• 16 marca 2023
    • Ekonomia

    Pieniądz globalny – równowaga ekonomiczna świata a polski dobrobyt

    • By krakauer
    • |
    • 16 stycznia 2012
    • |
    • 2 minuty czytania

    Od momentu wycofania się świata z systemu skonstruowanego w Bretton Woods, nie wspominając już o klasycznym systemie waluty złotej, realnie nie mamy do czynienia ze stabilizacją wartości, jako funkcji systemu monetarnego, zwłaszcza w wydaniu jego nośnika, jakim jest pieniądz fiducjarny – oparty na wierze, że „jest cokolwiek wart” a przynajmniej można dzięki niemu uregulować zobowiązania podatkowe wobec władz publicznych. Zarządzanie podażą pieniądza na rynku umarło w momencie, gdy w czołowych państwach świata zachodniego stopy procentowe osiągnęły wartość ujemną, a drukowanie elektronicznego pieniądza pod hasłem Quantative easing czyli poluzowania finansowego, stało się jedynym realnym sposobem na utrzymanie równowagi systemu finansowego świata.
    Laureat nagrody Nobla prof. Robert A. Mundell (główny ideolog Euro) bardzo donośnie nawoływał o skonstruowanie jednej światowej waluty, echa jego wypowiedzi dotarły nawet do Polski – bardzo ciekawy wywiad z nim w „Polityce” można przeczytać tutaj. Światowa waluta miałaby się nazywać „Inter”, jej celem miałoby stać się uwolnienie świata od fluktuacji, spekulacji, wahań kursów, a także inflacji i deflacji. Konstrukcja waluty opierałaby się na SDR i powiększeniu uprawnień Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Taki pieniądz miałby przywróconą funkcję mierzenia wartości (więcej na ten temat w artykule: Teoria Pieniądza Negatywnego), stanowiłby uniwersalny miernik – punkt odniesienia – jak niegdyś złoto. Teoretycznie wszyscy byśmy na tym skorzystali, z wyjątkiem jednego kraju – USA, który straciłby uprzywilejowaną pozycję globalnego emitenta najbardziej poszukiwanych papierków na świecie. Zyskaliby wszyscy zwłaszcza kraje będące zwolennikami i być może inicjatorami wspólnej waluty tj. Chiny, albowiem to im najbardziej zależy na zachowaniu parytetu wartości obecnie posiadanych rezerw, w przeciwieństwie do krajów zadłużonych, – którym będzie w najbliższej przyszłości zależeć przede wszystkim na inflacyjnym zbiciu wartości posiadanych długów. Innego sposobu nie ma, albowiem spłacić bilionowych sum nie są w stanie nawet najbogatsze kraje, epoka kolonialna się skończyła – nie ma, komu ukraść złota!
    Globalizacja gospodarki postępuje szybciej niż się to wszystkim wydaje, nie da się powstrzymać tego procesu – kraje zachodu straciły palmę pierwszeństwa w produkcji masowej, jeżeli się nie zreformują stracą ją także w zakresie produkcji technologicznej opartej na wysokich technologiach i zaawansowanej myśli technicznej. Docelowo na zachodzie pozostanie jedynie design i PR oraz zasób marek, które będą decydowały o globalnej sprzedaży określonych produktów. Projektowanie technologiczne i cały proces technologiczny pójdzie daleko na wschód. Jak w takich realiach utrzymać globalną równowagę gospodarczą? W światowej historii gospodarczej znane są przypadki trwałej nierównowagi, która działała przez wieki. Przykładowo wielkie odkrycia geograficzne w wykonaniu europejczyków były motywowane m.in. poszukiwaniem zachodniej drogi do Indii – żeby nie było potrzeby opłacania się złotem arabskim kupcom za towary ze wschodu. Co więcej, Imperium brytyjskie w XIX wieku opłacało się opium kupcom chińskim za towary, albowiem nie było Brytyjczyków stać na zakupy herbaty (i setek innych dóbr) w zamian za srebro, które było wówczas powszechnie akceptowaną walutą w Chinach. Ponieważ chińczycy nie chcieli dopuścić narkotyku – wymuszono to na nich w okresie I i II wojny opiumowej. Z punktu widzenia współcześnie pojmowanych praw człowieka był to mocarstwowy kolonializm w połączeniu z gospodarką rabunkową i zwykłym usankcjonowanym przez państwo i prawo – mordowaniem słabszego kontrahenta. Tak wykuwało się bogactwo państw białego zachodu, czego nam gnębione przez lata państwa zmuszane do niekorzystnego handlu – nigdy nie zapomną.
