- Paradygmat rozwoju
Czy kryzys na Ukrainie będzie katalizatorem zmian w Unii Europejskiej?
- By krakauer
- |
- 22 marca 2014
- |
- 2 minuty czytania
Do tej pory Unia Europejska była niewolnikiem odrzuconego traktatu w referendach zamożnych państw zachodu. Kraje unijne bały się pogłębiać integrację, dopiero kryzys pokazał, że Unia bez centralnego sterowania będzie zawsze skazana na problemy. Stąd pojawił się pomysł na tzw. unię bankową, dzięki której strefa euro zyskała nową, jakość pod względem sterowania. Proszę pamiętać o tym, że to sterowanie nie jest wolne od wad i głupoty, – o której przekonali się mieszkańcy Grecji a jeszcze bardziej Cypru, gdzie zalecono opodatkowanie depozytów! Oczywiście nie ma róży bez kolców, lepsze takie sterowanie, jakie jest, – ale widać, że to ciągle za mało, ponieważ nie ma komponentu politycznego, który legitymizowałby Unię do stawiania konkretnych warunków finansowych i wymuszania ich na krajach członkowskich.
Natomiast obecny kryzys związany z Ukrainą dobitnie pokazał, że bez wspólnego kierowania politycznego o charakterze ponadnarodowym – Unia Europejska niestety jest jedynie unią handlową i transferową. Nic poza tym, wszystko to fikcja – wartości unijne się nie liczą, to na czym opiera się Wspólnota nie ma znaczenia. Liczy się kasa – pieniądze! Miejsca pracy! Krótkoterminowe interesy partykularne przebijają się ponad interes Wspólnoty.
Jesteśmy na takim etapie, że trzeba się mocno zastanowić – czy i w jaki sposób dalej pogłębiać Unię i na jakich warunkach, tak żebyśmy m.in. na tym systemowo nie tracili – uderzając o szklany sufit wynikający z likwidacji własnego przemysłu i braku możliwości jego odtworzenia. Alternatywnie – trzeba się pogodzić z tym, że Unia Europejska to klub handlowy i trzeba pomyśleć, jak maksymalnie w istniejących warunkach zagwarantować sobie, – chociaż wobec niej możliwie pełną suwerenność – dając sobie czas na stworzenie własnego arsenału broni masowego rażenia i środków jej przenoszenia. Nie można mieć żadnych złudzeń – przyjrzyjmy się faktom, nic poważnego się nie stało, spanikowaliśmy – w istocie prosząc o pomoc i co? 12 samolotów od jednej potęgi? Od drugiej słowa otuchy? Żadnych złudzeń, tylko żelazna logika pragmatyki i liczenia pieniędzy. Nie przygotowano nawet żadnej sensownej propozycji dla problemu, który Unii przysporzyliśmy – wszyscy mają dość problemów i nie potrzebują problemu na Ukrainie, nie mówiąc już o konfrontacji gospodarczej z Rosją, bo przecież militarna w ogóle nie jest możliwa.
Jednakże kraje zachodu tym się różnią od nas, że potrafią na chłodno analizować fakty i podchodzić bez emocji do rzeczywistości takiej, jaką ona jest. Nie ma możliwości, żeby po takiej lekcji – kraje zachodniej Europy nie obudziły się z letargu. Przecież dla każdego jest jawne, że to, co mamy dzisiaj w Europie – to kosz z grzybami, z którego jedno lub drugie imperium – wybiera te grzybki, które go interesują. Unia Europejska nie jest partnerem, nie jest podmiotem – nie jest adresem, nie ma w niej telefonu, na który Pan Putin lub Pan Obama może zadzwonić w razie, gdy coś chce. Możemy być spokojni, że ani Niemcy, ani Francuzi nie będą tego tolerować w dłuższej perspektywie, ponieważ to nie tylko ośmiesza całość, ale przede wszystkim szkodzi gospodarce. No a jeżeli coś szkodzi gospodarce, to nie jest ani w Berlinie ani w Paryżu obojętne.
Jest przy tym oczywiste, że nie opłaca się zmiana dogmatu – suwerenności państw narodowych i ich formalnego reprezentowania na forum Unii przez rządy. To się nie zmieni, jest przecież w interesie wszystkich rządów, żeby zachować swój prymat, jako nadrzędność administracji wykonawczej nad władzą ustawodawczą. Nikt nie jest naiwny i nie zgodzi się na zrobienie z Parlamentu Europejskiego – prawdziwego parlamentu a z Komisji Europejskiej – prawdziwego rządu. Bardziej należy się spodziewać rozwiązań „ad hoc”, ale starannie przemyślanych, – jako kolejne „konieczne kompromisy”, które za każdym razem będą zbliżać Unię do wymarzonego ideału, czyli powtórzenia struktury decyzyjności USA (mniej więcej). Wiadomo, że w mętnej wodzie ryba lepiej bierze, więc dzięki pozorowanym reformom – tworzącym kolejne „Europejskie Banki Centralne” w różnych polach właściwości Unii – będzie następowało „skapywanie” kompetencji państw narodowych na centralę – pod czujnym okiem „państw sterujących”.
