• 16 marca 2023
    • Historia

    Polskie prawo do zemsty a raczej do zadawania pytań

    • By krakauer
    • |
    • 30 maja 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Lapsus językowy prezydenta Obamy wywołał demona przeszłości, Polacy zdali sobie sprawę jak mało znaczą, a myśleli, że są wielcy. Tymczasem potężny czarnoskóry mąż okazał im pełny brak baczenia na konteksty historyczne, zasługi, przyjaźnie. Liczy się „tu i teraz”, a dla mądrzejszych także przyszłość, co do przeszłości – to na jej rozpamiętywanie mogą pozwolić sobie tylko i wyłącznie bogaci, potężni i wpływowi. Małe państwa narodów o szemranej reputacji najlepiej powinny milczeć, ciesząc się ze swojej historycznej szansy, jaką stworzyła im globalna koniunktura.

    Polacy niesłychanie mocno się wczoraj zdziwili, że w tak niezmiernie istotnej sprawie nic się nie dzieje, minęło sporo czasu od wojny a nadal nie potrafimy uporać się z odium biernych widzów dramatu holokaustu, co więcej możemy jedynie biernie oburzać się, że z równoległych ofiar robi się współsprawców. Mało, kto pamięta pod pomnikiem, którego powstania nie klękał Willy Brandt! Pomijając już w ogóle kwestię mylenia powstań w Warszawie z okresu II Wojny Światowej. A tu dodatkowo jak na złość sprytni Ukraińcy przerobili UEFA i na oficjalnej stronie zamieszczono informację o okupowaniu Lwowa (w domyśle polskim).

    Nasz problem polega na tym, że sami nie rozliczyliśmy się z historią i nie mamy do niej odpowiedniego podejścia. Płaczemy na wspomnienie o 1-17 września, a zupełnie wywalamy z pamięci takie czarne karty na pamięci narodowej historii jak inwazja wspólnie z Adolfem Hitlerem na Czechosłowację (Zaolzie), Bereza Kartuska, czy też pacyfikacja kresów przez Wojsko Polskie i systemowe niszczenie cerkwi z poruczenia polskich władz sanacyjnych! Czy ktoś o tym pamięta? Nikt, lub prawie nikt – a o akcji niemieckich agentów w Radiostacji gliwickiej (prowokacja gliwicka z 31 sierpnia 1939r.), wie prawie każde polskie dziecko – a przynajmniej powinno wiedzieć. To jedynie przykłady, a co z oceną całości polskiej przedwrześniowej polityki zagranicznej? Co z oceną postaw poszczególnych ruchów politycznych? Co z oceną przygotowań do wojny? Warto przykładowo w tym przypadku pamiętać, że wille oficerskie pobudowane w Warszawie, Krakowie czy Lwowie z pieniędzy z francuskiej pożyczki wojskowej stoją do dzisiaj… A o rozliczeniu samej kampanii wrześniowej ktoś w ogóle wspomina? A kto myśli o nazwaniu zdrajców i tchórzy – przedstawicieli sanacyjnej lub pro sanacyjnej elity – uciekających swoimi luksusowymi samochodami szosą na Zaleszczyki – po porzuceniu oddziałów, miast, szkoda nawet wspominać. Miałkość kanapowej reprezentacji na zachodzie, będącej faktycznie i nie bójmy się tego powiedzieć – od momentu zamachu na generała Sikorskiego (tak zamachu!) – na totalnym paseczku zachodnich wywiadów to, kto a właściwie co? Mili panowie na emigracji obejmujący swoją troską wieszanych na hakach i strzelanych w tył głowy rodaków w katowniach NKWD i Gestapo w kraju? Czy może grupa cwaniaków upatrujących dla siebie szansy do przetrwania we względnie komfortowych warunkach w niepewnych czasach z perspektywą objęcia władzy w kraju w przypadku zwycięstwa aliantów? A może po prostu wśród nich byli zdrajcy i sprzedawczycy, którzy w zamian za cygara, fotele i Whisky bawili się w tzw. „rząd londyński”, mając pełną świadomość fasadowości swojej funkcji i braku wpływu na jakiekolwiek istotne decyzje? Czy ktoś pamięta gorycz żołnierzy polskich na zachodzie jak się dowiedzieli, że nie zaprasza się ich na paradę zwycięstwa w Londynie? Że nie ma już Lwowa, Wilna (a to głównie kresowiacy z armii gen. Andersa)? Że nie ma rządu – cofnięto mu uznanie a oddziały mają być rozformowane? Czy ktoś pamięta, że wielki polski zwycięzca spod Falais generał Stanisław Maczek – po wojnie miał okres w którym musiał pracować jako kelner (pomoc barowa) u swojego byłego żołnierza, albowiem super opiekuńczy angielski sojusznik – zajęty obroną resztek swojego imperium kolonialnego – po prostu go „olał” tak jak całą Polskę i miliony Polaków. Czy ktokolwiek w naszym kraju myślał refleksyjnie nad rozliczeniem tych zagadnień? Ależ, po co przecież one w ogóle nie występują w świadomości publicznej! Nie, ma potrzeby, bo dotąd wszyscy bezrefleksyjnie krytykowali „komunistów” z PKWN i wszystko to co się po 22 lipca 1944 w Polsce wydarzyło – traktując to jako rzeczywistość narzuconą. A może to byli po prostu ludzie, którzy chcieli też wygodnie siedzieć w fotelach, paląc tytoń, pijąc wódkę – żeby przetrwać? Przy tym w pełni nie biorąc pod uwagę, że podobny los szykowali nam tzw. zachodni sojusznicy, – którzy w swoim szaleństwie szafowania życiem Polaków podjudzili polskich przywódców podziemnych do wydania rozkazu przystąpienia do 63 dni najbardziej bolesnej chwały w historii Polski… Czy ktoś w ogóle nad tym i nad konsekwencjami dopuszcza dyskusję?