    Dominacja Dolara amerykańskiego, jako światowej waluty rezerwowej i waluty światowego handlu to dla zachodu nic nowego, w XIX wieku jego pozycję zajmował Funt – waluta brytyjskiego imperium. Wcześniej liczyło się tylko złoto. Obecnie zachód ma problem, albowiem prawie niczego nie produkuje a posiadana renta technologiczna powoli się dezaktualizuje. Stopniowo znika przewaga państw zachodnich – ugruntowana w epoce kolonializmu, a wzmocniona w epoce liberalnej ekonomii wolnych kursów walutowych i drożejących surowców energetycznych.
    Przyszłość globalnych procesów gospodarczych będzie kształtowana w Azji. Klucz do gospodarki leży w kursie Yuana, już obecnie zdają sobie sprawę z tego wszyscy możni tego świata. Co by się stało, gdyby chińczycy z dnia na dzień zażądali realnej zapłaty za swoje produkty? Tzn. zapłaty zachowującej wartość – bez względu na kolejne transze poluzowywania finansowego w USA? Światowa ekonomia stanęłaby w miejscu, byłoby to tak, jakby ktoś nagle zaciągnął hamulec i stop i koniec – dalej nie jedziemy. Dla zachodu brak możliwości kupowania chińskich dóbr za dolary, za które następnie Chińczycy pokornie kupują, co się da i gdzie się da a za resztę amerykańskie obligacje – byłby formalnym końcem złotej ery – powrotem do sytuacji, w której chińczycy żądali srebra za herbatę… a to z kolei nie mieściło się już XIX wiecznym Anglikom w głowach no, bo jak można wymieniać drogocenne srebro za banalną herbatę?
    Świat musi się przyzwyczaić do długookresowej nierównowagi w handlu, przynajmniej do momentu aż nie ulegną zrównoważeniu poziomy płac, jako składowych kosztów wytworzenia produktów. Nie bez znaczenia jest także konieczność ponoszenia kosztów ekologii, jest to premia dla inwestującego w zielone technologie zachodu i nowy koszt dla wschodu. Pewną rolę odgrywają także i będą odgrywać patenty i marki, albowiem konsumenci elektroniki na całym świecie chętniej kupują chińskie produkty, gdy są one oznaczone nadgryzionym jabłkiem… Jednakże w dłuższej perspektywie w interesie zachodu jest doprowadzenie do równowagi wymiany handlowej, albowiem inaczej skaże część swojej populacji na wieczną biedę i przekazywanie nędzy z pokolenia na pokolenie. Nie wszyscy pracują w wysokich sektorach technologicznych, nie wszyscy mogą być adwokatami lub lekarzami, – ale wszyscy muszą mieć gdzie mieszkać, chcieliby mieć samochody i pełne lodówki. Z punktu widzenia równowagi w światowej ekonomii oznacza to spowodowanie zmian na skalę globalną, cześć produkcji w sposób naturalny wróci na zachód – rewolucji można się spodziewać, jako skutku przemian w handlu energią przez USA. Jeżeli ten kraj faktycznie zdoła się uniezależnić w wyniku „zielonych reform” i przetwarzania łupków w gaz i ropę od importu z bliskiego wschodu – to świat czeka globalna rewolucja ekonomiczna. Ameryka odskoczy do przodu, wyprzedzając wszystkich o kilka prędkości. Oddech ekonomiczny umożliwi zachodowi swobodne oczekiwanie na kolejną rewolucję technologiczną stanowiącą następstwo rozwoju nanotechnologii i ujarzmienia „energetyki termojądrowej”.
