuacja na rynku pracy zmienia się na niekorzyść, bo wiele prac prostych i średnio złożonych już dzisiaj obstawiają goście ze Wschodu, powoduje to wzrost nieuczciwej konkurencji i generalne obniżenie stawek wynagrodzenia, po prostu eliminujących obywateli polskich zobowiązanych do płacenia w Polsce podatków z wielu miejsc zatrudnienia.
Jeżeli chodzi o mieszkanie, to stały problem. 27 lat rządów postsolidarnościowych nie było w stanie tego problemu rozwiązać. Wypracowany przez neoliberalną gospodarkę model budowania za pieniądze hipoteczne, został domknięty tzw., hipoteką zwrotną, czyli skrajnym już przykładem eksploatacji ludzi przez system finansowy. Mówimy o systemie, odzierającym całe pokolenia Polaków z własności. Jest to w swojej istocie system dla ludzi cały czas żyjących w nędzy i uzależniający ich od kredytów. Nie da się problemu mieszkaniowego rozwiązać inaczej, niż w formie własności publicznej – substancji mieszkaniowej. Jednakże i to nie zaspokoi wszystkich potrzeb. Przekłada się to na skłonność ludzi do zakładania rodzin, dzietność i innego rodzaju decyzje życiowe, które są albo opóźniane, albo nie udają się zgodnie z wzorcem społeczno-cywilizacyjnym, właśnie dlatego ponieważ ludzi nie jest stać na własne mieszkanie. Poza tym liczy się także ich jakość. Tutaj przede wszystkim chodzi o powierzchnię oraz o dostępność różnych funkcji związanych z ich architekturą, aranżacją oraz położeniem. Niestety – parking, udogodnienia dla niepełnosprawnych, strefy bezpieczeństwa (oddymiania itd.), to nadal rzadki luksus.
Kwestia usług publicznych składających się na jakość naszego życia jest poważnym problemem. Nie da się ukryć faktu, że nastąpiła generalna poprawa w tej kwestii, głównie dzięki funduszom pomocowym Unii Europejskiej, jednakże nie nastąpił skok jakościowy w znaczeniu cywilizacyjnym. Nadal samochód jest traktowany jako coś lepszego w miastach. Na prowincji jest niezbędny do przemieszczania się. Samo to stawia nas gdzieś w połowie lat 70-tych, jeżeli chodzi o rozwój sfery transportu publicznego w państwach Zachodu. Podobnie jest w innych kwestiach, w ogóle samo bycie pod władzą państwa polskiego to powód do wielu krzywd i niesprawiedliwości. Załatwienie najprostszych czynności urzędowych, to w wielu przypadkach dalej kpina i droga przez mękę. O drodze elektronicznej to można sobie pomarzyć. Porażka państwa w kwestii informatyzacji do usług publicznych jest powszechnie znana, nawet stanowi już przedmiot badania co najmniej dwóch instytucji śledczych (i bardzo dobrze). Jednakże to, co ludzi najbardziej szokuje i złości to tzw. służba zdrowia, czy też publiczny system opieki zdrowotnej opłacanej z naszych składek (para podatków) na Narodowy Fundusz Zdrowia. Tutaj w zasadzie wszystko jest źle, czego po prostu nie da się zrozumieć i nie ma sensu się na ten temat rozpisywać, ponieważ stan problemu jest powszechnie znany, na pewno każdy z państwa Czytelników, ma własne doświadczenia, przeważnie trudne jeżeli chodzi o tą sferę usług publicznych. Przy czym warto zwrócić uwagę na jedną rzecz, rządzący popełnili systemowy błąd, budząc lęk obywateli przed nieuprawnionym wzywaniem Pogotowia Ratunkowego. Już samo zmienienie tego elementu w systemie, na mniej więcej taki standard dostępności jaki pamiętamy z końcówki państwa ludowego – bardzo istotnie poprawiłoby dostępność do opieki medycznej w odczuciu społeczeństwa, jak również już sam element psychologicznego bezpieczeństwa byłby bardzo ważny, wręcz fundamentalny.
Całość tych spraw, w tym przede wszystkim pieniądze, decyduje o tym, że w Polsce nie chce się żyć. Jeżeli ktoś – mówimy o ludziach przeciętnych o przeciętnych zdolnościach i oczekiwaniach, chce się dorobić własności, w Polsce nie ma na to szans. Nasz system wyklucza możliwość akumulacji kapitału, jeżeli chce się żyć zgodnie ze standardami kulturowo-cywilizacyjnymi, czy też przynajmniej do nich nawiązywać, nadążać. Nie można więc mieć pretensji do ludzi, że chcą stąd wyjechać, ponieważ chociaż rok pracy na Zachodzie, może przyczynić się do odłożenia kapitału pozwalającego np. na zakup samochodu średniej, dobrej klasy w wieku kilku lat, a nie kilkunastu. Te tendencje się nie zmienia, do póki nie będzie podniesiony poziom dochodów i nie poprawią się warunki życia. Przy czym trzeba pamiętać, że powyższe to ocena z perspektywy miejskiej. Na wsiach i w małych miasteczkach bywa naprawdę ciężko i żadnej nadziei na nic. To jest dopiero smutne.