    Wołyń, zdrada aliantów we wrześniu, dwuznaczne postawy Polaków wobec żydów podczas okupacji, wojna z Ukraińcami, a nawet konflikt ze Słowacją, której żołnierze uczestniczyli w inwazji Niemiec na Polskę, a następnie przez pierwsze lata wojenne Słowacy wyjątkowo gorliwie wyłapywali kurierów AK próbujących przedostać się na Węgry – o Litwinach, Łotyszach i Rosjanach (RONA) i innych pomocnikach Kanclerza Adolfa ochoczo mordujących Polaków nawet już nie wspominajmy – nie wchodząc w szczegóły, – ale mając w świadomości tylko te i inne wymienione powyżej kwestie, czy nie znając własnej historii, nie mając jej rozliczonej i nie wyciągając z niej wniosków – jak możemy się dziwić, że ktoś inny trywializuje naszą historię. Założę się, że przeciętny mieszkaniec zachodu, nie ma żadnego pojęcia o tym, że 17 września ZSRR współdziałając z Niemcami wkroczył zbrojnie do Polski. A nawet, jeżeli to wie, to nie wie, dlaczego i czym to było spowodowane. Prawdopodobnie większość Polaków, nie ma pojęcia, dlaczego stało się tak, że Hitler dogadał się przed 1939 rokiem ze Stalinem, pomijając już taki niuans, że oboje uważali się za śmiertelnych wrogów – a taniec na pogrzebie Polski uważali, jako „rozbiegówkę” i prawo do zajęcia lepszych pozycji wyjściowych przed właściwym rozdaniem kart. O tym się w Polsce nie mówi, prawdopodobnie żeby uniknąć kompromitacji i nie poddawać w wątpliwość obecnej linii politycznej wszystkich władz postsolidarnościowych, ale w istocie doprowadziliśmy do tego wówczas sami, realizując instrukcje anglo-francuskie, dokładnie na pasku jak wersalko-londyński pieseczek pakując się do Palmirów, Oświęcimia, Katynia na własne życzenie. Niuanse związane z epopeją rozbioru truchła Czechosłowacji sobie darujmy, ale wnioski z historii trzeba wyciągać i to wnioski mądre, albowiem wnioski głupie nikomu i niczemu nie służą.

