- Paradygmat rozwoju
Nie walczmy, jeżeli nie jesteśmy pewni wygranej!
- By krakauer
- |
- 14 lutego 2013
- |
- 2 minuty czytania
Zasada głosząca konieczność unikania walki, jeżeli nie jest się pewnym wygranej powinna być podstawowym mottem przyświecającym jakiemukolwiek myśleniu strategicznemu o naszym kraju. W szczególności w kwestii ewentualnych konfliktów politycznych, zdolnych do przekształcenia się w konflikty zbrojne.
Jesteśmy i będziemy – średniej wielkości, biednym i słabym krajem – niezdolnym do obrony swojego terytorium i samodzielnego bytu przed dowolnym zagrożeniem z tzw. głównych historycznych kierunków zagrożeń. Jeżeli w konsekwencji zapłacenia ceny, jaką płacimy za transformację ludność naszego kraju spadnie około 2030 roku o kilka milionów a w perspektywie roku 2050 będziemy już państwem dwudziestu może dwudziestu – kilko milionowym, to dla potencjału obronnego może być tylko gorzej, jeżeli nie będziemy równolegle się bogacić na tyle, żeby było nas stać na zrównoważenie ubytków w potencjale żywym – technologią.
Geopolityka, w jaką jesteśmy wpisani, – co warto dodać na własne życzenie i z własnej inicjatywy – nie wybacza błędów. Jest niezaprzeczalnym faktem wycofywanie się dotychczasowego gwaranta naszego bezpieczeństwa z kontynentu. USA nie są już zainteresowane umieraniem za europejczyków – nie mają w tym interesu, co prawda trzeba im przyznać rację, że ze względu na stabilizację na wschodzie – realnych zagrożeń mogących zagrozić Europie na dzień dzisiejszy i w dającej się prognozować perspektywie po prostu nie ma. Oczywiście ryzyko jakiejś wojny lokalnej – typu bałkańskiego lub rozruchów przekształcających się w wojnę domową w jednej z byłych post-sowieckich republik byłego ZSRR – zawsze istnieje, jednakże jest raczej wpisane w ogólne ryzyko systemowe i mocarstwa prawdopodobnie już dawno uzgodniły po casusie Kosowa i Osetii, – w jaki sposób rozwiązać tego typu problemy – nie naruszając generalnego status quo.
Powyższe oznacza, że w jakimś scenariuszu strategicznym, po spełnieniu brzegowych warunków politycznych – Kreml może chcieć upokorzyć Warszawę – pokazując Polakom, żeby nie podskakiwali. Nie możemy tego ryzyka wykluczyć, jest ono realne i istnieje, samo członkostwo w NATO nie ma tu żadnego realnego znaczenia i skutkuje jedynie konsekwencjami politycznymi, albowiem znając możliwości potężnych rosyjskich służb specjalnych – należałoby się spodziewać, że globalny przekaz informacyjny wskazywałby na Polską agresję – sprowokowaną, rzeczywistą lub udawaną. Nie liczą się fakty – liczy się reżyser!
Dlatego musimy mieć pełną świadomość swojej bezsilności względem potęgi państwa rosyjskiego i jego możliwości oddziaływania. Pomijając oczywiście fakt, że Rosjanie nie postrzegają nas, jako wrogów – może raczej, jako potencjalnych przeciwników, ale o to sami się prosiliśmy, więc nie możemy mieć pretensji – bądźmy pragmatyczni w ocenie własnej antyrosyjskiej postawy – przez 23 lata transformacji nie robiliśmy nic innego poza ciągłym mniejszym lub większym krytykowaniu Rosji i władz Rosyjskich, jak również stawialiśmy się w opozycji do tego państwa (jawnie popierając walki bojowników Czeczeńskich, jak również Gruzinów w niedawnej wojnie). I teraz najważniejsze – to, że u nas mainstreamowe stacje o czymś nie mówią, a jedynie słuszna gazeta o czymś nie pisze, na co dzień – to wcale nie znaczy, że tego nie ma lub to zostało zapomniane. Pod tym względem akurat możemy być pewni, że Rosja w sensie instytucjonalnym ma długą pamięć i na pewno nam nie zapomni, co tu dużo ukrywać – po prostu wspierania terroryzmu jak również stanięcia po stronie państwa agresora!
