- Polityka
O hipokryzji, strefie Schengen i czyim niestety premierem jest pan Tusk?
- By krakauer
- |
- 17 października 2012
- |
- 2 minuty czytania
Ludzie słabi w momencie jak czyją się skrzywdzeni i myślą, że nie mają już nic do stracenia mówią prawdę prosto w oczy, skazując się na jeszcze większe problemy niż gdyby po prostu milczeli, zwłaszcza, jeżeli sprawa ich w cytowanych szczegółach nie dotyczy. Mogą wówczas stracić swój generalny interes poświęcając go na ołtarzu słuszności, zamiast walczyć z pragmatyczną przyłbicą po trupach i do końca z zaciśniętymi zębami.
Po ostatnich „przed szczytowych” wypowiedziach pana Donalda Tuska – niestety prezesa Rady Ministrów Rzeczypospolitej można mieć smutne wrażenie, że pan premier już wie, że będzie to ciężki szczyt, zwłaszcza w kontekście uzasadnienia dla łożenia na Europę Środkowo-Wschodnią przez pogrążone w kryzysie państwa zachodu, północy i południa.
Czy nie jest przypadkiem tak, że w zasadzie g., a nawet jeszcze mniej powinno nas obchodzić, kogo zachód nie chce wpuścić do Schengen, albowiem po pierwsze to w istocie też w naszym interesie, po drugie sami mamy prawie 3 mln niewolników wyeksportowanych na zachód i po co mają mieć w razie, czego wizy, a po trzecie z zasady nie należy podkładać płetwy tam gdzie kują konie, – jeżeli jest się małą żabką, a dookoła stada bocianów patrzą, czym by się tutaj posilić!
Zastanówmy się w czyim interesie pan premier Rzeczpospolitej upomniał zachodnich liderów słowami: „Hipokryzja jest wtedy, a tu w Bukareszcie pamiętają o tym szczególnie mocno, kiedy ten sam polityk mówi: //więcej Europy//, a następnego dnia mówi, że nie wszystkie państwa europejskie powinny być w strefie Schengen” – przerażonych ideą rumuńskich i bułgarskich gangów zdominowanych przez pewną nie rumuńską i nie bułgarską narodowość – bez wiz i jakichkolwiek kontroli wjeżdżających do właściwej części Unii Europejskiej? Czy mówił to w interesie państwa Polaków – znających pobratymców tychże z żebrania po środkach masowej komunikacji naszych miast, gdzie posyłają swoje pół nagie i wygłodzone dzieci – każąc im wyżebrać codziennie określoną ilość pieniędzy? Przykro mi, jeżeli to kogoś razi, – ale takie są fakty. Tak wygląda rzeczywistość. Nie wiesza się karabiny na ścianie, jeżeli wiadomo, że pod domem czeka złodziej! Może to porównanie nie jest idealne, ale oddaje grozę sytuacji.
Po prostu nie wszystkie kraje sprawdziły się w Unii Europejskiej, niektóre po prostu nie powinny były zostać do niej zaproszone. Nie chodzi o skorumpowane marnotrawienie środków unijnych, czy też niewydawanie ich właśnie w strachu przed korupcją, ale o całą filozofię państwa, z których jedno jest w istocie nadal konglomeratem post plemiennym a drugie, co tu dużo ukrywać – niezwykle silnie skonfliktowane z innym państwem UE, ze względu na trudną historię i przejęcie części jego terytorium wraz z ludnością. Pomijając już sprawność wewnętrznej administracji i panujące w tych krajach standardy demokratyczne. Jeżeli partia jawnie faszystowska prawie wygrywa wybory, albo najwyższe władze jawnie oskarżają się o przestępstwa – to nie można mówić o sprawnie funkcjonującej demokracji. Oczywiście można, a nawet trzeba współczuć społeczeństwom, dążąc do jak najszerszego wsparcia budowy instytucji społeczeństwa demokratycznego w obu krajach, – ale wszystko to powinno odbywać się w stosunkowo długim okresie przejściowym, dostosowującym i pozwalającym na elastyczną zmianę, naprawdę o wiele głębszą niż nawet w zapóźnionej i wynędzniałej Polsce wschodniej.
Patrząc na fakty od strony prywatnej, szczerze mówiąc zupełnie mnie nie interesuje to, że mieszkańcy Rumunii i Bułgarii nie mogą się swobodnie przemieszczać po Unii Europejskiej, albowiem jestem Polakiem (też) i patrzę na ogólną sytuację z polskiej perspektywy, która każe mi pilnować własnej miski, no ewentualnie zazdrośnie patrzę na pełniejsze i większe miski na zachodzie. Ale do głowy by mi nie przyszło upominać się o prawo do przemieszczania się innych nacji, których rządy powinny same zadbać o to, żeby ich obywatelom było dobrze. No chyba, żeby ktoś słyszał jak prezydent Rumunii upomina się u Baracka Obamy o zniesienie wiz dla Polaków.
Czy naprawdę premier kraju, który obiecał swojemu narodowi w wyborach 300 mld zł z funduszy unijnych nie powinien mieć innych zmartwień na praktycznie dzień przed jednymi z najważniejszych negocjacji w jego karierze. Czy naprawdę sytuacja jest tak zła, że warto na ołtarzu 300 mld-ów przynajmniej zyskać wdzięczność przychylnego nam narodu rumuńskiego?
Może znowu o czymś nie wiemy? Albo rząd szykuje sukces na zasadzie, że co prawda straciliśmy 100 mld-ów, ale za to „bratersko” obroniliśmy honor przyjaciół Rumunów przed niechcącymi ich do końca u siebie na ulicach elitami politycznymi zachodu?
Problem polega na tym, że chyba takich niuansów, jak to, że nadal jesteśmy biedakiem doproszonym do klubu bogatych nasi politycy nie rozumieją lub nie chcą przyjąć do wiadomości. Najlepszym przykładem tych przykrych faktów jest sam pomysł na oddzielenie się budżetem strefy euro od reszty. Po prostu kolejny pokój na zachodzie nie jest jeszcze przeznaczony dla Polaków a dwa pokoje wcześniej nasi władcy (oj tak!) Nie chcą widzieć naszych przyjaciół Rumunów. I nic na to nie możemy poradzić, a żeby móc wygłaszać jakiekolwiek umoralniające połajanki pod adresem głównie Wielkiej Francji i Potężnych Niemiec, to trzeba być przynajmniej samodzielnym energetycznie i samofinansującym się krajem a nie klientem środków pomocowych z polityki spójności, czyli głównie funduszy dla Europy Środkowej!
Naprawdę nic się bardziej nie liczy niż nasz interes. Żeby być pod tym względem skuteczni musimy się wreszcie sami, co do tego przekonać. Może zamknięcie granic strefy Schengen przez Niemców przerażonych narastającą falą przestępczości ze wschodu (w ich rozumieniu głównie z Polski) podziała otrzeźwiająco na pana Donalda Tuska. No, ale czego można się spodziewać po przywódcy elity, której inni znamienici przedstawiciele chcą załatwić dzieciom zieloną kartę do USA…