    W efekcie naiwności i służalczości naszej międzywojennej elity, państwo upadło, zostało zniszczone a spora część ludności wymordowana. Potem po wojnie zwycięzcy sojusznicy (wszak ZSRR był naszym sojusznikiem – nawet dla atrapy rządu w Londynie) zdecydowali, że warto przesunąć Polskę trochę na zachód, robiąc przy okazji na złość Niemcom. Oczywiście nie ma nic za darmo i za ten niechciany prezent „ziem odzyskanych” zapłaciliśmy straszną cenę utraty Wilna i Lwowa, i czegoś więcej – co przez 600 lat kształtowało Polskę i polskość! Bez słowa sprzeciwu, albowiem nie miał się, kto sprzeciwiać w Warszawie, a atrapa londyńska bała się już wówczas o swoje emeryturki, poza tym jej anglo-sascy panowie kazali zamilknąć, więc zamilkła jedynie, co odważniejsi popiskiwali na łamach tego czy innego pisma… Warto w tym momencie pamiętać, że naszą zachodnią granicę na aliantach wymusił Stalin, albowiem słynny premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill był przeciwny wydawaniu Polakom niemieckich miast! Abstrahując od powodów i intencji Stalina, alternatywą było tylko i wyłącznie okrojenie Polski do rozmiarów czegoś sprzed pierwszego rozbioru na zachodzie a linii Curzona na wschodzie. Polska bez Wilna, Lwowa, Olsztyna, Szczecina, Wrocławia, Kołobrzegu, tak to było możliwe i to bez głosu sprzeciwu. I żylibyśmy jak dzisiaj w wąskiej kiszce, mając z Krakowa blisko do Rzeszy a łączny potencjał kraju równałby się potencjałowi Czech. Mogło tak być, a jednak nieco bardziej się udało, aczkolwiek zobaczymy czy za kilkadziesiąt lat, uda się nam zachować zachodnie tereny… Niemcy wcześniej czy później powrócą do swojej tradycyjnej polityki, a my nie będziemy mieli możliwości nawet zapiszczeć. Cena, jaką Niemcy zapłaciły za wojnę jest najbardziej kosztowna w stosunku do Polski, problem polega na tym, że dla wielu sił i środowisk społeczeństwa niemieckiego – nie ma automatyzmu w przełożeniu: niemiecka wina = cena odszkodowania dla Polaków w postaci ziem wschodnich Rzeszy. Relatywizacja historii, dualizm standardów i spokojne ewolucyjne podejście – to podstawy niemieckiego soft power. Nikt nam niczego nie będzie siłą odbierał, dożyjemy czasów, kiedy sami im oddamy, albowiem nie będzie innej alternatywy. Proszę sobie przypomnieć głupie zagrywki niemieckich bulwarówek w momencie jak wyszła sprawa zadłużenia Grecji i niemieckiej pomocy – prasa popularna żądała żeby Grecy sprzedali swoje wyspy. Czego mogłaby zażądać w przypadku Polski? Szczecina? Wrocławia? A może na początek samego Wolina? A może od razu czterech województw zachodnich (Lubuskie, Dolnośląskie, Opolskie, Zachodniopomorskie) – idealnie wykrojonych pod względem historycznym przez rząd najgorszego premiera wszechczasów – Jerzego Buzka – partacza wszechreform!

    A co ze wschodem? Co z odszkodowaniem? Zadośćuczynieniem? Czy to była cena wyzwolenia? Stalin zabrał, a skorzystali na naszej krzywdzie inni? Czy mamy na ten temat milczeć patrząc jak Ukraińcy, Białorusini i Litwini pacyfikują pozostałości polskiej mniejszości i wymazują polskość z historii ulic, murów, bibliotek, archiwów, świadomości, mentalności, nazewnictwa i co najważniejsze własności! Bezczelnie mówiąc o „polskiej okupacji”, (co w przypadku Litwinów akurat byłoby uzasadnione – znowu kłania się historia), a my nic? Poskaczemy po majdanie, wydamy reżimowi kilku opozycjonistów i z uśmiechem przyjmiemy prezydent kraju, w którym zabrania się Polakom pisać swoje nazwiska po Polsku. Czy to się nazywa odpowiedzialna postawa? A co z repatriantami – Polakami takimi samymi jak my tutaj i teraz, ale mającymi to przeklęte nieszczęście oglądać od 2-3 pokoleń piękno kazachskich stepów lub dalekiej północy! Czy nikt się za tymi ludźmi nie ujmie? A co z ich prawem do własności – przecież posiadali na ternie Polski mienie, zostali wszystkiego pozbawieni, wywiezieni i najczęściej zrusyfikowani, oderwani od polskości. Co z tymi dramatami? Proszę sobie zadać pytanie, czy chcielibyście państwo zaczynać od zera w szczerym stepie, gdzie komary są wielkości naszych kotów a do najbliższej osady ludzkiej jedzie się kilka dni na mule? Oczywiście pod warunkiem, że się go ma. Czy nie powinniśmy się, chociaż postawić na tyle, żeby pomóc rodakom, którzy zostali na kresach w ich codziennym trudzie?