Dotychczas poza gestami politycznymi obliczonymi bardziej na wewnętrzny użytek polityczny – władze na Kremlu wykazywały wobec nas stosunek, co najwyżej obojętny, nawet, jeżeli miał on wymowę negatywną. W tej chwili, – kiedy pojawi się w Rosji kryzys, może zaistnieć konieczność uaktywnienia „dobrego starego” wroga zewnętrznego – do tego niewdzięcznego i stale próbującego pouczać władze rosyjskie jak mają rządzić a zwykłych Rosjan jak mają żyć. Módlmy się, żeby w takim scenariuszu Prezydent Władimir Putin zdecydował się, co najwyżej tylko na użycie swojego potężnego soft power, albowiem nawet bez gazu i ropy jakoś przeżyjemy, natomiast dowolnego konfliktu na pewno nie.
Przy czym uwaga tu nie chodzi o jakąś nadzwyczajną inwazję w rodzaju szturmu Warszawy z zimy 1945 roku! Mówimy o sprowokowaniu zwykłej sytuacji, w której zostaniemy wojskowo upokorzeni, a która nie będzie powodem do interwencji NATO jak również w ogóle zostanie przedstawiona, jako działanie sprowokowane przez naszą stronę. Możliwości są tysiące – poczynając od prowokacji na terytorium Litwy, poprzez obwód kaliningradzki, incydent morski (zwłaszcza związany z gazociągiem) a na wykorzystaniu państwa buforowego kończąc.
W razie zaognienia sytuacji Rosjanie nie zapomną czyje i przez kogo przywiezione rakiety strąciły ich samoloty nad Gruzją! Dlatego właśnie musimy wykazać się nadzwyczajnym pragmatyzmem i wyczuciem sytuacji umożliwiającym nam coś więcej niż spokojne reagowanie na ewentualne bodźce. Oczywiście wszystko zależy od wewnętrznej sytuacji politycznej w Polsce, albowiem w przypadku rządów prawicowej-prawicy mającej określone i zdeterminowane cele – nie można wykluczyć nawet scenariusza wojny pełnoskalowej!
W naszym interesie jest jak najszybsza zmiana relacji z Federacją Rosyjską, albowiem przy takiej polityce, jaką prowadzimy dotychczas – możemy mieć do czynienia tylko i wyłącznie z pogorszeniem się relacji i wdrożeniem scenariuszy negatywnych, w których zawsze będziemy stroną słabszą i przegrywającą.
Jest oczywistym, że w realiach „posmoleńskich” nasz rząd nie mógł zrobić niczego przełomowego dla poprawy wzajemnych relacji, jednakże powoli trzeba zacząć wdrażać odpowiednie kroki i działania, albowiem obecna sytuacja jest po prostu nienormalna i to z naszej winy. Jakiekolwiek oskarżanie władz sąsiedniego mocarstwa termonuklearnego o zamach na głowę państwa przez aktywnych polskich polityków, nawet, jeżeli ma miejsce to powinno się odbywać w zaciszu ich gabinetów – a nie przed kamerami telewizji! Wynika to po prostu z ostrożności i poczucia pragmatyzmu, albowiem – nawet, jeżeli prezydent Putin – przyznałby się do przeprowadzenia zamachu – to, co mu możemy zrobić? Napłakać na flagę i wysłać na Kreml? Może wstrzymać tranzyt gazu? Ewentualnie popełnić zbiorowe samobójstwo – wypowiadając wojnę? Bez złudzeń panowie i panie – sojusznicy nie pójdą za nami – a i u nas znajdą się tacy, którzy pierwsi zastrzelą oszołomów, jednakże czy prezydent Putin dałby nam na to 2 – 3 dni czasu, zanim kraj opanowałoby pełne szaleństwo? Jedno jest pewne – za żadną cenę – nawet pełnego skundlenia się – nie można dopuścić do wojny z silniejszym przeciwnikiem. Tą lekcję już chyba wyciągnęliśmy z historii? Polak mądry po szkodzie?
Przy tych defetystycznych nastrojach nie można zapominać, że czym innym jest obrona w razie napaści.