- Paradygmat rozwoju
Polska potrzebuje drugiego ośrodka państwowości
- By krakauer
- |
- 08 stycznia 2012
- |
- 2 minuty czytania
Wiele można mówić o przyczynach narodowych klęsk i niepowodzeń, jeszcze bardziej można się rozwodzić nad problemem dlaczego nasz kraj stale rozwija się nie tylko poniżej posiadanego potencjału, ale marnuje szansę za szansą.
Lekcja II Wojny światowej, w której przegraliśmy trzykrotnie bo w 1939 i dwa razy w 1944 roku powinna dać nam do myślenia. Nie chodzi o refleksje wojskowo-historyczną i dywagowanie co by było gdyby żył Sikorski? Czy Powstanie miało sens? I czy można było skuteczniej się przeciwstawić sowietyzacji kraju? To wszystko owszem jest cenne, ale to czas zaprzeszły, stało się i nie ma dla nas dzisiaj i naszej przyszłości innego znaczenia niż skutki, które już się dokonały.
Zadziwia natomiast fakt, że jako naród i jego elity nie potrafimy wyciągnąć wniosków dalekosiężnych – przyjmując istniejącą sytuację za pewnik i constans, tj. normalne sąsiedztwo z naszymi ludobójczymi sąsiadami, albowiem o próbę dokonania zbrodni ludobójstwa względem narodu polskiego tu chodzi. Przypomnijmy sobie plany naszych niemieckich przyjaciół, których Kanclerz z lat 1933-1945 wspólnie z przywódcą wschodniego mocarstwa z lat 1922 do 1953 podzielili Polskę a mieszkańcom Polski panowie ci, wspólnie przygotowali jeden z najbrutalniejszych losów w historii. Musimy to sobie powiedzieć otwarcie – dokonane i planowane ludobójstwo na obywatelach Polski nie ma odpowiednika w czasach nowożytnych i stosunkach państw chrześcijańskich.
Do dzisiaj z tych faktów nikt u nas nie wyciągnął strategicznych wniosków, nie ma dyskusji międzypokoleniowej – współcześni zapomnieli o okupacji z wywózkami na step lub w Tajgę albo do obozów, o przymusowych robotach już nie wspominając.
Trudno jest przewidywać przyszłość, jak potoczą się dalsze losy naszego kraju – ale musimy mieć na uwadze fakt, że nasze otoczenie geopolityczne co do pryncypiów się nie zmieniło. Nadal jesteśmy pomiędzy niemieckim i rosyjskim młotem, nie ma znaczenia że jeden ma obecnie dużą gumową okładzinę a drugiemu został tylko trzonek. Nadal te kraje potencjalnie stanowią dla nas zagrożenie w razie ziszczenia się negatywnego scenariusza, dlaczego? Bo tylko idioci nie wyciągają wniosków z historii.
Mając pełną świadomość, że wojny z przeciwnikami zdefiniowanymi na wzór 1939 roku nie wygramy należy pomyśleć o scenariuszu zabezpieczenia się – mając na względzie zapewnienie przetrwania polskiego tworu państwowego i polskiej substancji biologicznej. Nie jest to kwestia przewrażliwienia, ale dmuchania na zimne i wyciągania wniosków z historii.
Lansowane przez nasze post okrągłostołowe elity wniosków na temat opierania się na sojusznikach to czysty idiotyzm i niebezpieczna indolencja kawiorowych elit III Rzeczpospolitej, nie rzadko posiadających więcej niż jeden paszport. Oni nie muszą się martwić, zawsze znajdą swoją „Szosę na Zaleszczyki”, a potem Szwajcaria lub cicha zdrada na paseczku „wypróbowanych” sojuszników. Po lekcji zdrady zachodnich aliantów z 1939 roku i Jałty – nie można polegać na sojusznikach. Nie znaczy to że mamy się od nich odwracać, ale nawet ostatnie 22 lata doświadczeń kontaktów z zachodem nie wskazuje na poważne traktowanie i uwzględnianie naszych interesów narodowych. Trzeba myśleć samemu o sobie i w kategoriach własnego interesu – oglądanie się na sojuszników nie może być zarazem planem A i B. Musimy mieć plan C.
W tych realiach należy pomyśleć o skonstruowaniu drugiego ośrodka polskiej państwowości. Nie jest to mrzonka w rodzaju planów odnośnie Madagaskaru Maurycego Bieniowskiego z końca XVIII wieku, ani późniejszych przymiarek do tej kwestii pomiędzy Rządem II RP a Francją z 1937 roku. Jest oczywistym że im dalej nowe terytorium byłoby położone od Polski tym lepiej, kwestia jego wyboru byłaby z pewnością ograniczona ze względu na delikatność kwestii związanych z wejściem w posiadanie stosunkowo dużego terytorium – celem uzyskania na nim suwerenności od państwa zbywającego.
