- Polityka
Konflikt chińsko-japoński zbliża się małymi szybkimi krokami
- By krakauer
- |
- 27 grudnia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Wraz z bogaceniem się rośnie potęga Państwa Środka, miliard pracujących Chińczyków wypracował olbrzymie zasoby finansowe, które pozwalają doskonale zarządzanym, scentralizowanym i rządzonym w sposób autorytarny Chinom na podejmowanie wyzwań, dotychczas nieosiągalnych dla ich uginającego się pod własnym ciężarem państwa.
Chiny współczesne to Chiny wielkich możliwości, mające doskonałą pamięć historyczną, a centrum historycznych krzywd w Chinach wypada na Japonię, która najdelikatniej jak tylko można to opisać z historycznego punktu widzenia, pokazała w Chinach podczas ostatniej wojny i wcześniejszej jeszcze okupacji – co to znaczy narzucić komuś „właściwe miejsce”. Oczywiście właściwe, z punktu widzenia japońskich władz okupacyjnych i zwycięskiej armii cesarskiej.
Nawet chińska nienawiść do zachodu (w tym Rosji) ma nieco inny charakter niż do Japonii, wynika to głównie z proporcji krzywd i jeszcze ich aktualności. Nankin, to coś czego się nie da opisać bez emocji. Chiny i Chińczycy tego nigdy nie zapomną, nie pozwolą sobie nigdy więcej na to, żeby okazać słabość.
Chiny dzisiaj są mocarstwem jądrowym, posiadającym skuteczne międzykontynentalne środki przenoszenia broni jądrowej. Mogą zaatakować dowolny cel na powierzchni globu. Armia, lotnictwo i flota przechodzą ogromne procesy modernizacyjne, budżet na obronę rośnie w zastraszającym tempie. Chiński przemysł jest zdolny do kopiowania najlepszych konstrukcji zachodnich (w tym rosyjskich), przejmowania licencji oraz opracowywania produktów własnych, w tym także z pomocą zaawansowanych technologicznie państw trzecich. Jest oczywiste dla każdego, że Chiny jeżeli tylko nic ich nie zatrzyma, za 10-20 lat będą potęgą równą albo większą od USA. Chodzi głównie o kwestie ilościowe, którymi będą nadrabiać technologiczne zapóźnienia.
Więc jeżeli jest jakiś moment na powstrzymanie Chin, to właśnie ten moment jest dzisiaj i na przestrzeni najbliższych kilku lat. Potem, jak już Chińczycy technologicznie okrzepną w kilku dziedzinach i co jest bardzo ważne – uniezależnią się od eksportu jako głównej dźwigni rozwojowej, to będzie im o wiele trudniej zrobić krzywdę. Chiny na progu uczynienia Juana walutą międzynarodową będą w zasadzie ekonomicznie niewrażliwe na wahania koniunktury, a jakakolwiek blokada ekonomiczna Chin już dzisiaj jest niemożliwa, po prostu nie da się zamknąć bramy przed fabryką świata.
Doskonale rozumieją to Japończycy, Amerykanie zaczynają rozumieć i z przerażeniem do mniej więcej podobnych wniosków dochodzą Rosjanie, którzy w istocie mają najwięcej do stracenia, bo kawał całkiem fajnego terytorium.
Właśnie w Rosji (i Kazachstanie) leży dzisiaj klucz do Chin. Jeżeli tylko w Moskwie wydarzy się coś równie destabilizującego kraj, jak wydarzenia po rozpadzie ZSRR, to nie ma żadnej gwarancji, że ten kraj będzie w stanie dać adekwatną odpowiedź na szybkie przemieszczanie się chińskich związków pancerno-zmechanizowanych na Wschodniej Syberii. Po prostu Chińczycy mogą sobie spokojnie czekać (to ich ulubiona taktyka), aż wielki rosyjski niedźwiedź zaśnie, albo będzie już tak stary, że nie będzie w stanie szybko zareagować. Dzisiaj w Pekinie nie mają wątpliwości, że jakikolwiek głupi ruch i Władimir Putin zatopi jednym naciśnięciem guzika 5000 lat chińskiej cywilizacji w chmurze ognia. Natomiast jeżeli w Moskwie rzeczywiście doszło by do wysterowanego przewrotu i Rosja nie byłaby w stanie działać na Dalekim Wschodzie – adekwatnie do wyzwań, to wszystko będzie możliwe. Tam dopiero ustawia się figury, na równolegle budowanej szachownicy. Nie ma co ukrywać, że to Chińczycy mają i będą mieli przewagę – jedyną szansą dla Rosji na utrzymanie status quo jest zachowanie spoistości i sprawności państwa oraz stopniowa modernizacja dzięki pomocy zachodu, ale to może zagwarantować tylko i wyłącznie silna centralna władza na Kremlu – bez tego Rosja niestety zapadnie się pod własnym ciężarem.