    Czy zatem potraktowani w sposób tak okrutni Polacy i Polska, jako kraj w istocie sezonowy – prowadzą właściwą politykę? Czy nie mamy prawa do zemsty? Jeżeli tak to, na kim? Na Niemcach? Nie, bo zapłacili – szmatem ziemi, a to, że my nie potrafimy jej przez 60 lat efektywnie zagospodarować to już nasza sprawa. Natomiast zgłaszanie jakichkolwiek pretensji państwowych na wschód odpali bombę, która nie tylko nic nam nie da, ale spowoduje, że wszystkie państwa buforowe uciekną pod skrzydła Rosji. Czym innym powinny być pretensje prywatne, silnie popierane przez państwo i jego struktury. Taka szansa istnieje względem Litwy, ale nie jest realizowana w sposób należyty – Polacy masowo byli i są wywłaszczani na Wileńszczyźnie z najdroższej ziemi ze względu na specyficzne litewskie prawo i jego interpretację – pomimo groźby Strasbourga i prymatu unijnego prawa.

    Wnioski? Oczywiście nie należy kombinować jak koń pod górę i w żaden sposób psuć istniejących relacji międzypaństwowych, jakie udało się przez ostatnie 22 lata wypracować. To, co jest – obecny status quo to wartość sama w sobie.

    Natomiast trzeba zacząć zadawać pytania dotyczące własnej historii a odpowiedzi umieć w sposób odpowiedni przekładać na rzeczywistość. Albowiem czy kraj mający takich sąsiadów jak my, z pełną świadomością konsekwencji podwójnego zagrożenia, podziału i okupacji w przypadku ponowienia się scenariusza rozbioru – może sobie pozwolić na przywilej bycia słabym? Co więcej, czy Polskę stać na bezkrytyczną wiarę w zachód i jego miraże? Czy możemy ponownie całość bytu państwowego bezkrytycznie opierać na sojuszu z ludźmi, których przywódca informuje świat o „polskich obozach śmierci”? Czy naprawdę jesteśmy tak głupi i bezkrytycznie zmanierowani wirtualnością gwarancji i sojuszy, że nie stać nas na odrobinę retrospekcji i wyobrażenie sobie np. na przykładzie takiej Gruzji, co by było gdyby?

    Czy naprawdę musimy biernie i bezrefleksyjnie „paczeć” niczym ciele na malowane wrota – na zgniły, zbankrutowany i pozbawiony wszelkich wartości, które niegdyś uczyniły go wielkim – zachód? Nie stać nas na odrobinę samodzielności w myśleniu? Na określenie własnego paradygmatu i realizowanie go? Jak np. budowa zrębów jedynych realnych gwarancji bezpieczeństwa, – jakimi może być tylko i wyłącznie własna broń masowego rażenia i środki jej przenoszenia? Czy nie stać nas na coś więcej w gospodarce niż kopiowanie zachodu, starając się równolegle nie przekroczyć kosztów chińczyków? Szkoda słów…

    Jeżeli nasze elity, nasze społeczeństwo i de facto całe państwo, – jako system, struktura i całość nie zmieni sposobu myślenia, postrzegania i działania – to nie przekroczymy szklanego sufitu, do jakiego się powoli zbliżamy. Nie będziemy niczym więcej niż rynkiem zbytu, siłą roboczą, zapleczem, kooperantem, krajem tranzytowym – niezdolnym do samodzielności, definiowania własnych celów – na innym poziomie niż słynne już „zorientowanie na struktury zachodnie”.

    Najgorsze jest to, że nie ma w Polsce siły politycznej zdolnej do uchwycenia potrzeby zmiany całości systemu funkcjonowania państwa. Prawo i Sprawiedliwość nie daje rękojmi uniknięcia szaleństwa i konsekwencji budowy autarkicznej IV RP. Platforma Obywatelska, pod przewodnictwem marzącego o odskoczeniu na „eurostołek” Donalda Tuska, przyjęła strategię zmian ewolucyjnych – licząc skrycie, że uda się po rebrandingu i wymianie garnituru no i z nowym logo – ponownie zdobyć władzę. To pachnie perspektywą królów elekcyjnych! To już było! Potrzebujemy poważnego człowieka z wizją na trudne czasy. Niestety nasz kraj nie ma szczęścia do wielkich ludzi… Pamiętajmy, zadając pytania o przeszłość szukajmy analogii i uczmy się na własnych błędach. Nie ma innego sposobu na to, żeby tu naprawdę się coś zmieniło.