- Ekonomia
Kocham KRUS!
- By IVV
- |
- 02 stycznia 2013
- |
- 2 minuty czytania
Kochamy wyżywać się na rozmaitych instytucjach, kpimy z urzędników, marudzimy na ich opieszałość domagamy się reform. Jedną z najczęściej przywoływanych instytucji, które w społecznym odczuciu wymagają reform jest KRUS – Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Jasnym dla wszystkich jest fakt nieszczelności KRUS, co może prowadzić i „prawdopodobnie” prowadzi do nadużyć, ale z KRUS jak z demokracją – idealnie nie jest, jednakże dotychczas niczego lepszego nie wymyślono.
Faktem jest, że grupą społeczną czerpiąca najwięcej z kasy Unii Europejskiej są rolnicy. Płatności obszarowe pozwalają przy minimalnym nakładzie pracy dostawać środki unijne, istnieją też dopłaty do konkretnej produkcji roślinnej i zwierzęcej. Dla naszej wsi, która przez lata była niedoinwestowana coroczne zastrzyki finansów są nie do przecenienia. Udzielane z roku na rok dotacje to poważne sumy wzmacniające nasze rolnictwo, przyczyniające się do likwidacji luki cywilizacyjnej mieszkańców wsi.
Z perspektywy czasu powinniśmy żałować, że w tak lekkomyślny sposób zmarnotrawiono infrastrukturę wielu PGR-ów, co spowodowało potężne straty społeczne zwłaszcza w północnej części naszego kraju. Potężnym błędem było roztrwonienie tego wszystkiego zamiast w miejsce tych przedsiębiorstw tworzyć np. spółki pracownicze, niestety tego już nie zmienimy, ale chyba warto wyciągać z tego jakieś wnioski. O ile PGR-y w gospodarce planowej były deficytowe to szokującym jest fakt, że mimo potężnych możliwości mieliśmy braki w produkcji spożywczej w zasadzie przez cały okres powojenny, szwankowało zarządzanie oraz panowało przeświadczenie, że jeśli coś jest wspólne to jest niczyje.
W dniu dzisiejszym rolnictwo nadal jest mocno zróżnicowane, pozostaje również mocno rozdrobnione, średnia wielkość gospodarstwa rolnego to 10,38 ha, ale jak spojrzymy na konkretne województwa różnice są kolosalne, najmniejsze gospodarstwa są w Małopolsce 3,88 ha a największe w zachodniopomorskim 30,67 ha. Można przyjąć, że największe rozdrobnienie mamy na południu i południowym wschodzie Polski i o ile na Śląsku ze względu na stosunkowo wysoką urbanizację nie jest to problemem to już Podkarpacie czy woj Świętokrzyskie z pewnością boryka się z faktem niskiej opłacalności upraw. Oczywiście regiony rozmaicie sobie radzą z tym faktem, np. poprzez specjalistyczne uprawy, ale i tak koszty stałe bywają zabójczym gorsetem dla rolników.
Zatem z jednej strony mamy kłopot niskiej dochodowości ze względu na stosunkowo niskie ceny skupu płodów rolnych a z drugiej strony rosnące koszty stałe, w tym koszty paliw czy też wspominanego we wstępie KRUS, bo mimo ze wszyscy zwłaszcza płatnicy ZUS będą przekonani, że składka kwartalna, która wynosi w zależności od areału od 366 zł przy 50 ha aż po 1758 zł przy powierzchni powyżej 300 ha – jest niska to w przypadku małych gospodarstw – jest ona i będzie problemem. Trzyosobowa rodzina żyjąca z rolnictwa musi wydać kwartalnie 1098 zł a to już duże obciążenie dla budżetu małego gospodarstwa, często opierającego się na transferach społecznych, a nie na dochodach z produkcji rolnej.
Postulowanie zmiany wysokości tych składek byłoby trudne, a politycznie prawie niemożliwe, jednakże może warto poszukać w ten sposób optymalizacji kosztów, albowiem status gospodarstwa rolnego powinny mieć tylko te podmioty, które produkują na rynek. Potężne przywiązanie do tradycji i faktu „posiadania ziemi” jest jedna z przyczyn, dla których uprawy są kłopotliwe, małe gospodarstwa są podzielone na kilka – kilkanaście kawałków, niczym niezwykłym jest 2 hektarowe gospodarstwo w Małopolsce składające się np. z 10 oddzielonych od siebie kawałków rożnej wielkości. Scalanie gruntów zawsze napotykało i napotyka opór właścicieli, który jest bardzo ciężki do pokonania. Nie poradziła sobie z tym problemem żadna z dotychczasowych władz na terenach historycznie rozumianej Małopolski, w tym w szczególności Małopolski wschodniej.
Bardzo często słyszymy, że rolnikowi nie opłaca się produkować żywca czy też zbóż, że mały areał powoduje wiele komplikacji. Warto, więc w ramach optymalizacji kosztów rozważyć zmianę filozofii alokacji środków pomocowych – wymusić zawiązywanie mikro stowarzyszeń, które miałyby przywilej tworzyć w oparciu o dotacje unijne wspólną infrastrukturę. Zamiast kilku mało ekonomicznych ciągników kupowano by jeden wspólny, podobnie z innym sprzętem rolniczym. Warto też rozważyć pomysły wspólnych gminnych ubojnio-przetwórni, które można by tworzyć ze składek członków oczywiście przy wsparciu UE, państwa i samorządów. Podniesie to nie tylko marżowość na produkcji, ale również ze względu na ominięcie wielu pośredników na oferowanie dobrej ceny klientowi końcowemu, zwłaszcza jeżeli byłyby to podmioty na tyle silne, że zauważalne dla placówek handlowych poszukujących współpracy z lokalnymi dostawcami. Bo dotarcie do klientów z dobrą, jakością oraz ceną jest dużo łatwiejsze w erze zdrowego żywienia niż ze standardowym produktem przemysłu spożywczego, a nawet, jeżeli nie to takie produkty mogą przynajmniej stanowić rynkową alternatywę. Nie jest również tajemnicą, że produkty regionalne są chętnie nabywane przez konsumentów oraz bardzo wspierane przez UE. We Francji, Niemczech, Włoszech wszędzie można kupić produkty lokalne i regionalne, w Polsce tylko ciągle słyszymy o chęci produkcji legalnie np. śliwowicy, (co zresztą nie jest złym pomysłem, bo produkcja i tak istnieje a państwo nie korzysta z wpływów z akcyzy).
Rozwiązaniem wielu problemów mogą być spółdzielnie, stowarzyszenia, grupy producenckie inwestujące wspólnie w infrastrukturę, jest tylko jeden warunek: wszyscy zainteresowani muszą zrozumieć, że wspólne znaczy ich własne a nie niczyje. Oczywiście wymaga to zmian w prawie i przemian w mentalności, na co potrzeba czasu, odpowiedniej polityki państwa i świadomości samych rolników. Bez ich dobrej woli, która ujawni się wówczas, gdy będą widzieć w przemianach swój interes – wprowadzenie zmian zawsze będzie trudne.