• 17 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Polityka prorodzinna to bzdura i marnowanie pieniędzy publicznych

    • By krakauer
    • |
    • 13 lipca 2015
    • |
    • 2 minuty czytania

    W realiach neoliberalnego kapitalizmu tzw. polityka prorodzinna, tak ostatnio krytykowana w Polsce, to bzdura i marnowanie pieniędzy publicznych. Nie da się bowiem programować rozrodczości bez programu eugenicznego, bo w istocie do tego sprowadza się cel polityki prorodzinnej – mówimy o stymulowaniu ilości rodzących się dzieci w rodzinach.

    We współczesnym świecie polityka prorodzinna cierpi na szereg problemów, zaczynając od głównego wyzwania jakim jest emancypacja kobiet. Możemy sobie narzekać że gender to szatan itd., ale jak kobieta nie chce to nie zajdzie w ciąże. Umożliwiają to stosunkowo proste farmaceutyki, powszechnie stosowane dzisiaj przez kobiety w krajach cywilizacji Zachodu, w tym w Polsce. Podobnie nie ma problemów z przerwaniem ciąży, jakkolwiek by ono nie było naganne moralnie i oczywiście sankcjonowane prawnie. Problemem jest samo macierzyństwo i dziecko – a ściślej wynikający z tego stanu, a potem z posiadania dziecka inny, nowy status kobiety. Współczesne kobiety na Zachodzie, w tym w Polsce nie chcą rodzić dzieci, to nie jest ich priorytet. Przede wszystkim zwracają uwagę na materialną stronę życia, robiąc karierę – konkurują z mężczyznami na rynku pracy, przez co muszą jeszcze bardziej konkurować, gdyż ilość miejsc pracy wysokopłatnej jest mniejsza ze względu na rosnący awans zawodowy kobiet. Można sobie wierzyć w pogodzenie macierzyństwa z pracą zawodową w korporacji, jednak trzeba mieć mocną wiarę, realia bowiem są szokujące i brutalne. Jeżeli nie ma się rodziny, albo nie zarabia się tak dużo, że stać człowieka na wsparcie i zabezpieczenie rodziny przez służbę i płatne instytucje dopasowujące swój grafik do grafiku pracy rodziców – nie ma się szans na dziecko, chyba że ryzykuje się karierę.

    Oczywiście kobiety mają pełne prawo i nikt go nie kwestionuje, żeby robić karierę, ale w modelu społecznym mężczyzn mało zarabiających, którzy nie są w stanie utrzymać rodziny, wymusza to nowe wzorce zachowań. Stąd jest bardzo wiele samotnych matek, które wolą być formalnie same, niż mieć na sobie jeszcze męża – nieudacznika, który zamiast wspierać i pomagać jest w rzeczywistości dodatkowym balastem w trudnych latach początkowego macierzyństwa. Niestety mężczyzna bez pieniędzy nie jest już dzisiaj mężczyzną. Doszło do tego, że kobiety życzyłyby sobie, żeby ich mężczyźni dużo zarabiali, ale jest jak jest i same muszą dbać o swoje portfele.

    Jeżeli mielibyśmy poszukiwać rozwiązania tego zagadnienia, to może nim być wprowadzenie nowego modelu wychowania dzieci, który od lat tak naprawdę funkcjonuje na Zachodzie, ale w Polsce kojarzy się z niemiecką eugeniką i hodowaniem wyższej rasy przez „Lebensborn”. Podczas, gdy na Zachodzie model szkół z internatem przejmujących na siebie wychowanie dziecka przez praktycznie całe dziecięco-młodzieżowe życie jest dostępny, sprawdzony i działa. W wielu przypadkach możliwe jest widzenie się z dziećmi, głównie tylko w okresie wakacyjnym lub świątecznym. Cały rok dzieci mają zabezpieczony w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, będących tak naprawdę elitarnymi szkołami i uczelniami. To działa, sprawdziło się. Dlaczego nie moglibyśmy powielić tego modelu w Polsce?

    Na pewno barierą są finanse, ponieważ nie każdego jest stać na to, żeby wysłać pociechę do całorocznego ośrodka, w którym będzie po prostu żyć i się uczyć, a także co bardzo ważne, podlegać procesom wychowawczym i socjalizacyjnym w grupie rówieśników, np. poddanych profilowanemu wychowaniu (wojskowe, religijne itp.), a nie w rodzinie. Trudno orzec w jakim kierunku to będzie zmierzać, ale na pewno prędzej czy później podobne rozwiązania pojawią się także w Polsce, ponieważ rzeczywistość nie znosi próżni.