Amerykanie jeszcze pozwalają sobie na dumne przeloty pary B-52 nad nową chińską strefą kontroli powietrznej, jednakże jest to łabędzi śpiew, albo raczej marsz ostatnich dinozaurów. US Navy – najpotężniejsza siła morska świata wycofała się z wód wokoło Chin, Amerykanie nie są w stanie bezpiecznie dominować na wodach „wewnątrz chińskich”, bez ryzyka przegrania potyczki, czy też jakiegoś krwawego epizodycznego konfliktu. Incydent z 5 grudnia z USS Cowpens próbującym asystować grupie bojowej wdrażającej się w eskortowaniu chińskiego lotniskowca Liaoning jest dla US Navy UPOKARZAJĄCY.
Amerykanie nie chcą zaryzykować konfliktu, który przede wszystkim odbiłby się szokiem na ich i w konsekwencji na światowej ekonomii, co doskonale wie Pekin i będzie dociskał ile się da – przesuwając granicę jak najdalej, gdyż jego celem jest zdobycie poprzez agresywny PR – tego co Amerykanie przez lata budowali na kanwie wielkiego zwycięstwa w II Wojnie Światowej nad Japonią w regionie Pacyfiku – Pekin chce mieć swoją strefę wpływów, w której to on będzie siłą dominującą, ewentualnie będzie tolerował obecność na rubieżach – innej potęgi, ale Morze Południowo Chińskie będzie chińskim „Mare Nostrum”. To jest równoznaczne z końcem Pax Americana, a to w praktyce oznacza, że Japończycy albo się obudzą z prawie 70 letniego letargu, albo mogą polegać na wątpliwym amerykańskim sojuszniku – już bez przewagi strategicznej!
Japonia posiada nad Chinami olbrzymią przewagę technologiczną, rezerwy finansowe Japonii są gigantyczne, zadłużenie iluzoryczne – możemy być pewni, że na prośbę Cesarza japońscy emeryci zrzucą się na tyle nowych śmiercionośnych zabawek, ile tylko rząd w Tokio będzie chciał. Nic dziwnego, że amerykańscy producenci uzbrojenia upatrują właśnie w rządzie w Tokio – największego rynku zbytu i praktycznie otwarcie lobbują za „nową pogłębioną interpretacją” japońskiej konstytucji – narzuconej po wojnie przez ich własne władze okupacyjne. Jeżeli w Tokio obudzi się dawny duch samurajów, to możemy być pewni, że świat czeka wiele nowych interesujących wydarzeń, gdyż istotą amerykańskiej doktryny „Balance of Power” jest upatrywanie szansy dla pokoju właśnie w silnym zbrojeniu się, zniechęcającym przeciwnika do działań zaczepnych. Japończycy to doskonale rozumieją – są jedynym krajem, który może skutecznie przeciwstawić się Chinom, zresztą po prostu mogą nie mieć innego wyjścia. Korea Południowa będzie miała swoje własne problemy z krewniakami z Północy, reszta krajów regionu to słabeusze, jedynie wojowniczy Wietnam – jest w stanie walczyć skutecznie, dlatego on i nie tylko on otrzymuje japońską i amerykańską pomoc.
W momencie jak w Waszyngtonie przegryzą się z myślą, że mogą kiedyś musieć bombardować swoje własne fabryki – ulubionych elektronicznych gadżetów w Chinach, to na pewno zmieni się retoryka i traktowanie Chin. Chiny są bowiem groźne głównie tym, że jako potęga produkcyjna nie mogą być odizolowane, ale z tym będzie można sobie poradzić poprzez proces przyśpieszonej reindustrializacji zachodu i całego szeregu krajów zaprzyjaźnionych, gdzie można lokować zachodni i japoński kapitał a powierzone technologie, nie dadzą już takiej synergii strachu jak w Chinach.
Jeżeli dojdzie do starć, to będą one miały raczej charakter krótkiego spięcia – przygotowanej pułapki, w którą wpadnie jedna ze stron, głównie w celu upokorzenia i świętowania zwycięstwa, a następnie nakręcania atmosfery w ramach akcji strachu i zbrojenia się przeciwko „odwiecznemu wrogowi”. To z pewnością będzie widowiskowe, dramatyczne, będzie wymagało mediacji ONZ, zareagują giełdy, z pewnością to pomoże w rozwoju wielu części świata, które po prostu wyeksportowały swoje miejsca pracy do Chin. Jednakże nie dojdzie do totalnego konfliktu, w którym jedna ze stron miałaby zdominować drugą i np. obalić jej rząd – chociażby w wyniku wewnętrznej rewolucji – rozgoryczonego przegraną społeczeństwa. Na to Azjaci są zbyt mądrzy.