Jest oczywistym, że należałoby przeprowadzić ten proces w sposób pokojowy, tj. po prostu kupić od zainteresowanego państwa demokratycznego fragment jego dotychczasowego terytorium – uznawany przez niego za nieatrakcyjny. Inne rozwiązanie – zwłaszcza zbrojne nie wchodzi w grę, albowiem nie jesteśmy krajem kolonialnym i zło zrodzone na początku, może urodzić tylko złe owoce. Wbrew pozorom takich pokojowych możliwości może być wiele, zwłaszcza w Afryce i dalekiej Azji. Jest to tylko i wyłącznie kwestia odpowiedniego podejścia i przeprowadzenia transakcji a następnie jej zabezpieczenia – poprzez trwałą obecność władz i sił polskich na danym terytorium. Można to zrealizować przy naszych obecnych zasobach i możliwościach.
Odrębnym zagadnieniem na potem, które można jedynie nieśmiało naszkicować byłoby odpowiednie skonstruowanie i zaprogramowanie społeczno-gospodarcze tego nowego bytu. Pojawiają się tu co najmniej trzy problemy fundamentalne. Po pierwsze czy nowe terytorium miałoby wejść w skład państwa polskiego? Czy też uzyskać odrębny ale np. skonfederowany status? Rozwiązanie pierwsze jest naturalne, natomiast rozwiązanie drugie o wiele bardziej elastyczne w rozumieniu prawa międzynarodowego – albowiem nowe terytorium nie wschodziłoby w skład Unii Europejskiej. I to jest najważniejsza zaleta tego rozwiązania, gdyż byłby to w istocie odrębny twór państwowy – ale polski w treści i formie. Drugi ośrodek polskiej państwowości na świecie. Po drugie jaki model funkcjonalny dla nowego tworu wybrać? Prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem byłby model państwa-miasta niezależnego energetycznie i częściowo niezależnego żywnościowo od otoczenia na wzór Singapuru i Hong Kongu. Nowoczesne państwo miasto, posiadające duży potencjał ilościowy, rządzone wedle najlepszych światowych wzorców – stanowiące wolną strefę gospodarczą miałoby szansę odnieść sukces ekonomiczny i cywilizacyjny. Warunkiem byłoby nie obarczenie nowego tworu zaszłościami mentalnymi i długiem państwowym Rzeczpospolitej. Po trzecie powstaje problem jak zachęcić ludzi – element polski narodowo – do osiedlenia się i zorganizowania na nowym nieznanym obszarze – w zupełnie odmiennym układzie odniesienia.
Nie ma potrzeby wdawać się w zbytnie spekulowanie, albowiem pomysł sam w sobie może się wydawać szokujący dla większości współobywateli i jest w istocie trudny do zrealizowania, jednakże należy go dokładnie rozważyć i umiejętnie podejść do jego realizacji, mając na względzie stawkę o jaką walczymy. Możliwe korzyści z powodzenia tego przedsięwzięcia byłyby dla nas kolosalne i epokowe.
W przypadku powodzenia, w perspektywie jednego pokolenia mielibyśmy drugi ośrodek polskiej państwowości, gdzie Polacy żyliby i się rodzili w oderwaniu od dramatów trudnego sąsiedztwa między Odrą a Bugiem i związanych z nim zagrożeń. W przypadku niepowodzenia, pozostalibyśmy z niewielkim obszarem stanowiącym ośrodek wczasowo-życiowy dla garstki zapaleńców.
Trudno jest orzec o możliwościach rozwojowych tej koncepcji, jednakże należy mieć na uwadze, że i tak ponad dwa miliony naszych rodaków opuściło nasze państwo przeważnie „kelnerując” lub „mopując” na zachodzie. Dlatego też nie ma niczego złego w poszukiwaniu rozwiązania przełamującego naszą polską niemoc i historyczne fatum, na którego górnej paraboli (wznoszącej) aktualnie jesteśmy – korzystając z dobrodziejstw otwarcia i przyjaźni jednego z wielkich sąsiadów i związanego z tym systemu zachodnich demokracji.
Bez względu na ocenę powyższego pomysłu jest to koncepcja przełamania i stworzenia wartości dodanej, a przynajmniej stworzenia szansy dla przyszłych pokoleń, ofiarowania im realnej alternatywy w przypadku niekorzystnych wydarzeń na kontynencie europejskim.