    W takich uwarunkowaniach wprowadzanie pieniądza globalnego – stanowiącego sumę kilku globalnych walut, do których inne miałyby się dołączyć – jest dla zachodu o tyle nieopłacalne o ile zabieg ten wiąże się z utratą inicjatywy ekonomicznej na świecie – a zwłaszcza możliwości nieograniczonej kreacji kapitału. Przyjmując możliwość stworzenia globalnego systemu monetarnego, którym można by regulować należności we wszystkich krajach świata – za wszystko i wszędzie – należałoby się zastanowić nad zasadami jego emisji. Jest to pytanie o to, gdzie znajdowałaby się faktyczna drukarnia? Czyli kto decydowałby o rocznym przydziale pieniądza dla poszczególnych krajów lub instytucji międzynarodowych? Czy ONZ, czy też MFW – de facto nadal USA, jako jego największy udziałowiec? Z pewnością zachód nie zgodzi się na wprowadzenie systemu, w którym straciłby prymat – oddawanie go zresztą byłoby głupotą i krótkowzrocznością, albowiem, po co liczyć się z chińczykami, Japończykami i hindusami, – jeżeli nie ma takiej potrzeby? Taka argumentacja jest w znacznej mierze pozorna, albowiem stopień absorpcji dolara przez wschodzące gospodarki – produkujące dobra jest ograniczony. Progiem absorpcji będzie inflacja cen głównych światowych nośników wartości, – czyli surowców oraz żywności. Wzrost cen tych zasobów jest pochodną ich generalnej rzadkości stymulowanej poprzez pojawianie się na rynku olbrzymiej ilości pustego pieniądza zdolnego do napędzania spekulacyjnej finansjery. Niestety giełdy (rynek) straciły walor wyceny wartości, obecnie odbywa się na nich klasyczna spekulacja, – czego najlepszym przykładem są globalne rynki surowców. Wschód nie zaakceptuje wzrostu cen powyżej pewnego poziomu, ponieważ nie będzie go systemowo stać na zaspokojenie rosnących potrzeb swoich obywateli. Dlatego dążąc do „jednej waluty” będzie domagał się równowagi szans w globalnej ekonomii, – która w istocie będzie służyć zagwarantowaniu międzynarodowego podziału potencjałów – z przewagą na stronę dalekiego wschodu, jako centrum świata. Na to zachód nigdy się nie zgodzi.
    Z polskiej perspektywy trudno jest sobie wyobrazić, co będzie dla nas oznaczało pojawienie się w Chinach i Indiach klasy średniej liczącej po 300 – 400 mln ludzi – dysponujących dochodem na poziomie średniej państw Europy zachodniej. Jako społeczeństwo ciągle na dorobku jesteśmy przekonani, że kiedyś się dorobimy, ale wcale nie musi tak być, – ponieważ Polak, jako konsument przegra swoją siłą nabywczą z konsumentem z Bombaju lub Pekinu. Dlaczego? Ponieważ Polak produkuje „krasnale ogrodowe” a hindus lub chińczyk – odpowiednio oprogramowanie do komórek lub tablety. Te drugie zdecydowanie łatwiej zbyć od pociesznych krasnali. Naszym szczęściem jest wkomponowanie naszej gospodarki w łańcuchy produkcyjne krajów zachodu – po prostu w każdym produkcie zachodnich koncernów eksportowanym na wschód jest jakaś cząstka „Made in Poland”. Jednakże w ten sposób nie da się zapewnić dobrobytu i rozwoju 30 kilka milionowego narodu – nasi politycy muszą to w końcu zrozumieć.
