- Paradygmat rozwoju
Jak strategicznie związać Polskę z USA?
- By krakauer
- |
- 22 października 2012
- |
- 2 minuty czytania
Przez 23 lata transformacji podstawą naszej doktryny obronnej skoncentrowanej na odstraszaniu dawnych fobii była wiara w specjalne stosunki polityczne z USA. Na tej wierze weszliśmy, jako wojska okupacyjne do Iraku i w części, jako składowa NATO do Afganistanu. Wszyscy wielcy polscy decydenci od Lecha Wałęsy począwszy a na duecie Tusk-Komorowski kończąc za podstawę swojej polityki bezpieczeństwa uważali możliwie bliskie i ciepłe relacje z USA. Naprawdę wiele straciliśmy awanturą iracką, nie wiadomo, co jeszcze stracimy w momencie gdyby medialne podejrzenia nielegalnego przetrzymywania i rzekomego przesłuchiwania z użyciem tortur przez CIA na terytorium Polski okazały się prawdą. W każdym bądź razie istotne są dwa fakty zasadnicze: pierwszy – po 1945 roku z własnej i nieprzymuszonej woli, jako demokratyczny kraj wzięliśmy udział w wojnie napastniczej – napadając na inny kraj, drugi – mogliśmy dopuścić do zbrodni przeciwko ludzkości na własnym terytorium. Dodatkowo, o czym trzeba pamiętać poparliśmy secesję części terytorium demokratycznego państwa europejskiego – casus Kosowa długo będzie się przypominał bólem głowy wszystkim, którzy przyłożyli rękę do de facto rozbioru państwa Serbskiego. O awanturze na Ukrainie czy też chyba najbardziej abstrakcyjnej polityce względem sąsiada w historii nowożytnej, – jaką prowadzimy względem Białorusi nie ma, co się nawet wypowiadać. Ukoronowaniem naszych starań o partnerstwo wschodnie było sześć słynnych strzałek, jakie zostały z naszej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej.
Efekty? Nie tylko nie mamy przyjaciół na wschodzie, ale wielka bałtycka gazrurka jest wymownym dowodem na to, kto, z kim się liczy i z kim zamierza robić interesy nie uwzględniając nas nawet. Jeżeli ktokolwiek po ujawnieniu tych faktów w Warszawie liczy, że w razie zagrożenia pod Jastarnią wylądują oddziały Marines a most powietrzny dostarczy nam uzbrojenie jest szkodliwym debilem i należy go izolować. Nie da się zaprzeczyć faktom, Niemcy traktują Rosję, jako zabezpieczenie swojej przemysłowej potęgi – czytaj – dobrobytu i nie zrezygnują z tego tylko, dlatego bo Polacy maja stary problem z jakimś tam Katyniem, nowy ze Smoleńskiem i ciągle coś bełkoczą o „polskich obozach”, czego już nikt zupełnie nie rozumie.
Musimy mieć świadomość, że w przypadku upadku marzeń o wspólnym Unijnym domu, czego początkiem może być Unia Europejska dwóch prędkości – gdzie znowu będziemy musieli starać się i prosić o wpuszczenie do kolejnego pokoju – Niemcy zaczną realizować scenariusz alternatywny, nie ważne czy krótkowzroczny i czy na szkodę, czy też neutralny ich dotychczasowym sojusznikom. Liczy się przede wszystkim to, że czas powojennego spętania Republiki Federalnej przez NATO i dobrobyt epoki rządów z Bonn się kończy. Osłabienie USA jest faktem, Amerykanie nie mają wystarczających sił i środków, żeby być zaangażowanym w obronę Europy tak jak było to w okresie zimnej wojny. Problemem staje się sam brak ich obecności, który wywołuje próżnie, w którą zaczynają wchodzić demony przeszłości. Nasz dramat polega na tym, że jak zawsze mamy z Niemcami inne interesy, podstawową sprzecznością komplikującą współistnienie jest fakt, że prawie połowa naszego kraju to historyczne terytorium Rzeszy Niemieckiej, prawomocność tego faktu Niemcy uznały dopiero przy okazji zjednoczenia, – czyli naprawdę niedawno. Należy się zastanowić, co lub kto jest gwarantem tego status quo, – jeżeli w Europie zabraknie Amerykanów? Jest oczywistym, że gwarancji bardzo chętnie może udzielić nam Moskwa, jednakże ich cena byłaby trudna do zaakceptowania do tego stopnia, że samo dyskutowanie o nich jest niemożliwe i z punktu widzenia politycznego wykluczone. W związku z tym nie mamy wyjścia – w naszym interesie jest utrzymywanie Amerykańskiej obecności w Europie oraz sprowadzenie Amerykanów do Polski i jeżeli to możliwe innych krajów Europy Środkowej – na tyle na ile się da.
Ze względu na geografię zabezpieczenie logistyki w Polsce bez wsparcia ze strony Niemiec w wypadku jakiegokolwiek konfliktu na kierunku wschodnim jest szczególnie utrudnione, wręcz niemożliwe. Oznacza to, że ewentualna obecność amerykańska nad Wisłą musiałaby być ograniczona ilościowo i autonomiczna, o ile nie symboliczna, gdyż te siły byłyby skazane na przegraną bez wsparcia ze strony całej infrastruktury USA i NATO, ale musimy mieć świadomość, że już samo ogłoszenie przez Niemcy „neutralności” będzie oznaczało dla nas istotny problem. A co w momencie, gdyby nagle Rosja poparła starania niepodległościowe odpowiednio wysterowanej mniejszości śląskiej na Śląsku? Co powiemy, że mamy integralność terytorialną? Jeżeli uznaliśmy Kosowo? O Bundeswerze w błękitnych hełmach pilnujących spokoju na Opolszczyźnie lepiej w ogóle nie myśleć. Niestety takie są realia, jeżeli jest się państwem agresorem – trzeba liczyć się z możliwością agresji.
