- Wojskowość
Na obronę potrzeba więcej pieniędzy
- By krakauer
- |
- 27 września 2014
- |
- 2 minuty czytania
Musimy sobie uświadomić oczywisty fakt, że potrzebujemy więcej pieniędzy na obronę. To nie jest kwestia w istocie mizernych około 800 mln, czyli 0,05% PKB na obronę brakujące pomiędzy 1,95% a 2% PKB. Potrzebujemy o wiele więcej pieniędzy, na tyle dużo, żeby móc realizować na raz trzy cele: zwiększenie armii operacyjnej składającej się z profesjonalistów, budowę komponentu Obrony Terytorialnej na bazie ochotników i w strukturze samorządów lokalnych, zakupy nowoczesnego uzbrojenia w ilościach mających znaczenie dla wyposażenia armii operacyjnej tj. adekwatnych ilościowo i satysfakcjonujących jakościowo. Model docelowy musi zakładać przekazywanie uzbrojenia schodzącego z armii operacyjnej do Obrony Terytorialnej. Im więcej będziemy mieli pieniędzy, tym szybszą zapewnimy rotację uzbrojenia – doprowadzając do wysokiego nasycenia uzbrojeniem wysokiej jakości – równolegle odpowiednio szkoląc kadry.
Odnosząc te postulaty do rzeczywistości finansowej, należy postulować zwiększenie budżetu na obronność do około 150 mld PLN, czyli mniej więcej cztero-pięcio krotnie. To mniej więcej połowa naszego budżetu w ogóle.
To nie jest niemożliwe, wymagałoby jedynie innej organizacji państwa i poświęcenia – oczywiście także czasu, bo z dnia na dzień jest to niewykonalne, jednakże w procesie dostosowawczym, który musiałby trwać kilka, maksymalnie 10 lat. Oczywiście z czegoś musielibyśmy zrezygnować, wiele poświęcić – jednak na tym poziomie finansowania moglibyśmy sięgnąć po taki poziom nowoczesności armii, że bylibyśmy w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo. Kluczem do powodzenia takiego programu musiałoby być inwestowanie pieniędzy we własny przemysł, albo pomoc zagraniczna. Inaczej byłoby niezwykle ciężko, w tym znaczeniu, że bez militaryzacji społeczeństwo by nie wytrzymało wyrzeczeń i doprowadziło do zmiany władzy na inny model. Nasze społeczeństwo nie jest gotowe, żeby za mariaż z Zachodem ponosić takie koszty i to, co najmniej przez jedno pokolenie. Dlatego są tylko dwie możliwości – musielibyśmy otrzymywać stałą pomoc zagraniczną, albo zacząć prowadzić politykę ekspansywną na innych kierunkach niż główne kierunki zagrożeń, żeby móc finansować dodatkowymi dochodami koszty utrzymania armii i potrzeby przemysłu zbrojeniowego.
Okolicznością, która zdecydowanie zmieniłaby układ sił jest broń masowego rażenia, w tym najlepiej broń jądrowa i nowoczesne, skuteczne środki jej przenoszenia. Jej oczywiście nie można ot tak po prostu kupić w sklepie, trzeba ją bardzo umiejętnie wyprodukować, na co potrzeba czasu i bardzo dużo pieniędzy na badania. Poza tym, jeszcze trzeba przetrwać czas do uzyskania wyników, potencjalny nieprzyjaciel nie jest naiwny i z łatwością mógłby „skrócić dystans”, bo przecież nie musi czekać, aż najpierw się zdecydujemy czy w ogóle coś chcemy robić, potem zanim postanowimy, co i w końcu na efekty naszych wyrzeczeń.
Bezpieczeństwo kosztuje i nic się na to nie poradzi, strategią alternatywną do strategii twardej obrony nie jest to, co dzisiaj wyznają nasi „wodzowie”. Strategia opierania się na sojusznikach jest tak słaba jak silne są więzi sojuszników z potencjalnym nieprzyjacielem. Poza tym nikt nie będzie NIGDY chciał umierać za Warszawę, ale zawsze będą wymagać od nas, żebyśmy umierali za innych. Niestety tak jest skonstruowany ten Sojusz, że chroni najsilniejszych. Proszę sobie przypomnieć odległą, ale niesłychanie wiele mówiącą okoliczność – wiele złego można, bowiem powiedzieć na temat naszego uzależnienia od ZSRR w okresie PRL-u, jednakże nasi „towarzysze” nie wymagali od nas wyprawy do Afganistanu! Nikt tego w ówczesnym radzieckim kierownictwie nie oczekiwał! Natomiast Amerykanie przy całej swojej potędze w ogóle od tego zaczęli wszelkie ustalenia – od poszukiwania Sojuszników, czy też inaczej tych, którzy zgodzą się potencjalnie zastąpić ich poległych.
Naszym największym, ale niestety nie jedynym problemem jest to, że w tym Sojuszu, w którym jesteśmy – nikomu nie chce się walczyć. Wszyscy przyzwyczaili się do ładnych przyjęć, balów, luksusowych siedzib, regulaminów, komfortu klimatyzacji i raczej pytań dziennikarzy niż myślenia w jakichkolwiek kategoriach o wrogu.
Kryzys w państwach Sojuszu, wynika z kryzysu wartości i zupełnego odejścia od fundamentów, na których opierała się kiedyś potęga całego Zachodu. Tego już dzisiaj nie ma, ostatni prawdziwi wojownicy NATO właśnie mają wymieniane pielucho majtki w domach opieki na północnym wschodzie USA i północnym zachodzie Unii. To, co mamy dzisiaj to „power-point soldiers”, czyli żołnierze myślący o swojej służbie bardziej w kategoriach przygotowania „ładnej” prezentacji w najbardziej popularnym programie dominującego dostawcy oprogramowania biurowego na świecie niż o piachu w zębach, przemoczonych spodniach na siedzeniu, plecaku wpijającym się w ramiona i konieczności przetrwania kolejnej nocy. Oczywiście wiadomo, że dzisiaj walczy się nowoczesnym uzbrojeniem, które potrzebuje odpowiedniego sterowania i często doktoratu z mat-fiz. Jednakże żołnierz, który nie umie maszerować – ginie, a wraz z nim marzenia o niepodległości, problemu budżetowe i wszystko inne.
Wybór należy do nas. Dzisiaj, tutaj i teraz. Wybierzmy najlepiej jak się da.