    Reasumując, aczkolwiek globalny pieniądz miałby pewne zalety, – bo niewątpliwie uciąłby spekulację, z pewnością zrodziłby zagrożenia nowego typu. Państwa produkujące dobra masowe – podobnie jak w średniowieczu i na początku epoki przemysłowej – żądałyby zapłaty za swoje produkty w „twardej” międzynarodowej walucie – powodując jej chroniczny niedobór na zachodzie (w państwach importerach). Byłoby to powtórzeniem angielsko-chińskich relacji opiumowych, kiedy to Wielka Brytania nie chciała płacić za herbatę srebrem. Świat nie może dłużej pozwolić sobie na nierównowagę handlową, ponieważ doprowadzi to do niekorzystnych przemian społecznych – w krajach importerach – wytwarzających w swoich systemach ekonomiczno-społecznych znaczne masy ludzi „wykluczonych”. Teoretycznie najbliżej sukcesu, jaki może dać renta technologiczna są Stany Zjednoczone – zarazem główny winowajca światowego kryzysu nierównowagi (czytaj główny globalny konsument dóbr wytwarzanych w Azji). Kraj ten, dzięki konsekwentnemu inwestowaniu w nowe technologie jest w stanie dokonać szeregu rewolucji – oznaczających zmianę paradygmatu gospodarczego na rynku energetyki, który spowoduje zupełnie nowe podejście do produkcji i zapewnienia akceptowanego przez jego społeczeństwo zbytkowego stylu życia. Jeżeli zachodowi uda się zapewnić sobie w istocie niewyczerpalne (w perspektywie do kolejnego przełomu technologicznego) zasoby względnie taniej energii – to ograniczy ryzyko inflacji i będzie mógł zapewnić dobrobyt swoim mieszkańcom a może nawet zdecydować się na wzrost ilości ludności w skali „azjatyckiej”. A to oznaczałoby już zupełne przewartościowanie kierunków ciążenia na naszym globie. Jednakże w krótkookresowej perspektywie jesteśmy skazani na dobrą wolę spekulantów, czy to się nam podoba czy nie. Nie można wykluczyć, że kraje azjatyckie współpracujące z Chinami, jako ośrodkiem końcowego montażu szeregu produktów, zdecydują się na wprowadzenie wspólnej waluty – najprościej jak się da, – czyli uznając potęgę Yuana, lub na wzór unijny wprowadzą azjatyckie Euro. Przez jakiś czas krok ten wzmocni ich gospodarcze fundamenty, może nawet zachwiać potęgą zachodu! Jednakże docelowo zadecyduje to, kto ma technologię, albowiem długookresowo ona i tylko ona się liczy – nawet bardziej niż kapitał i co można uznać za dyskusyjne – ziemia.
    Polska w tych realiach powinna wykorzystać swój najważniejszy atut jakim jest zdolność do generowania nadwyżki rolnej i eksportować – eksportować ile się da – ile jest w stanie wytworzyć, albowiem żywność w XXI wieku staje się produktem bardziej strategicznym od ropy naftowej. Co oznacza drożejąca żywność pokazały „facebookowe” rewolucje w krajach arabskich.
    Nie mamy innej drogi na dojście do bogactwa… wszystkie nisze są już zajęte – no, ale to wymaga odpowiedniego podejścia, a nie konserwowania niemocy i upadku polskiej wsi. Opracowanie stabilnej strategii wzrostu produkcji żywności w Polsce i jej eksportu – powinno być absolutnym priorytetem naszego rządu, w perspektywie długookresowej – 100 lat – da to nam więcej niż fundusze unijne i łupkowe miraże razem wzięte. Czy to nam się podoba czy nie taki jest los kraju na przedpolu wielkiej cywilizacji Europejskiej, warto wspomnieć, że u szczytu potęgi I Rzeczpospolita opierała swój dostatek i naprawdę znaczne bogactwo – właśnie na eksporcie żywności.