• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Pokolenie stagnacji

    • By IVV
    • |
    • 05 kwietnia 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Jako naród kochamy nazywać kolejne pokolenia, mieliśmy Kolumbów, dzieci wojny, dzieci powojenne, dzieci wyżu demograficznego, pokolenie JP2, pokolenie frugo. Przyjmuje się, że większość ludzi w podobnym wieku łączy jakaś cecha charakterystyczna związana z wydarzeniami, które miały miejsce w trakcie ich życia. Niestety brakuje w przekazie społecznym jednego określenia pokolenia, pewnie, dlatego że nie bardzo jest, co wychwalać a pokolenie to wyrasta i swoim czasem trwania ma szansę stać się pokoleniem wyjątkowo długim.

    Czym się charakteryzują przedstawiciele tego pokolenia? Można powiedzieć, że istnieją w dwóch odmianach. Przedstawiciele pierwszej są nieźle wykształceni, często pochodzą z równie dobrze wykształconych rodzin, które w początkach transformacji otarły się nawet o jakiś rodzaj dobrobytu, są mili, sympatyczni i… Całkowicie zrezygnowani. Rezygnacja ta wynika z ich inteligencji, zdają sobie sprawę, że znaleźli się w sytuacji patowej. Ciężko pracują, często wykonują zawód, o którym marzyli przez całe młodzieńcze życie, zawód, do którego przygotowywali się z pasją przez wiele lat studiów, na których byli dobrymi i cenionymi studentami. Są uczciwymi ludźmi, którzy liczyli, że za dobrze wykonywaną prace otrzymają dobre wynagrodzenie, które pozwoli na godne życie, niestety pracując zarabiają tyle by przeżyć. Zgodnie ze starym powiedzeniem: „za dużo by umrzeć za mało by żyć”, bo jak inaczej opisać sytuację, kiedy ktoś zarabia się w mieście wojewódzkim kwotę około 2 tys. zł a sam wynajem podłego mieszkania to minimum 1000 zł plus media? Pierwsza praca cieszy, ale po jakimś czasie okazuje się, że to, co zarabialiśmy chwile po studiach, co wystarczało na fajne, życie w prawdziwym dorosłym życiu starcza na przeżycie. Oczywiście często efektem takiej stagnacji życiowej jest ucieczka do pracy poza granice naszego uroczego kraju, ale czy po to nasz kraj wykłada miliardy zł na edukację w szkolnictwie wyższym, aby na „angielskich zmywakach” pracowali nasi magistrowie? I nie jest argumentem to, że należy być przebojowym, cwanym i przebiegłym, aby lepiej żyć często ludzie tego nie potrafią, bo byli wychowywani w innym systemie wartości.

    Druga odmiana to ludzie, którzy nie przykładali wagi do edukacji, często, dlatego, że w ich rodzinie ukończona szkoła zawodowa była już porządną edukację. Często pochodzą z rodzin rozbitych czasami nawet nie tyle patologicznych, co normalnie niezaradnych życiowo. Nie ma znaczenia czy mieszkają w małym czy dużym mieście zarabiają minimalne wynagrodzenia często na umowach śmieciowych, czasami mają pracę sezonową często są oszukiwani a lęk przed utratą pracy czyni z nich niemal współczesnych niewolników. Przerażające jest to, że do tego drugiego grona często zaliczają się ludzie nawet niemal pięćdziesięcioletni, którzy przez wiele lat pracowali w jednej firmie. Kiedy stracili ją byli długotrwale bezrobotni, tak długotrwale, że są gotowi przyjąć jakąkolwiek pracę w dowolnej formie a wynagrodzenie, które otrzymują również im pozwala na przeżycie i absolutnie nic więcej? Nagminnym jest przenoszenie takiego modelu wegetacji z pokolenia na pokolenie, a zatrważającym jest to, że część z tych ludzi uwierzyła w to, że absolutnie nic nie są w stanie zrobić, aby to zmienić.

    Największym problemem jest to, że oba warianty tego pokolenia stanowią lwia część naszego społeczeństwa, wprawdzie na przeciwwadze można by ustawić wielu ludzi sukcesu, ale niestety tych, których można nazwać pokoleniem stagnacji jest zdecydowanie więcej. A paradoksalnie to właśnie najmniej zarabiający stanowią o zamożności społeczeństwa. Im bogatsza jest ta najbiedniejsza cześć społeczeństwa tym większy PKB, tym łatwiej o rozwój i kumulowanie majątku narodowego. Jeśli w najbliższej przyszłości nie znajdziemy, jako naród sposobu na zaktywizowanie pokolenia stagnacji, jeśli nie uda nam się spowodować realnego wzrostu płac to kolejne roczniki będą pogłębiać stagnację polskiej gospodarki. Oczywiście naturalnym jest, aby wzrost wynagrodzeń szedł w parze ze wzrostem wydajności pracy po to, aby koszt pracownika nie stał się kula u nogi w rozwoju przedsiębiorcy. Jedno jest pewne, że w interesie całego społeczeństwa jest możliwe dynamiczny wzrost zamożności najuboższych a muszą to zrozumieć to zarówno rządzący jak i elity gospodarcze tego kraju.