- Polityka
Mowa nienawiści – wolności słowa nie można ograniczyć do „lubię to”!
- By krakauer
- |
- 06 grudnia 2012
- |
- 2 minuty czytania
Pan Michał Boni – minister, ministerstwa, którego jednym z największych sukcesów była przeprowadzka do jednego wspólnego budynku zabrał głos w sprawie niezwykle ważnej, – bo dotyczącej pól wolności osobistej każdego człowieka, a zarazem, jakości debaty publicznej w Polsce. Panu ministrowi zamarzyło się karanie za mowę nienawiści, rzekomo Prokurator Generalny wydał instrukcję, żeby nie lekceważyć przypadków mowy nienawiści. W ministerstwie pana Boniego przygotowywana jest ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną, która ma dać możliwość usunięcia przykładów mowy nienawiści z forów internetowych.
Wszystko było by fajnie, normalnie zielona wyspa szczęścia i powszechnego zadowolenia, pan Boni może sobie swoje mówić, ale niestety jest tutaj pewien istotny problem – już samo zdefiniowanie mowy nienawiści jest problematyczne, albowiem można to zrobić inkluzyjnie, albo w zasadzie nie wiadomo jak, gdyż albo zaliczymy do mowy nienawiści wszystko, co jest przekroczeniem pewnej normy albo – należy opracować katalog z enumeratywnym wyliczeniem, co i w jakim kontekście konkretnie jest uznawane za przykład mowy nienawiści. W przeciwnym wypadku jest to zwykła cenzura i nakładanie ludziom kagańców na usta – a działania rządu w tej mierze, wymierzone głównie w znienawidzone fora internetowe i blogosferę – to nic innego jak cenzura prewencyjna, która zdaje się w tym kraju jest zakazana!
Niestety wszystko wygląda na sprytnie i po cichu przygotowywany plan, otóż mało, kto wie, ale Zarządzeniem Nr 9 z dnia 28 lutego 2011r., pan Donald Tusk – Prezes Rady Ministrów w sprawie Rady do spraw Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i związanej z nimi Nietolerancji – powołał to ciało, jako organ pomocniczy Rady Ministrów, do którego kompetencji należy zapewnienie koordynacji działań organów administracji rządowej oraz ich współdziałania z organami samorządu terytorialnego i innymi podmiotami, w zakresie przeciwdziałania i zwalczania dyskryminacji rasowej, ksenofobii i związanej z nimi nietolerancji. Z inicjatywy pana Boniego rozważana jest zmiana jej charakteru – jak się możemy z kontekstu domyślać o rozszerzenie na sprawy dotyczące mowy nienawiści w szczególności celem działania takiej rady o zmienionych kompetencjach byłoby przygotowywanie rekomendacji dotyczącej profilaktyki, jak spowodować, by mowy nienawiści było w Polsce mniej. Wedle pana ministra ten projekt nie jest polityczny ma nie mieć żadnych funkcji w odniesieniu do świata polityki.
Inaczej pan minister Boni nie mógł powiedzieć, albowiem trudno jest sobie wyobrazić, żeby rada doradcza przy radzie ministrów, którą nominuje sobie pan premier mogła w jakiejś – jakiejkolwiek mierze oddziaływać na świat polityki – czytaj ograniczać demokrację w Polsce np. poprzez postulowanie wprowadzania zakazów pewnych odniesień, połączeń i sugestii w życiu publicznym. Oczywiście już sama propozycja zmiany kompetencji tej rady jest skandalem, albowiem, jeżeli rząd chce płacić komuś za dywagowanie, czym jest mowa nienawiści i jak spowodować, żeby było jej mniej – to jest to najdelikatniej mówiąc trudno broniące się w dobie poszerzającej się biedy i braku pieniędzy na wszystko.
Samo sformułowanie „mowa nienawiści” to tak niezwykle modna kalka – jak wiele innych – z języka angielskiego w oryginale „hate speech”. Ponieważ nie ma jej legalnej definicji – przyjmijmy, że jest to taki sposób wypowiadania się o kimś lub o czymś, który ma na celu zawsze zdeformowanie wizerunku opisywanego zjawiska lub osoby. Oczywiście ma ona charakter często poniżający, przyjmuje za cel argumentację ad personam itd. Nie ma potrzeby wymieniać przymiotów charakteryzujących mowę nienawiści, odniesienie do deformacji wizerunku jest jak najbardziej ogarniające to zagadnienie, albowiem głównie o to chodzi żeby za pomocą specyficznie dobieranych słów i w określonym kontekście wywołać u słuchaczy (w tym adresatów mowy) – jakiś rodzaj wrogości, niechęci względem opisywanych mową nienawiści kwestii.
