- Polityka
Kochamy Francję i chętnie kupimy jej technologie wojskowe i jądrowe, ale…
- By krakauer
- |
- 27 kwietnia 2015
- |
- 2 minuty czytania
Miłość Polaków do Francji jest jednym z najbardziej irracjonalnych elementów polskiej historiografii. Nikt bowiem do czasów Sojuszu z Francją i Wielką Brytanią w 1939 roku, tak bardzo nie skrzywdził Polaków jak Napoleon. Jak to było możliwe, że ten człowiek nie obiecywał Polakom niczego, a ówczesna polska elita – poszła za nim na Wschód lub zaakceptowała wyprawy na Karaiby. Skala fikcji zbudowanej wówczas na nadziejach związanych z Napoleonem była o wiele większa nawet od fikcji zbudowanej przez tzw. rząd emigracyjny w Londynie. To było coś niesamowitego, a temu człowiekowi nie chciało się nawet przywrócić nazwy Polska na mapę! Potrzebował tylko rekruta i pieniędzy, nie interesowało go nic innego, być może dlatego przegrał, a wraz z nim przegrali Polacy, to znaczy się Ci, którzy pozostali w kraju, chociaż Car okazał generalnie łaskę.
W okresie międzywojennym nie ulega żadnej wątpliwości, że bez pomocy dyplomatycznej i wojskowej z Francji, o ile jeszcze udałoby się odtworzyć Polskę w 1918 roku, to dotrwałaby do 1920, nie dalej. Pomoc materiałowa Francji dla Polski w obliczu wojny z Rosją Radziecką była fundamentem polskiego zwycięstwa. Bez Błękitnej Armii prawdopodobnie w ogóle nie byłoby niczego.
Niestety to co się stało we wrześniu 1939 roku to nie tylko zmarnowanie wspaniałego dziedzictwa naszej międzywojennej współpracy, ale to najzwyklejsza zdrada. Po prostu zostaliśmy zdradzeni i osamotnieni przez „sojuszników”, z których jednym niestety była Francja. Trzeba zwrócić uwagę na okoliczność, że za tą zdradę Francja nigdy nie powiedziała przepraszam, ani nawet nie wyraziła ubolewania, że „wyszło jak wyszło”.
Po wojnie był okres pewnego zachwycenia się przez Polaków jednym z prezydentów Francji, jego wizyta w Warszawie zaowocowała całym szeregiem różnych licencji, które dźwignęły nasz przemysł na nieznane wcześniej poziomy rozwoju technologicznego.
Po 1989 roku, kapitał francuski jest jednym z najaktywniejszych w Polsce, warto zwrócić uwagę, że dominująca część ich inwestycji dotyczy np. kwestii energetycznych, co samo w sobie wskazuje na długoterminowe zainteresowanie inwestycjami w Polsce.
Jest jasnym i to nie może podlegać żadnym wątpliwościom, że to m.in. pomocy Francji zawdzięczamy przyjęcie Polski do struktur Unii Europejskiej. Bez przychylności w Paryżu, nie byłoby w ogóle mowy o żadnym członkostwie.
Obecnie możemy z Francją bardzo intensywnie współpracować, właśnie na polu wojskowości oraz na polu technologicznym, ze szczególnym uwzględnieniem technologii jądrowych, które akurat Francja ma jedne z najbardziej zaawansowanych na świecie. Bez wątpienia zakup europejskich helikopterów bojowych w wersji uniwersalnej był dobrym rozwiązaniem, dzięki temu Paryż prawdopodobnie popatrzy nieco przychylniejszym okiem na Warszawę, jeżeli by ta potrzebowała wraz z technologią korzystnego finansowania inwestycji. Nie podlega dyskusji – zakup technologii jądrowych we Francji – zminimalizuje narzekanie Niemców, którym nie w smak nasze jądrowe aspiracje. Jeżeli jednak będzie to technologia francuska, to nikt w Berlinie, nie będzie jej krytykował z pełną mocą i możliwościami jaki posiadają Niemcy. W istocie bowiem, pieniędzmi pomocowymi głównie od Niemców, zapłacimy Francuzom za reaktory, nie ma co się oszukiwać, do tego sprowadza się ta wymiana.
Wielu podnieconych publicystów i mizernych dziennikarzy próbowało emocjonować opinię publiczną kwestią budowanych we francuskich stoczniach okrętów desantowych dla Federacji Rosyjskiej. Sprawa „Mistrali” i ich nie sprzedawania do Rosji, przez cały czas rozgrzewa umysły m.in. najbardziej podnieconych rusofobów. Niestety także nad Wisłą, nie brakuje negatywnych emocji w tym kontekście, chociaż z punktu widzenia Polski, te okręty nie stanowią bezpośredniego zagrożenia, z tego prostego powodu, że nie będą operować na Bałtyku. Nasze śródlądowe morze jest do tego zbyt małe, żeby pojawił się tutaj – w celach operacyjnych – tak wielki okręt. Jego przeznaczeniem bardziej będą działania na Morzu Północnym, Morzu Czarnym i opcjonalnie może służyć do projekcji siły na innych akwenach interesujących Rosję jak np. Morze Śródziemne i na Dalekim Wschodzie. Tam posiadanie takiego okrętu to olbrzymi atut, ale chęć walczenia nim na Bałtyku, to zmarnowanie potencjału.
Dlatego też, kwestię dostaw Mistrali do Rosji możemy traktować w pełni ambiwalentnie. Niestety jest pewien inny problem, związany z francusko-rosyjską współpracą w zakresie dostaw uzbrojenia, być może nie jest tak widowiskowy jak wielkie okręty z pokładami lotniskowymi, jednakże dla nas może okazać się zabójczy, jeżeli nie będziemy potrafili się mu przeciwstawić. Mowa o francuskiej technologii opto-elektronicznej, w tym zwłaszcza o kamerach termowizyjnych, które zostały dostarczone do rosyjskiego odbiorcy i stanowią fundamentalne wyposażenie doskonałych rosyjskich czołgów. Dostawcą jest jedna z czołowych francuskich/europejskich firm zbrojeniowych – potentat technologiczny w zakresie nowoczesnych przemysłów.
Więcej w tym kontekście nie trzeba pisać, sprawa jest jednoznaczna i oczywista. Jeżeli Francuzi sprzedali Rosjanom sprzęt termowizyjny, to nam mogliby sprzedać skuteczne urządzenia do ich zakłócania. Tego typu klauzule, oczywiście pozaumowne, powinny być elementem składowym każdego dużego kontraktu zbrojeniowego – transakcje wiązane to podstawa w utrwalaniu Sojuszy. Czy Warszawa pomyślała o tych okolicznościach w ten zbliżony sposób?