- Polityka
Nie stać nas na rewolucję potrzebujemy konsensusu na rzecz ewolucji
- By krakauer
- |
- 17 maja 2015
- |
- 2 minuty czytania
Dobrze się dzieje, że w kraju zapowiada się pewne przewietrzenie politycznych salonów. Od dłuższego czasu, uśpieni w erze panów Tuska i Kaczyńskiego – zapomnieliśmy o tym jak barwny, złożony i wieloznaczny jest stan naszego społeczeństwa, dobrze żeby odzwierciedlała go polityka. Dlatego wszelkie nowe inicjatywy jak to, co zapowiada pan Paweł Kukiz, czy też to, co zapowiada pan prof. Hartman – to znakomite przykłady budowy społeczeństwa obywatelskiego, z których należy się cieszyć.
Mamy jednak dwa problemy, o których trzeba pamiętać, jeżeli zamierza się głosować przeciwko dotychczasowemu establishmentowi. Ponieważ niewiele osób jeszcze zdało sobie sprawę, że odsunięcie od władzy obecnie rządzących to nie jest odsunięcie dotychczasowego establishmentu, a jedynie jego jednej części. Ta druga – prawicowa, czeka właśnie na swoją kolej, żeby zgarnąć władzę jak tylko ruch społeczny – pod dowolnym sztandarem sforsuje mury zamków wybudowanych przez obecnie rządzących. W tym znaczeniu trzeba pamiętać, że bunt przeciwko rządzącemu establishmentowi jest w istocie buntem, przeciwko jego jednej części, druga część ma się jak najlepiej. Nie jest powiedziane, że zakłócenie ich wzajemnego stanu równowagi da optymalną drogę dla Polski. Najlepiej świadczy o tym propozycja stworzenia nowej partii na liberalnej prawicy, przez m.in. człowieka odpowiedzialnego za zły model polskiej ludobójczej transformacji. Jeżeli taka jest odpowiedź salonu na bunt wynędzniałego społeczeństwa, którego nie jest stać na funkcjonowanie w istniejących warunkach – to rzeczywiście nie ma, kogo i czego żałować. Problem jest jednak taki, żeby tak przeprowadzić zmianę, żeby do władzy nie dostał się sam przyczajony prawicowy establishment, ponieważ to nie o to chodzi. Nie ma znaczenia, że jak premierem będzie pan Kaczyński a prezydentem pan Duda – pan Kukiz, powie że się zreflektował jak po błędach, które zrobił na Ukrainie. Wówczas będziemy w nowej rzeczywistości, której konsekwencje będziemy ponosili my wszyscy, a pan Kukiz zawsze sobie poradzi – to zdolny, popularny i lubiany muzyk, którego twórczość miała wpływ na gusta pokolenia.
Nie stać nas, bowiem na rewolucję. Pan Kaczyński już prawdopodobnie dawno zauważył, że to Kukiz mu toruje drogę do władzy. Dla tak znakomitego stratega politycznego, jakim jest pan Kaczyński, nawet wariant koalicji z przyszłym ruchem społecznym pana Kukiza, nie jest ceną, której nie mógłby zapłacić za wzięcie sterów kraju. To cena bardziej niż opłacalna, w zasadzie to żadna cena. Wariant takiej koalicji jest bardzo prawdopodobny, a JOW-y, tylko umocniłyby wszech-dominację Prawa i Sprawiedliwości, jako partii władzy na lata, ale to już nie miałoby dla pana Kukiza żadnego znaczenia, bo w kolejnych wyborach jego ruch po mariażu z prawicą nie miałby żadnego znaczenia. Co wówczas? Kolejna rewolucja? Mały „majdanik”? Ludzie grupujący się wokoło pana Kukiza muszą mieć świadomość, że nie mają i nie będą mieli potencjału, żeby stanowić równowagę, ba – nawet żeby być partnerem dla Prawa i Sprawiedliwości. Bez marzeń szanowni państwo! Bez najmniejszych marzeń! Chyba, że zdarzy się cud i ruch pana Kukiza miałby 231 szabel w Sejmie lub więcej? Wówczas jednak byłaby możliwa rewolucja.
Nasz zbiorowy problem polega jednak na tym, że na rewolucję nie jest nas stać. To, co mamy dzisiaj wisi na montażu finansowym dokonywanym kosztem wzrostu długu od wielu lat. Pieniądze unijne pomagają, ale nie stanowią nadzwyczajnego skoku jakościowego w naszym życiu publicznym. Była bieda, jest bieda – może nieco poprawił się jej poziom, ale szału nie ma. Nie ma również sposobu na to, żeby odwrócić trend wyznaczony i wyryty na naszym społeczeństwie przez parszywą neoliberalną transformację. Odejście od paradygmatu gospodarki rynkowej, częściowo sterowanej przez państwo – jest dzisiaj dla nas niemożliwe. Nie można robić niczego przeciwko zagranicznym inwestorom, nawet jeżeli wywożą z kraju zyski, bo jak przestaną kupować to co produkujemy, to więzi logistycznego podwykonawstwa się załamią, a wówczas będzie u nas tak jak dzisiaj jest na Białorusi, która ma problem z wartością Rubla. Chodzi o to, żeby każdy zrozumiał, że nie da się zaczarować gospodarki, można i trzeba szukać nisz. Można i trzeba tworzyć nowe gałęzie gospodarki (energia prosumencka, biopaliwa i inne). Można i trzeba odtworzyć, co się da – np. przemysł stoczniowy. Można i trzeba wzmocnić to, co się da – np. przemysł zbrojeniowy. Jednakże, co do zasady pozostajemy krajem podwykonawców, czy to się nam podoba czy nie. Gdybyśmy dodali umiejętnie rozwinięte rolnictwo i przemysł przetwórczy – bylibyśmy w innej sytuacji. Jednakże tego się nie da zrobić w warunkach rewolucji.
Być może Platforma Obywatelska jest jeszcze zdolna do przeprowadzenia reform, które po prostu trzeba przeprowadzić? Być może jest w stanie odebrać wszystkim (oprócz niepełnosprawnych i chorych na choroby rzadkie) – wszystkie – przywileje? Jeżeli tego nie zrobi, to przyjdą inni, którzy to zrobią i nagle okaże się, że zasada ochrony praw nabytych nie chroni również wybranych grup zawodowych, tak jak nie chroniła wszystkich obywateli przed wzrostem wieku emerytalnego.
Wszystkie siły polityczne powinny być zgodne, że nie stać nas na rewolucję i musimy za wszelką cenę jej uniknąć. Potrzebujemy konsensusu na rzecz ewolucji obecnego systemu, tak żeby nasze obligacje nadal taniały na przetargach, zagraniczni inwestorzy czerpali swoje zyski, a krajowe przedsiębiorstwa wzmacniały podstawę swojego działania. Do tego likwidacja przywilejów dla wybranych grup społecznych powinna przyczynić się do poprawy stanu finansów publicznych i to w stopniu być może nawet likwidującym konieczność zadłużania się na pokrywanie deficytu.
Jednakże czy znajdzie się ktoś, kto jest w stanie coś takiego zagwarantować? Czy też czeka nas swoboda licytowania się na czysty populizm? Sto miliardów dzisiaj, drugie sto – obiecają nam jutro?