W ten sposób dochodzimy do sytuacji, w której mowa nienawiści a w istocie mowa nienawistna, albowiem o propagowanie nienawiści w niej chodzi – jest zjawiskiem niepożądanym w naszym życiu publicznym, albowiem umiejętne posługiwanie się tego typu retorykom to poważny oręż, zwłaszcza w ustach sprawnego mówcy. Ludziom bardzo łatwo jest się zjednoczyć w nienawiści do kogoś – czegoś, niż w celu stworzenia jakieś pozytywnej wartości dodanej. Na tym polega niebezpieczeństwo i siła tego zjawiska, albowiem siejąc w ten sposób niepokój społeczny – można w bardzo prosty sposób osiągnąć dużą popularność, gdyż ludzie chcą, żeby ich izolować od problemów, a właśnie najskuteczniej robi to polityk, który sam wymyśla problemy, które natychmiast za pomocą umiejętnej dawki nienawistności zwalcza. Przykładów w naszym współczesnym życiu politycznym jest sporo – zjawisko nie wymaga ilustracji, wystarczy po prostu włączyć telewizor lub poszukać na Youtube przemówień najważniejszych polityków jedynie słusznej – prawicowej prawicy lub ruchu politycznego pewnego biznesmena.
Cała ta inicjatywa rządzących, dlatego dziwi, bo dotychczas demokracja w imię obrony swoich fundamentów – a takim jest wolność słowa w pełni tej nadrzędnej wartości chroniła – nie pozwalając na jakikolwiek – nawet dorozumiany lub pośredni zamach. Oczywiście ludzie się pozywali i pozywają, często przekrzykują się pod hasłem proszę uważać na słowa! Jednakże problem jest o wiele głębszy niż się rządzącym wydaje – otóż jakiekolwiek naruszenie zasady pełnej, niczym nieograniczonej (akurat u nas jest ograniczona) i nadrzędnej nad wszystkim wolności słowa – oznacza koniec systemu demokratycznego. Automatycznie, bezapelacyjnie i natychmiastowo. W momencie, kiedy uchwalimy w Polsce prawo nakazujące kneblowanie ust – nawet piszącym największe głupoty, durnoty i idiotyzmy anonimowym blogerom to w tym momencie skończy się w Polsce demokracja. Zacznie demokracja limitowana, albowiem z ograniczeniem na swobodę wypowiadania się, która jest absolutnie potrzebna. Wraz z tą swobodą musi iść prawo gwarantujące bezkarność wypowiadanych opinii – poza przypadkami skazania przez sąd po udowodnieniu np. kłamstwa, celowej manipulacji itp. Jednakże zasada generalna powinna być taka, że mówić – w tym publicznie, czy też pisać w Internecie – w gazetach – gdziekolwiek – można wszystko. Można wydrukować lub wypowiedzieć – dowolny zestaw liter – mający dowolne znaczenie. Pełen garnitur zwielokrotnionego alfabetu od A do Z po nieskończoność. Tylko wtedy i tylko pod tym warunkiem będziemy demokracją. Pamiętajmy o tym, że demokracja zawiera w sobie nawet prawo tolerowania tych, którzy chcą jej nienawidzić. Przy czym – wiele osób zapomina, a najprawdopodobniej pan Boni, lub nie chce o tym pamiętać, że obowiązek tolerancji, – jaki można nam narzucić przez prawo i jest jak najbardziej jednym z filarów demokracji – nie może oznaczać obowiązku akceptacji! To już zupełnie coś innego.
Jeżeli ktoś narusza bezgraniczne dobro, jakim jest wolność słowa poprzez np. przykłady mowy nienawiści innymi słowy – wprowadza do obiegu publicznego coś, co inny może uznać za obrazę – to o ile ten obrażony mu się nie zrewanżuje zgodnie z prawem do polemiki – zawsze musi mieć prawo pobiec z głośnym protestem do sądu. Odrębną kwestią powinno być rozważenie, czy sąd ma bardziej chronić prawo obywateli do swobodnego wypowiadania się, czy też chronić ich dobra osobiste. Problem polega na tym, że zawsze tego typu ochrona jest ex post, a teraz pan Boni zastanawia się jak działać ex ante, – czyli z wyprzedzeniem. To właśnie różni demokrację od cenzury! Wolności słowa nie można ograniczyć do „lubię to”! Jeżeli ktoś kogoś lub czegoś nienawidzi – niech ma prawo to wyrazić, oczywiście wiadomo, że są różne poziomy nienawiści – najgorszy jest ten prezentowany przez polityków i to właśnie do nich mają być adresowane te nowe rozwiązania. Przecież nawet, jeżeli umówimy się powszechnie, że od jutra mówimy do każdego „kocham cię” to i tak znając ludzką zdolność do przewrotności – będzie to robione w taki sposób, że ten, komu się chce przekazać komunikat negatywny na pewno go otrzyma.
Nie da się walczyć urzędowo z prawem ludzi do ekspresji, w tym do mówienia głupot. Można natomiast walczyć z blogami, wpisami w Internecie i zwalniać redaktorów gazet! – Powtórzmy wolności słowa nie można ograniczyć do „lubię to”! Nikt nam nie każe akceptować mowy nienawiści, jednakże tolerancja, jako filar demokracji wymaga, żebyśmy tolerowali nawet najgłupsze i najbardziej nienawistne wypowiedzi.