• 16 marca 2023
    • Ekonomia

    Opodatkowanie „niezdrowej” żywności i napojów

    • By krakauer
    • |
    • 20 września 2011
    • |
    • 2 minuty czytania

    Wszelkie obciążenia publiczne mające charakter dodatków do cen płaconych przez społeczeństwo nie są lubiane. Czasami są ledwo tolerowane, a czasami powszechnie znienawidzone. Kwestia uzasadnienia ich adekwatności jest wypadkową potrzeb budżetowych oraz racji wyższych wynikających z potrzeby realizacji przez państwo lub samorząd jakiegoś tam paradygmatu o rodowodzie przeważnie politycznym. Najlepszym przykładem podatku znienawidzonego w Polsce, ale bardzo często nieuświadamianego jest podatek akcyzowy. Przypadkiem skrajnej indolencji fiskusa jest polski podatek akcyzowy na prąd. Czy przy minimum zdrowego rozsądku, można uznać prąd elektryczny za dobro luksusowe A.D. 2011 (nawet w Polsce)? Jeżeli rząd najjaśniejszej uznaje prąd elektryczny za dobro luksusowe wymagające specjalnego opodatkowania, to jest to najdelikatniej mówiąc spojrzenie głęboko kosmologiczne, którego my maluczcy i nierozumiejący nie potrafimy pojąć.

    Jednakże, poza akcyzą fiskusy mają także bardziej natarczywą ochotę na opodatkowywanie wszystkiego i wszędzie. Ostatnio nasi bratankowie – Węgrzy zaaplikowali narodowi „podatek chipsowy”, czyli opłatę podatkową za wyselekcjonowane rodzaje żywności, uznane przez państwo węgierskie za uciążliwe dla społeczeństwa w przypadku nadmiernego ich spożywania.

    Chodzi głównie o opodatkowanie cukrów i tłuszczy w żywności przetwarzanej przez przemysł spożywczy, najczęściej powszechne napoje gazowane lub gotową żywność, dostarczaną do odbiorców w paczkach. Wedle niektórych opinii dietetyków i specjalistów od żywienia szczególnie kuszącą a zarazem szkodliwą dla dzieci.

    Podobne zamiary mają Francuzi, myślący o opodatkowaniu napojów zawierających cukier. Póki, co polski fiskus milczy w tej sprawie, ale znając wrodzoną kreatywność naszych umiłowanych specjalistów od opodatkowywania wszystkiego, co się da opodatkować, oraz tego, czego opodatkowywać nie wypada – należy się spodziewać podobnych rozwiązań w naszym kraju, głównie z tytułu „mody”, albowiem skoro inni mogą to, czemu my nie?

    Drugą stroną fiskalizmu, uzasadniającą jego społeczną użyteczność inną niż dostarczanie pieniądza na nasze ukochane państwo, jest funkcja moderacyjna. Otóż fiskalizm, może pod warunkiem, że jest umiejętnie stosowany – stymulować lub destymulować koniunkturę na wybranych rynkach lub w określonych podlegających opodatkowaniu kategoriach. Najlepszym przykładem jest opodatkowanie paliw płynnych, alkoholu, tytoniu, wyrobów luksusowych, loterii, hazardu itp. Jest oczywiste, że opodatkowanie w tych przypadkach ma pewne szanse powodować społeczne korzyści, głównie poprzez zmniejszenie skutków nadużywania wskazanych używek (lub np. korzyści środowiskowe w przypadku paliw).

    Skoro, zatem zgadzamy się, że w pewnych przypadkach opodatkowanie naszych przyzwyczajeń może spowodować dla nas korzyści, to tego typu fiskalizm jest, co najmniej neutralny a w istocie potrzebny, pożądany, bo pożyteczny! Jednym z przykładów, tego typu rozwiązań jest opodatkowanie żywności. Zwłaszcza, jeżeli opodatkowanie to dotyczy, żywności, która nie jest niezbędna człowiekowi do funkcjonowania i można ją uznać za rodzaj używki – dodatku do diety, który nie jest niezbędny. W literaturze fachowej funkcjonuje pojęcie „pocieszacze spożywcze”, – których regularne nadużywanie powoduje tycie i inne szkodliwe konsekwencje dla zdrowia. Wedle różnych opinii, są to przeważnie produkty zawierające cukier i tłuszcze.

    Może, więc zatem, faktycznie warto zainwestować w taki podatek – opodatkowując wszystkie produkty zawierające szkodliwe produkty (obciążające organizm człowieka)? Najlepiej, jeżeli byłoby to połączenie stawki progresywno-rodzajowej, czyli wzrastającej wraz z zawartością substancji uznawanych za obciążające organizm człowieka i zmiennej skokowo w zależności od kategorii produktu.

    Postulat ten oznacza w praktyce wzrost cen żywności przetworzonej oraz wszelkiego rodzaju używek. Najlepiej żeby płacił go producent lub wprowadzający do obrotu – w momencie wystawienia pierwszej faktury. Wówczas podatek byłby nieodczuwalny bezpośrednio dla konsumentów – jak VAT, albowiem byłby odpowiednio wcześniej ukryty w rozliczeniach wewnątrz łańcucha dostaw. Dzięki takiemu rozwiązaniu byłoby go o wiele łatwiej ściągać.

    Odrębną kwestią jest skala podatkowa, – czyli co obciążyć bardziej a co mniej kosztem, czego i promując, jakiego typu rozwiązania. W praktyce, niektóre produkty jednostkowo mogłyby podrożeć znacznie. Spowodowałoby to promocje zdrowego trybu odżywiania się, a docelowo promocję żywności ekologicznej i dietetycznej.

    Na co przeznaczyć wpływy z tytułu tego podatku? Najlepiej na leczenie i profilaktykę chorób związanych z otyłością i walkę ze skutkami tego schorzenia. Byłoby to bardzo szczytne i społecznie pożądane. W ten sposób, przy przemyślanej kampanii – np. wymuszającej oznaczanie produktów opodatkowanych tego typu obciążeniem, konsumenci byliby ostrzegani przed dorozumianymi negatywnymi konsekwencjami.

    Odrębną konstrukcją mogłoby być wprowadzenie ograniczeń i utrudnień w dostępie do wybranych kategorii żywności dla wybranych grup wiekowych, konkretnie dla dzieci i młodzieży. Albowiem, jeżeli substancje zawarte w produktach są uznawane za obciążające organizm człowieka, w przypadku ich spożywania w nadmiernej ilości, a skutki otyłości, miażdżycy, nadciśnienia, choroby wieńcowej i innych chorób są podobnie społecznie szkodliwe jak skutki choroby alkoholowej to, dlaczego nie?

    Miejmy nadzieję, że nasz fiskus zachowa się neutralnie, czyli nie przesadzi z opodatkowaniem żywności tego rodzaju – jednakże je wprowadzi, ponieważ każdy kilogram cukru lub tłuszczu w społeczeństwie mniej – to więcej zdrowia i mniejsze koszty leczenia.

    Należy się jednak obawiać tabeli opodatkowania, na której z pewnością znajdzie się bardzo szeroka gama produktów wszelakich. Ale dla zdrowia nas i przede wszystkim naszych dzieci – wszystko!