    Państwo, które stworzyło warunki w których coś takiego jak mieszkanie o standardowej powierzchni około 50-60 metrów kwadratowych podzielone na co najmniej trzy sypialnie w dużym mieście jest praktycznie nieosiągalne dla dominującej większości jego obywateli – musi mieć problemy demograficzne.

    Brak możliwości zatrudnienia zarobkowego, jak również brak bezpieczeństwa socjalnego, dającego elementarne, ale realne zabezpieczenie na wypadek choroby, zdarzenia losowego i utraty pracy, w połączeniu z cenami mieszkań (czytaj ratami kredytów hipotecznych), to najskuteczniejszy na świecie środek antykoncepcyjny. Ludzie boją się mieć więcej niż jedno dziecko, chociaż i o to, bywa trudno, ponieważ przeważnie dzisiaj są egoistami. Niestety bezmyślne kopiowanie wzorców zachodniej kultury masowej przy średnim poziomie polskich zarobków zrobiło swoje.

    Modny telefon kosztuje, dwa telefony kosztują tyle co dwa telefony, laptop podobnie, do tego chciałoby się mieć samochód, coś do ubrania i raz w roku pojechać na jakieś sensowne wakacje. Proszę do tego dodać koszty raty za mieszkanie, koszty życia i koszty dziecka. W wielu przypadkach przeciętnych zarobków dzisiaj w Polsce, to się po prostu nie bilansuje. Ludzie mniej rozsądni wpadają w pułapki zadłużenia, nieco bardziej – właśnie oszczędzają na dziecku, ponieważ z tym można poczekać, nie ma takiego ciśnienia jak na mieszkanie w modnej dzielnicy, czy też samochód z odpowiednio błyszczącym lakierem.

    W dzisiejszej Polsce dziecko to luksus! To prawdziwa inwestycja, kosztująca przede wszystkim wiele czasu. ZAWSZE powinno być efektem świadomej decyzji dwojga ludzi, nie można dopuścić do tego, żeby jakiś państwowy program „tworzył warunki” zachęcające obywatelki do macierzyństwa, ponieważ to jest nic innego jak produkowanie klasy prekariuszy. Oczywiście lepiej jest mieć jakiekolwiek dzieci, niż w ogóle nie mieć dzieci. Jednakże w naszych realiach, nie ma cudów. Dzietność i generalna depopulacja połączona z masową ucieczką młodych Polaków i Polek za granicę, to wynik całego okresu 25 lat transformacji, to jej wielkie dzieło, to jej koszt uboczny, to jej zwieńczenie. To koszty takiej a nie innej filozofii transformowania państwa, przyjętej na początku.

    Jeżeli myślimy o rozwiązaniach naprawdę łamiących standardy, to należy wprowadzić obowiązek ciąży dla każdej kobiety, tak jak dla mężczyzn był obowiązek służby wojskowej. Z tą różnicą, że po urodzeniu „obowiązkowego” dziecka, matka miałaby prawo oddać je na wychowaniu państwu, dopiero potem mogłaby podjąć np. dowolne studia – za darmo. Zawsze jest coś za coś, proszę się nie oburzać, to taki sam ZŁY i teoretyczny pomysł jak 500 zł na każde drugie i kolejne dziecko.

    Bawmy się w politykę prorodzinną, jeżeli nie będzie ona oznaczała dostępności mieszkań, za pieniądze zarobione na rynku pracy – to zawsze będzie sięgała po rozwiązania ocierające się o eugenikę. Tak zawsze jest jak się administracyjnie kombinuje nad mechanizmami trwania społeczeństw.

    Naprawdę nie można mieć pretensji do kobiet, że zarabiając 1400 zł i do tego np. 2000 zł męża, nie mają ochoty na dzieci. Żadne kilkaset złotych tej sytuacji nie zmieni, w rodzinach patologicznych zostanie przeliczone na ilość wina i wódki, w rodzinach biednych ale trzymających fason, lekko to poprawi sytuację dodając trochę do wspólnego garnka. Jednak to nie o to w tym wszystkim chodzi. Wszyscy jesteśmy pokrzywdzeni przez transformację. Najpierw rozliczny jej autorów i wykonawców, potem poszukajmy drogi wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji w jakiej znalazł się kraj. Wówczas nie będzie potrzebna żadna polityka eugeniczna.

    Jeżeli jednak nie wiemy co zrobić, to po prostu płaćmy na każde drugie dziecko do czasu skończenia szkoły podstawowej minimalną pensję krajową, to rzeczywiście pieniądze umożliwiające funkcjonowanie. Pójdźmy w fikcję, śmiało! Inaczej w polskich warunkach, 1+1 długo jeszcze będzie się równać 1, jeżeli chodzi o rachunek międzypokoleniowy.