• 16 marca 2023
    • Ekonomia

    Nie wszyscy będziemy mieli emerytury…

    • By krakauer
    • |
    • 24 września 2011
    • |
    • 2 minuty czytania

    Współcześnie OFE, pełnią rolę skarbonek na paseczku finansów publicznych. Gromadzone składki, zostały ograbione z i tak fikcyjnej części składki, aby państwo samo od siebie nie pożyczało, jeżeli nie musi płacić za pośrednictwo. Obecny rząd, łatwym ruchem zapewnił większe finansowanie budżetu, przy jednoczesnym nie powiększaniu długu. Faktem, jest, że państwo polskie z zasady nie spłaca niespłacalnych należności względem swoich obywateli, dlatego i tak byśmy tego nie odzyskali no, ale pozostał problem tego, co już nierozważnie państwu przymuszeni przez OFE pożyczyliśmy. Zapewne te oszczędności zostaną opodatkowane „podatkiem emerytalnym”, dzięki czemu wyparują, znikną, nie będą stanowiły problemu.

    Reforma emerytalna w Polsce, została oparta na pozytywnych przesłankach makroekonomicznych, uwzględniła specyfikę starzejącego się społeczeństwa, jednakże jak twierdza jedni nie została dokończona (brak zasilenia środkami z prywatyzacji), lub jak wolą inni została genetycznie zepsuta już na samym początku, albowiem po pierwszych 10 latach jej skutki zaczęły dusić państwo niezdolne do jej finansowania.

    Bez względu na oceny ekonomistów, co do przesłanek reformy i jej zakorzenienia w podstawach systemu prawno-finansowego państwa (przymus, brak prawa wyboru alokacji, mimo ponoszenia ryzyka itd.), odpowiedzialność polityczną za to, że co prawda wszyscy będziemy emerytami, ale nie wszyscy będą mieli emerytury ponosi ówczesny premier Jerzy Buzek i jego polityczny pomagier Marian Krzaklewski do spółki z Leszkiem Balcerowiczem i innymi specami.

    Co ciekawe rządem, który „ukręcił łeb” tej emerytalnej hydrze, okazał się kolejny rząd odwołujący się do dziedzictwa solidarności i bijący pokłony przez Jerzym Buzkiem, jako europejskim ojcem narodu. Jest to woda na młyn dla wszystkich socjalistów, oraz sprzeciwiających się emancypacji kapitału w Polsce.

    Jednym z koronnych zarzutów o randze systemowej przeciwko dotychczasowemu modelowi OFE, było twierdzenie, że powierzanie pieniędzy giełdzie jest zbyt ryzykowne. Powtarzał to kilka krotnie premier Donald Tusk i jego Minister Finansów. Jest to poważny zarzut polityczny, jednakże w swojej istocie połowiczny. Po pierwsze, w giełdzie nie ma niczego złego – zwłaszcza, jeżeli na inwestujących nie nakłada się sztucznych ograniczeń, pozwalających im na rynkową dywersyfikację portfela. Po drugie, znaczna część pełnej składki na OFE, szła z powrotem do budżetu w postaci przymusowych obligacji. W zamian za to, towarzystwa miały prawo do stosunkowo wysokiego zysku, na który zarobiły przez 10 lat funkcjonowanie systemu kilkanaście miliardów złotych. To wcześniej nikomu nie przeszkadzało, a przypomnijmy, kto za to odpowiada – panowie Buzek, Krzaklewski i Balcerowicz. Obecnie system uzdrowiono o tyle, na ile wystarczyło odwagi rządowi, jednakże to wcale nie znaczy, że nasze piękne państwo nie wysunie ręki po więcej. W długiej perspektywie oznacza to wykastrowanie reformy, czyli wypłacanie śmiesznych kwot emerytom.

    Prawdopodobnie skutecznym sposobem, na odwrócenie tego trendu, byłaby daleko idąca deregulacja i urynkowienie systemu. Stojąc na stanowisku, ze kwota procentowa odprowadzanych składek, jest już obecnie tak nie wielka, że jej skutki finansowe nie będą miały dominującego znaczenia dla zdezagregowaniach uczestników OFE, warto wyrównać szanse. To znaczy, zlikwidować OFE w obecnym kształcie, zamieniając je w zwykłe otwarte fundusze inwestycyjne, oparte na rynkowych zasadach, określonych w ustawie. Pozwólmy działać rynkowi, pozwólmy wziąć ludziom odpowiedzialność za samych siebie, uwolnijmy kapitał, niech wspiera to, co mu się najbardziej pomoże rozmnożyć.