- Społeczeństwo
Minimalizm polskiej piłki klubowej
- By Blanca
- |
- 05 września 2013
- |
- 2 minuty czytania
Po raz kolejny polskie kluby zakończyły niemal w komplecie swój udział w eliminacjach europejskich pucharów. Faktem jest, że pozostaje nam rodzynek w postaci Legii Warszawa, ale ich obecność w fazie grupowej Ligii Europejskiej jest efektem odpadnięcia z eliminacji Ligi Mistrzów. Dlaczego nas to dziwi? W końcu to elita piłkarskiej Europy, zarówno Liga Europejska jak i Liga Mistrzów rokrocznie gromadzi najlepszych. Tylko dlaczego w gronie najlepszych znajdują się kluby słowackie, cypryjskie, kazachskie a nie polskie?
Wielokrotnie starano się nam wmówić, że to kwestia pieniędzy, braku infrastruktury oraz setki innych bzdur. Co ciekawe w czasach kiedy odnosiliśmy największe sukcesy piłkarskie boiska przypominały kartofliska, stadiony nawet jeśli były duże, to ich infrastruktura była żenująca, a pojemność była określana w ilości upchniętych ludzi i nikomu nie śniły się normy określane przez strażaków jak daleko ma być od schodów do hydrantu.
Nawet kobiety uważają, że źródłem problemów polskiej piłki nożnej jest powszechna bylejakość. Wszystko ma być jakieś, ktoś pomylił dwa podobne słowa „jakość” i „jakoś”. U nas jest „jakoś”. Są „jacyś” fachowcy od piłki, „jacyś” trenerzy, „jacyś” działacze. Konkretnych mamy kiboli, bezładne stado ludzi którzy udają, że robią z piłki religię, a tak naprawdę dają się uwikłać w niejasne rozgrywki polityczne. Minister Sienkiewicz, obiecał, że zrobi porządek z kibolami, niestety sprawa chyba utknie na poziomie obietnicy, wszak chodzi o działania PR-owe.
Wracając do piłki klubowej. Można swobodnie przyjąć, że awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów oznaczałby dla Legi Warszawa wpływ ok 8,6 mln euro. Nie licząc oczywiście przychodów ze sprzedaży biletów itp. ta kwota byłaby kwotą marzeń dla wielu nie tylko polskich, ale i europejskich klubów jako całoroczny budżet! W dobie komercjalizacji sportu piłka nożna jest biznesem, niestety w Polsce ten biznes opiera się nie tylko na kieszeniach, a na sercach właścicieli klubów. Właścicieli którzy traktują piłkę jak „luksusową kochankę”, która mnóstwo kosztuje i czasami daje chwilę satysfakcji. Jakikolwiek inny biznes do którego wsadzamy kilkadziesiąt milionów złotych, a który nie rokuje w przewidywalnym okresie przychodów może być uznany za działanie na szkodę firmy.
Serca Bogusława Cupiała, Mariusza Waltera, Jacka Rutkowskiego po wielokroć były złamane przez ich kluby, piłkarzy i kibiców. A kieszenie wydrenowane przez „jakichś” doradców i działaczy. „Wisła Kraków” zawiodła Pana Bogusława Cupiała już w tylu konfiguracjach że Jego miłość do klubu należy rozpatrywać w kategorii jakiegoś zboczenia. „Legia”, która miała być elementem promocyjnym koncernu medialnego tak wiele razy została zbrukana przez zachowanie kiboli, że w każdym normalnym kraju już by nie istniała a każda szanująca swój wizerunek firma unikałaby kojarzenia z taką drużyną, no chyba że znalazłby się producent broni… Podobna sytuacja ma miejsce z „Lechem Poznań” – gdzie wywieszony transparent w meczu eliminacyjnym do Ligi Europejskiej odnoszący się do Litwinów stał się powodem do wstydu narodowego. Niejako na przeciwwadze emocjonalnego podejścia do polskiej piłki jest postawa cyniczna biznesmenów, którzy przejmują klub tylko po to, aby go wyeksploatować do cna i pozostawić z długami, – co można podejrzewać na przykładzie „Polonii Warszawa”.
Paradoksalnie, światełkiem w tunelu mającym na celu uzdrowienie sytuacji wydaje się być zachowanie Pana Bogusława Cupiała, który postanowił przestawić „Wisłę Kraków” na samofinansowanie, nawet kosztem dużo słabszych wyników. Kilka pierwszych kolejek ligowych pokazuje, że to działanie może przynieść efekty znacznie lepsze niż ratowanie kolejnymi zastrzykami gotówki klubowej kasy.
Jeśli chcemy, aby awanse do Ligi Mistrzów, czy innych elitarnych rozgrywek były czymś powszednim, wręcz standardowym, to musimy stawiać wysokie wymagania wobec tych, którzy decydują o tym jak wygląda polski sport. Nie chodzi w nim bowiem o brak gotówki a o istniejącą mentalność zgodnie z którą, po każdej porażce dochodzi do przekonywania się że nie jest tak źle bo „coś tam” się udało. Przegrana jest przegraną, musimy wykształcić w całym narodzie mentalność zwycięzcy, chęć zdrowej rywalizacji i tendencje do poprawiania tego, co się da poprawić. Walczyć o to, aby słowo „jakoś” było wreszcie zastąpione słowem „jakość”.
Zamiast podsumowania, dla jednego trenera piłki nożnej można przekazać, że porażka jest zawsze porażką, a to, że się ewentualnie zagra w ramach nagrody pocieszenia w fazie grupowej Ligi Europejskiej, może co najwyżej być łyżką dziegciu w życiorysie, a nie powodem do dumy.