- Paradygmat rozwoju
Mechanizmy wewnątrz Unii Europejskiej a Gaz
- By krakauer
- |
- 09 listopada 2011
- |
- 2 minuty czytania
Żyjemy w nowych czasach, kryzys zadłużenia państw zachodu objawił słabość liberalnych doktryn opartych na finansowaniu kosztów funkcjonowania społeczeństw długiem, który jest spłacany przeważnie z podatków od konsumpcji. Kapitalizm ma nowe oblicze, które przed nami z całą brutalnością odkryje, prawdopodobnie nic nie będzie takie jak było, ale bogaci będą jeszcze bogatsi.
Unia Europejska, jaką znamy, zmieni się w reakcji na kryzys. Dalsze funkcjonowanie systemu posiadającego 27 głów lewiatana nie ma żadnego sensu, względy prakseologiczne wymuszają zmianę stanu rzeczy w kierunku centralizacji, która musi oznaczać zacieśnienie współpracy pomiędzy najbardziej zintegrowanymi i zbliżonymi pod względem poziomu rozwoju państwami z równoczesnym odrzuceniem ogona, albo przyjęciem koncepcji Europy dwóch prędkości. Prawdopodobnie jeszcze nie zdecydowano o właściwym kierunku przekształceń, ale nie należy się spodziewać, że utrzymamy nasz status w perspektywie kolejnych 20 lat.
Coraz bardziej zaczynają dawać o sobie znać kluczowe interesy strategiczne poszczególnych krajów, w tym najistotniejsze z naszego punktu widzenia interesy Republiki Federalnej Niemiec, jako naszego najważniejszego sojusznika i partnera gospodarczego. Kraj ten realizuje własną politykę rozwoju, w której Unia Europejska nie jest celem samym w sobie, ale jedynie środkiem do realizacji celu nadrzędnego, jakim jest zapewnienie „wzmocnienia” polityczno-gospodarczego dla rozwoju cywilizacyjnego państwa niemieckiego. Jest to odrębne podejście niż u nas, albowiem nasz kraj traktuje UE, jako „klub bogatych”, swojego rodzaju nowe „Imperium rzymskie”, a przynależność do struktur unijnych jest uznawana za paradygmat instytucjonalno-cywilizacyjny, będący wartością samą w sobie. Różnica w „użytkowaniu” Unii Europejskiej przez Polskę i Niemcy definiuje, kto jest imperium a kto co najwyżej jego sojusznikiem, a w istocie jedynie klientem.
Potencjał Polski i Niemiec jest różny, nie ma znaczenia, kto przegrał dwie ostatnie wojny, a kto przegrał je podwójnie. Czas, jaki upłynął od ostatniej zawieruchy zmarnowaliśmy, nawet w czasie ostatnich 22 lat rozwijamy się zdecydowanie poniżej potencjału. Uczestnictwo w Unii Europejskiej jest dla nas silnym katalizatorem przemian, ale nadal są to zmiany nadążne i nadrabianie zaległości do standardów cywilizacyjnych najbogatszych krajów zachodu. Dotychczasowy paradygmat uczestnictwa, w którym otrzymywaliśmy wsparcie w zamian za przyjęcie standardów i udostępnienie własnego rynku się właśnie wyczerpuje. W jakim kierunku będzie ewoluować Unia tego jeszcze nie wiadomo, wiadomo natomiast z pewnością, że to Niemcy nadadzą tej przemianie wiodący kierunek. Model polityczno-gospodarczy, mający poprzez transfery niwelować dysproporcje zawiódł, ponieważ w dłuższej perspektywie nie ma, czym go sfinansować. Nawet najbogatsze kraje mają pewien poziom zadłużenia, poza który nie mogą wyjść. Oznacza to rewolucję dla naszej polityki rozwoju nastawionej na zasysanie funduszy unijnych. Prawdopodobnie należy się przystosować do myślenia o funduszach unijnych w kategoriach inicjatywy „Jessica” Joint European Suport for Sustainable Investment in City Areas (pomoc zwrotna – wielokrotnego użytku), czas bezzwrotnych funduszy nadchodzi ku końcowi, co więcej – jest to także w naszym interesie, albowiem trzeba się nauczyć myśleć pro rozwojowo – jak korzystać z własnych zasobów a nie na zasadach klientelizmu i wyciągania ręki.
