• 16 marca 2023
    • Polityka

    Objazdowy cyrk handlowy Johna Kerry`ego

    • By IVV
    • |
    • 05 listopada 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Praca przedstawiciela handlowego to kiedyś była praca marzeń, później z każdym rokiem się dewaluowała, ale chyba znowu zyska na prestiżu, wszak „fuchy” tej podejmują się nawet najważniejsi politycy naszego „sojusznika” zza oceanu. John Kerry przyleciał na do polski kolejnego przystanku handlu obwoźnego, jego wizytę relacjonują wszystkie media, jeden z portali internetowych prowadzi nawet z tej okazji „relację live”, którą obserwując można sobie przypomnieć dowcip o radiowej relacji z dnia pierwszego sekretarza w minionym ustroju a brzmiał on mniej więcej tak: „Towarzysze i towarzyszki! Towarzysz sekretarz obudził się wstańcie i Wy, towarzysze, towarzysz pierwszy sekretarz poszedł do toalety, idźcie do niej i Wy, towarzysz sekretarz uprawia sport, uprawiajcie i Wy, towarzysz pierwszy sekretarz je śniadanie Wy posłuchajcie w tym czasie muzyki.”

    Jak zawsze rangę kogokolwiek ze Stanów Zjednoczonych nakręcamy do granic możliwości, podkreślając jak wiele znaczymy dla naszego amerykańskiego partnera, jak ważni jesteśmy. Tak naprawdę, to tylko obowiązek wpisany w kalendarz każdego urzędnika administracji USA, takie pomachanie do ludzi z limuzyny, spontaniczna wizyta w cukierni itd. O skali tego jak bardzo nieistotnym jesteśmy partnerem niech świadczy fakt, że Tadeusz Mazowiecki pośmiertnie został w ustach Johna Kerry`ego byłym ministrem spraw zagranicznych. On sam może tego nie wiedzieć, ale jego wypowiedzi nawet te spontaniczne przygotowywane są przez specjalistów od PR, słowem mówi to, co chcemy usłyszeć. Nasz biznes usłyszał, że jest najlepszym biznesem na świecie, Nasza eskadra F16 jest cudowna, ma tylko jedna wadę – jest mało liczna. Nasz minister dzielnie deklarował, że nie będzie pytał o wizy, słusznie skądinąd, bo wizy do USA to temat tak ważny jak schodzone kapcie, które wylądowały w koszu na śmieci, pokazują tylko, że jesteśmy traktowani, jako trzeci sort gastarbeiterów.

    Wracając do F16, kupując je właśnie w Stanach spowodowaliśmy, że konkurenci nie zarobili przypomnijmy europejscy konkurenci! Czyli naprawdę gruba kasa wywędrowała z europejskiej gospodarki do kraju, który dba tylko o swój interes – zresztą słuszne tylko, dlaczego tego nie widzimy? Kerry w Polsce jest jak łatwo zauważyć przedstawicielem handlowym, chętnie upcha u nas sprzęt wojskowy za ciężkie miliardy dolarów, dokładając nam w ramach wabika jakiś „gratisik”. To mniej więcej tak jakbyśmy się mieli decydować na kupno luksusowej limuzyny, mając pieniądze na przyzwoity samochód kompaktowy a decydować by miał kalendarz reklamowy w atrakcyjnymi kobietami oraz komplet długopisów.

    Nie ma wątpliwości, amerykańskie uzbrojenie jest przeważnie naprawdę dobre lub najlepsze, ale czy dla nas opłacalne w przeliczeniu relacji – koszt/efekt w liczniku a w mianowniku miejsca pracy? Z pewnością per saldo wychodzimy na takich zakupach bardzo średnio, bo pomijając kwestie wątpliwej jakości negocjacji kluczowym punktem zdaje się być pochodzenie „Made in USA”.

    Dajemy się mamić przyjaźnią i tanimi chwytami a kiedy dochodzi do sedna zawsze zostajemy na lodzie. Przykładem może być spór o tarcze antyrakietową z Rosją, my stroszyliśmy piórka, krzyczeliśmy o niezależności a administracja Obamy zrezygnowała z programu zostawiając nas z zestawem treningowych Patriotów. Po raz kolejny rozbawiliśmy swoim zachowaniem tych, którzy maja w swoim uzbrojeniu potężny arsenał, w którego zasięgu się znajdujemy.

    Oczywiście zagrożenie jest wydumane i abstrakcyjne ale skoro wielki brat obiecał, to warto merdać ogonkiem i szczekać dookoła, wszak takim dzielnym politycznym ratlerkiem jesteśmy. Nasi politycy odgrażali się, ze Kerry będzie się tłumaczył z afery podsłuchowej, że należy ostro protestować. Efekt tego będzie taki, że z radością uznamy, że ewentualne podsłuchy były dla naszego dobra, a w ramach wdzięczności za opiekę nad naszym Internetem należy wydać kolejne miliardy na uzbrojenie u naszych sojuszników.

    Pamiętajmy, staropolskie „Gość w dom Bóg w dom” jest wspaniałe, gościnność winna być priorytetem, ale przestańmy się zachowywać jak dzieci na wiejskim odpuście wpadające w zachwyt nad byle plastikowym dziadostwem lub w wyniku poklepania po plecach.