- Wojskowość
Operacja Pillar w Strefie Gazy a Syria i Iran – preludium konfliktu?
- By krakauer
- |
- 16 listopada 2012
- |
- 2 minuty czytania
Reżim syryjski i jego irański sponsor nie są w stanie w sposób otwarty zaatakować Izraela, albowiem jego odpowiedź byłaby natychmiastowa, miażdżąca i jednoznaczna. Rządy prezydenta Basara al-Asada byłyby po takim ataku bardzo krótkie, interwencja izraelska rozłożyłaby resztki reżimu w kilka dni, przy czym powstałoby ryzyko wplątania Izraela w długą wojnę partyzancką – jeżeli popełniłby błąd wyjścia poza Wzgórza Golan. Na szczęście dla Izraela jego politycy nie popełnią takich błędów, a z punktu wojskowego byłoby to zupełnie niepotrzebne. Izrael posiada wystarczające możliwości do działania na głębokim syryjskim zapleczu, nie musi zajmować więcej terytorium.
Niedawno mieliśmy do czynienia z rozruchami w Bejrucie, które z wielkim trudem udało się opanować wojskom rządowym. Nie było to przypadkowe, zajścia zostały sprowokowane, prowodyr jest zawsze jeden i ten sam – podejrzewany reżim syryjski i jego irański sponsor. Obecnie Izrael podjął działania skierowane przeciwko Palestyńczykom w „Strefie Gazy”, gdzie rządzi Hamas – radykalny ruch militarny z silnym zapleczem politycznym. Oficjalne czynniki izraelskie tłumaczą działania jako konieczność zabezpieczenia się przed aktami terroryzmu. W skrócie chodzi o zniszczenie palestyńskiego potencjału wojskowego, który Palestyńczykom udało się nagromadzić od czasu operacji „Płynny ołów” z grudnia 2008 roku (czy też: „Masakra Gazy” – jak tą samą operację określa strona palestyńska).
W niedzielę na północny Izrael spadł zabłąkany pocisk moździerzowy z Syrii, to pierwszy taki przypadek od 1973 roku, czyli wojny w święto Yom Kippur, Izrael odpowiedział ogniem ostrzegawczym. Przy czym oficjalne czynniki izraelskie póki co – nie uznały tego za nic innego jak wymianę ognia w syryjskiej wojnie domowej. Natomiast zmasowany ostrzał południowo wschodniego Izraela za pomocą masowego użycia rakiet przez Hamas jest nie do przyjęcia i prawdopodobnie spotka się z odwetem. „Iron Dome” – czyli „Żelazna kopuła” – izraelski system obrony przeciwrakietowej sprawdził się w działaniu. Skuteczność powyżej 95% to bardzo dużo – przeciwko rakietom konwencjonalnym, jednakże jest nie do zaakceptowania przeciwko pociskom balistycznym z bronią masowego rażenia z terytorium Syrii lub Iranu. Bardzo ciekawie został przeprowadzony sam atak rakietowy – miał on charakter zmasowanej, koordynowanej akcji.
Tu nie ma przypadków, a jeżeli ktoś myśli że starcia sprowokował Izrael zabijając precyzyjną rakietą Ahmeda Al-Dżabari (Ahmad Jabari) – szefa wojskowych struktur Hamasu otwierając wrota piekieł jest co najmniej łatwowierny. Owszem, dokonano ataku zabijając tego człowieka, jednakże z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością możemy być pewni, że impulsem do tego były informacje znane izraelskiemu wywiadowi, które spowodowały, że wybór takiego scenariusza okazał się mniejszym złem. Przynajmniej na tyle, że unieszkodliwienie tego człowieka Izrael uznał za opłacalne w stosunku do ceny jaką będzie musiał za to zapłacić.
Jeżeli to zamieszanie nie jest zwykłym zamieszaniem, na jakie się zanosiło, ale wstrzymywała je niepewność co do wyniku amerykańskich wyborów prezydenckich, to musi to być preludium do większego rozdania kart, albowiem nie jest tajemnicą, że cały Bliski Wschód z wyjątkiem Iranu, Hamasu, Hezbollachu, reżimu prezydenta Asada i innych radykałów – kibicował kandydatowi republikanów, który jasno deklarował większe zaangażowanie USA w sytuację w regionie. Reelekcja Obamy była carte blanche do eskalacji. Jednakże wszyscy, którzy liczą na to, że prezydent Barack Obama będzie wywierał silny wpływ na Izrael, żeby ten „siedział cicho” są w błędzie, ponieważ w przypadku Izraela jest to niemożliwe.
W zależności od dalszego zachowania się Iranu, gdzie pierwsze wypowiedzi duchownych, są nazwijmy to klasyczne, potoczy się dalsza sytuacja. Syryjczycy jak ognia będą bali się sprowokować Izrael do otwartej konfrontacji, z wyjątkiem sytuacji kiedy to „partyzantom” zacznie zależeć na wywołaniu reakcji, której ostrze będzie skierowane przeciwko reżimowi. Jednakże na szczęście Izrael posiada swój własny wywiad, który działa bardzo sprawnie i z pewnością przewidział tego typu zagrożenia. Obecna „Operation Pillar” póki co ma stosunkowo ograniczony zasięg, niestety wojskom izraelskim nie udało się uniknąć ofiar cywilnych, informacje i zdjęcia publikowane na serwisach palestyńskich są dramatyczne i wstrząsające. Jeżeli ataki miałyby się nasilić i doszłoby do inwazji lądowej na szerszą skalę, prawdopodobieństwo uniknięcia ofiar w Gazie – bardzo intensywnie przeludnionej jest prawie zerowe.
W grze, którą właśnie oglądamy – ostateczną stawką są irańskie instalacje jądrowe. To jest prawdziwa stawka, wszelkie inne kwestie, aczkolwiek istotne z punktu widzenia strategicznego to cele drugoplanowe, gdyż z Syrią, Egiptem, Libanem i Gazą – Izrael sobie ZAWSZE poradzi, natomiast jedna eksplodująca lub nawet przechwycona głowica atomowa nad Tel Awiwem będzie oznaczała koniec porządku świata jaki znamy, albowiem odpowiedź Izraela nie miałaby granic litości co do tego nie można mieć złudzeń. Po takim ataku Teheran zniknąłby z powierzchni ziemi w ciągu 40 minut, Persowie nie mają czym przechwycić izraelskich rakiet – w tym zakresie są bezbronni.
Należy bacznie obserwować ten konflikt, czy nie zaprowadzi nas on do sytuacji w której interwencja w Iranie stanie się „mniejszym złem”, albowiem nikt na zachodzie nie mówiąc już o Izraelu – nie będzie nawet tolerował ewentualnego ryzyka związanego z zagrożeniem irańskim atomem.