Testem dla intencji i praktycznego wymiaru europejskiej współpracy w wymiarze strategicznym były dwie sprawy. Pierwszą wspólnotowa polityka energetyczna, której wykastrowanie zaaplikował Berlin poprzez podpięcie się pępowiną do rosyjskich źródeł surowca. Jest to strategia z punktu widzenia zakreślonego wcześniej unijnego paradygmatu Niemiec jak najbardziej korzystna, albowiem to Niemcy stały się najważniejszym graczem na unijnym rynku gazu a w konsekwencji energii. To Niemcy zapewniły sobie prymat w dystrybucji gazu wśród partnerów, zyskały przewagę polityczną i źródło dla dalszego ekonomicznego wzrostu. Jest to olbrzymi sukces niemieckiego sposobu myślenia o gospodarce i wykorzystywaniu Unii Europejskiej do własnych celów. W praktyce, w ten sposób zdefiniowano politykę energetyczną Unii Europejskiej, definiując uzależnienie energetyczne od głównego dostawcy. W konsekwencji muszą za tym iść cele polityczne i szeroka współpraca polityczno-gospodarcza a może i nawet militarna. Chcemy czy nie, musimy się z tym liczyć i odpowiednio dostosować swój paradygmat współistnienia w regionie. Rura zmieniła wszystko, Polska nie tylko przespała okazję na przyłączenie się do tego interesu, ale co gorsza przy okazji skonfliktowała się w sposób krańcowo naiwny z oboma wielkimi krajami na końcach rury. Nieznajomość teorii gier szkodzi, niestety trudno było spodziewać się po scenariuszu sprzeciwu wygrania tej gry o rurę. No, ale mniejsza z tym, mamy taki rząd, jaki mamy, zresztą nie jeden tu zawinił, a zdecydowanie najmniej rząd Tuska.
Drugą sprawą stanowiąca test dla intencji praktycznego wymiaru europejskiej współpracy w wymiarze strategicznym była idea wprowadzenia „euroobligacji”. Ten instrument finansowy, miałby zastąpić suwerenność państw strefy euro, co do swobodnego zadłużania się. W praktyce wszystkie państwa gwarantowałyby długi wszystkich innych, godząc się przy tym na uśrednione oprocentowanie. Dla jednych jak Grecja, Włochy, Hiszpania byłoby to błogosławieństwo, albowiem ich wiarygodność kredytowa pozostałaby na niezmienionym poziomie. Dla krajów zamożnych oznaczałoby to konieczność ponoszenia wyższych kosztów oraz odpowiedzialności za długi innych krajów. Oczywiście taki mechanizm miałby sens, tylko wówczas, gdy w całej Europie byłby tylko jeden emitent, posiadający dyskrecjonalne prawo przyznawania limitów zadłużenia się poszczególnym krajom. Na to proste i zarazem brutalnie solidarne rozwiązanie niestety rządzący Unią Europejską nie byli w stanie się zgodzić. A byłby to sposób na faktyczne włączenie do gry na tym samym poziomie na wet takich krajów jak Polska. Wszystko to kwestia zobowiązań i traktatów wyznaczających nowe standardy i ramy działania dla rynków. O ile rządy państw Unii bardzo trudno zrezygnują z prawa do swobodnego decydowania o kierunkach wydatkowania pieniądza, to prędzej czy później będą musiały się pogodzić z faktem, że o zdolności do jego zaciągania zadecyduje czynnik ponadnarodowy, – czyli w języku unijnym kompromis. Niestety w tej zasadniczej kwestii to właśnie Niemcy miały najbardziej decydujący głos, odrzucając ideę współpracy w tym zakresie, Berlin pokazał, że to on zawsze musi dyktować warunki, zwłaszcza w kwestiach tak kluczowych.
W ten sposób w sferze realnej definiowane są rzeczywiste poziomy solidarności na płaszczyźnie Realpolitik i prawdziwych interesów energetycznych i finansowych. Przy tym polityka spójności to nic więcej jak jałmużna i zwyczajne wsparcie dla ubogich kuzynów. Musimy o tym pamiętać i starać się umiejętnie odczytywać realia międzynarodowej polityki.