Na status „państwa sterującego” nie mamy, co liczyć i to przy absolutnej dowolności wszelkich trójkątów, w jakie byśmy nie weszli. Co więcej – można na podstawie pewnych czasami przejawiających się przesłanek sądzić, że nie wszystkim się podoba Polska rosnąca w siłę ekonomiczną, bo tylko o tym możemy w tej chwili mówić. Na szczęście nie chodzi tu o Niemcy, dla których interesu wbrew tradycyjnemu rozumowaniu „ich stosunku do nas” – to im bardziej jesteśmy zamożni – tym lepiej, ponieważ możemy więcej kupować. W tej chwili, jako państwo mamy siłę nabywczą kilka razy mniejszej Belgii. Ponieważ w perspektywie tego i kolejnego pokolenia nie zagrozimy dominacją ekonomiczną wobec Niemiec, możemy zupełnie spokojnie liczyć na ich wsparcie. Przez długi czas będą robili u nas wspaniałe interesy – obserwując ze swoich wielkich kanap (Made in Poland), o ile skurczyła się nasza populacja w wyniku ludobójczej polityki neoliberalnej para-transformacji. Oni zawsze mają czas. Proszę zwrócić uwagę, że pomimo przegrania dwóch wojen światowych, podziału państwa przez pół wieku i utraty znacznej części terytorium to państwo jest globalną potęgą i lokomotywą całej Unii Europejskiej.
Z powyższych względów i całego szeregu innych spraw – nie ma, co się bać niemieckiej dominacji, ona jest po prostu naturalną oczywistością. Musimy się jedynie przyzwyczaić do nowego sposobu widzenia historii, jak w parszywym filmie „Nasze Matki, nasi Ojcowie”, a w średniookresowej perspektywie elastycznie podchodzić do problematyki zachodniej granicy państwowej i wszystko będzie w najlepszym porządku.
Co zabrzmiało strasznie? To proszę zamiast czytać bzdury w Internecie lub oglądać głupoty w telewizji – i narzekać – wziąć się za opracowanie, chociaż tak dobrego samochodu, jaki projektują i produkują Niemcy, tak doskonałych perfum jak Francuzi, ewentualnie reaktorów atomowych – jak ktoś z państwa ma większe ambicje. Nie musimy być w zakresie innowacji oryginalni i wiodący, wystarczy że będziemy potrafili zrobić rzeczy na jakie jest zapotrzebowanie – na światowym poziomie technologicznym – albo nieco tańsze, albo nieco lepsze. Wówczas mechanizm zaskoczy i będzie ciągnął gospodarkę do przodu, a wraz z nią także i społeczeństwo – no i niech dziecko dla Polaków przestanie być wyzwaniem ekonomicznym! Naprawdę nie trzeba wiele, jak dotychczas sporo czasu zmarnowaliśmy, teraz musimy go szanować.
Co do Unii – każda zmiana „na lepsze”, będzie lepsza. My i tak nie będziemy w niej rozgrywali. Jeżeli uda się nam zachować status częściowej niezależności w decyzjach strategicznych, a zarazem będziemy mogli korzystać w jeszcze większym stopniu z transferu dobrobytu – to warto za to zapłacić nawet suwerennością zewnętrzną, bo ta w istocie nie jest potrzebna poszczególnym krajom Unii. Jako państwo buforowe – na pograniczu – na pewno czulibyśmy się bezpieczniej w razie ataku na nasze terytorium, jeżeli byłby to zarazem atak na formułę unijnej konfederacji. To zdecydowanie zmieniłoby ciężar relacji z naszymi partnerami i przyjaciółmi na wschodzie. Alternatywą jest broń jądrowa, tylko powstają dwa problemy, – komu damy „guzik”? No i ważniejszy – potencjalny przeciwnik zawsze będzie miał około 20 razy głowic więcej… Co czyni cały projekt strategicznie ryzykownym, aczkolwiek te 100-150 głowic na pewno by nam nie zaszkodziło! Zawsze można je wyprodukować, a potem zastanawiać się jak je ekologicznie zutylizować…