- Paradygmat rozwoju
Jeżeli do tej pory zakładaliśmy że nie będzie wojny w Europie to trzeba zmienić założenia
- By krakauer
- |
- 15 października 2015
- |
- 2 minuty czytania
Jeżeli do tej pory ufni w NATO i Unię Europejską zakładaliśmy, że nie będzie wojny w Europie, to najwyraźniej trzeba zmienić założenia. Tak, żebyśmy nie byli zaskoczeni czymś niespodziewanym, co może nas naprawdę bardzo zaskoczyć. Podstawą do zmiany myślenia jest zmiana paradygmatu zbiorowego bezpieczeństwa, jaka dzieje się obecnie w Europie i jej otoczeniu, konkretnie na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie.
Jeżeli tym już dziejącym się dramatom, bo odnośnie konfliktu ukraińskiego, trzeba założyć że wcale nie jest powiedziane, że w wyniku prowokacji strony ukraińskiej, niezadowolonej z tego do czego została zmuszona przez swoich zachodnich protektorów nie dojdzie tam, do kolejnej eskalacji – dodamy element synergii, to mamy chaos. Proszę sobie wyobrazić, że do miliona uchodźców w Niemczech dołączają dwa lub trzy miliony uchodźców z Ukrainy w Polsce. To skończyłoby się dla nas w najlepszym wypadku – militaryzacją życia codziennego, o pogłębionych skutkach lepiej nie myśleć. Co będzie z Niemcami? Z Francją? Tamtejsze społeczeństwa są na dobrej drodze do zmiany zapatrywań politycznych w stronę partii radykalnych, anty-imigranckich. Konsekwencje mogą mieć szokujące znaczenie dla różnych wymiarów polityki europejskiej, czy też w zasadzie dla Europy w ogóle. Chodzi o kwestie, których nie jesteśmy w stanie antycypować, ponieważ wynikają z życia. Milion nielegalnych imigrantów, jaki przyszedł do Europy – zupełnie zmienił szereg kwestii, to się właśnie nazywa polityka faktów dokonanych.
Gdyby jeszcze w tym galimatiasie, który sam zaczyna się niepotrzebnie komplikować – główni gracze jak USA, Niemcy, czy nieistniejąca podmiotowo Unia Europejska – grali by wobec siebie fair, np. wyznaczając generalne kierunki i trzymając się ustalonych pryncypiów, to można byłoby wierzyć, że gra – z nieznanym wynikiem, ale rozegra się na planszy, którą znamy (NATO-Rosja), na zasadach jakie znamy (OBWE i inne), a wszystko zakończy się mniejszym lub większym pokazem siły z jednej i z drugiej strony. W Tajdze gdzieś wyjadą z lasu groźne rakiety, pan Prezydent Putin przepłynie się dużą łodzią podwodną, groźnie przyglądając się misiom polarnym przez wielkie szkła morskiej optyki, a pan Obama przyśle więcej F-22 do Europy, które będą demonstracyjnie latać nam nad głowami a my uznamy że w ten sposób mamy więcej demokracji. Po czym wszyscy zasiądą do stołów i taj jak dawniej bywało (START) – wszystko się rozejdzie po kościach i nie będzie dramatu. Niestety jednak, nie można mieć co do tego pewności, bo każdy nawet najbardziej naiwny student politologii, właśnie powie, że jesteśmy na etapie wyznaczania nowej planszy do gry, zasad gry i wcale nie ma pewności, że te zasady będą takie same dla wszystkich stron. Może się bowiem okazać, że grozi nam wielopoziomowa gra proxy, w której główni gracze będą starali się na siebie wpływać, przez wykorzystanie pionków, na różanych poziomach oddziaływania. Na zasadzie – tutaj wam przykręcimy trochę terroryzmu islamskiego, a tam Ukraińcom damy pociski przeciwpancerne i inną nowoczesną broń. W międzyczasie sprowadzimy cenę ropy do poziomu nieznanego cywilizacji post przemysłowej, tak żeby wasze społeczeństwo cierpiało i buntowało się itp. Równolegle jednak kupimy od was paliwo do rakiet kosmicznych, bo macie lepsze i silniki też. Pełne poplątanie i pomieszanie – wrogości z normalnością, bez zasad. Zasadą będzie, to kto kogo pierwszy przechytrzy i bardziej wykorzysta, ten nie przegrywa!
Ponieważ siły, które decydują o tych procesach są w zasadzie nieskończenie potężne, można się spodziewać „pokazówki”, czyli czegoś w rodzaju prawdziwej próby sił na głównej planszy gry, tak żeby zwycięzca mógł przez kolejne lata szczycić się „wyższością”. Sam scenariusz takiego konfliktu i jego wynik w praktyce nie mają znaczenia, liczy się żeby były trupy, bo trupy to emocje – dla propagandy i dla późniejszego budowania mitu jedności, przeciwko przeciwnikowi zza drugiej strony granicy. Najlepszym miejscem do rozegrania tego typu „pokazówki” byłyby państwa bałtyckie, ewentualnie rejon Kaliningradu – najbardziej narażony na prowokacje fragment Federacji Rosyjskiej, ze strony Zachodu. Można sobie wyobrazić coś z pozoru niewinnego jak np. blokadę Kaliningradu? Coś w tym rodzaju, co miałoby większy wymiar propagandowy i prowadziło do ewentualnego starcia, czy też serii starć w powietrzu, na morzu i na lądzie – w wariancie hybrydowym, które nie musiałyby o niczym rozstrzygać. Ważne jest to, że wydarzyłyby się, a w konsekwencji można byłoby je pokazywać w telewizji.
Oczywiście dla nas byłby to bez względu na scenariusz – dramat, rodzący konsekwencje w głęboką przyszłość o których lepiej jest nie myśleć. Prawdopodobnie dopiero użycie broni jądrowej przez jedną ze stron takiego konfliktu na naszym terytorium, spowodowałoby jakieś myślenie o ewentualnej neutralności? Jednak to wszystko zależałoby od skali zakłamania i szczucia w propagandzie krajowej głównych mediów, z których jak wiadomo dominująca część nie wiadomo czyje interesy w tym kraju reprezentuje.
Na tą chwilę lepiej jest powoli zacząć się przygotowywać na to, że w wyniku jakichś procesów, których nie będziemy rozumieli i których znaczenia nikt nam nie wytłumaczy, może dojść do jakiejś eskalacji i scenariusza, w którym odegramy pewną rolę. W naszym interesie jest więc takie ustawienie się do sytuacji, żeby w najgorszym razie – nie być sprawcą. Sprawstwo pozostawmy innym. To bardzo dużo znaczy potem, jak zmienia się sytuacja, ale to już znamy z historii…