Przez 23 lata nie uczyniliśmy generalnie nic, żeby powiązać nas gospodarczo, społecznie i mentalnie z USA. Dla tamtejszego społeczeństwa nie istniejemy, jesteśmy równie egzotyczni jak pobliska Białoruś. Jeżeli ktoś myśli, że przeciętny mieszkaniec Utah wie, że stolicą „Bolandii” jest „Warsaw” to jest w grubym błędzie. W mediach amerykańskich nie istniejemy, a jeżeli już to w przypadku kolejnych skandali antysemickich, „polskich obozów” Obamy, czy też wyśmiewania naszych wojsk ze względu na ich rzekomo brak ochoty do prawdziwej walki w Afganistanie. Przypominanie o klasycznych „polish jokes” możemy sobie darować, niestety lata naginania zasad emigracyjnych i pracy na czarno naszych rodaków zrobiły swoje. Dla amerykańskiego biznesu jesteśmy nadal rynkiem wschodzącym, praktycznie nie istniejemy, jako eksporter na ich rynku. Nie ma niczego „Made in Poland”, do czego Amerykanie byliby przyzwyczajeni robiąc zakupy w swoich supermarketach. Biznesowo nie istniejemy, a jak jesteśmy marni pokazuje offset technologii za F-16, który najdelikatniej mówiąc nie zachwyca. Podobnie w amerykańskiej wielkiej polityce – no nie jest łatwo, zwłaszcza po tym jak Obama wycofał się z pomysłu na tarczę, która gwarantowała zaczepienie machiny US Army o Polskę. Potem było już tylko śmiesznie – jakieś błędy w tłumaczeniu Komorowskiego na temat polowania i o żonach, potem fotografowanie w Warszawie – na oficjalnym spotkaniu przez jednego z naszych bardziej żałosnych „liderów” politycznych, czy też inne pomniejsze porażki. Wizyta kontrkandydata w wyborach dowodzi, że Warszawa nie umie i nie chce rozmawiać z Waszyngtonem, co postępowi amerykańscy znajomi piszącego te słowa kwitują podejrzeniem o nasz krypto-rasizm.
Czy można, zatem jakoś przyciągnąć uwagę USA i skłonić to imperium do większego zainteresowania się naszym krajem? A nawet do tak pożądanej obecności, o której swego czasu mówił Lech Wałęsa – potrzebujący w Polsce „trzech generałów” – w odniesieniu do amerykańskich koncernów.
Generalnie są dwa sposoby, pierwszy nieomalże pewny – nazwijmy go pomysłem „na drugą Japonię” – polegałby z grubsza na tym, że w wyniku gwałtownego rozwoju technologii i aktywnej polityce przemysłowej w ciągu 10 lat stalibyśmy się państwem masowo eksportującym najnowsze gadżety elektroniczne i najlepsze samochody świata do USA, dzięki czemu nasze przedsiębiorstwa byłyby notowane na giełdzie w USA, a Polska kojarzyłaby się każdemu Amerykaninowi, jako wspaniały nowoczesny kraj, gdzie szybko może zrobić karierę i zarobić spore pieniądze. To tyle w kwestii marzeń – będąc realistami prawdopodobieństwo realizacji tego scenariusza należy ocenić na ujemne. No, ale jest też drugi pomysł – nazwijmy go na roboczo „Polak potrafi” – oczywiście oparty na improwizacji i protezie. Oczywiście musiałyby być to działania z zakresu Soft Power w rodzaju np. wybrania Zbigniewa Brzezińskiego lub jeszcze lepiej – przegranego w wyborach prezydenckich w USA na Prezydenta Polski. Nie ma, co się bać odważnych decyzji, nawet, jeżeli łamią konwencję i są nadzwyczajne. Przecież gramy o stawkę najwyższą, – czyli zachowanie niepodległości, warto na tym interesie poświęcić nawet własne progi dobrego humoru. Innymi słowy – mamy wszystko do stracenia, więc można próbować wszystkiego. Na ile to byłoby śmieszne, a na ile spowodowało zmianę wizerunku Polski za oceanem, a w konsekwencji na świece – to byłby już nasz zysk.
Innych możliwości rozegrania sytuacji, w którą powoli jesteśmy wmanewrowywani nie mamy. Jeżeli zdarzy się, że za naszego życia znowu będziemy samotnym państwem pomiędzy pragnącymi zacieśniać stosunki Niemcami a Rosją to naprawdę najlepiej mieć zieloną kartę w kieszeni, albowiem szpetne oblicze historii ujawni się nam bardzo szybko, no chyba, że zaakceptujemy ewentualną zmianę granicy zachodniej i północnej do stanu z roku 1939 – to znaczy obniżenie potencjału strategicznego państwa do poziomu niczego nie ujmując – Republiki Czeskiej. Warto mieć na uwadze, że to też jest lepsze wyjście niż konflikt i okupacja całości terytorium z możliwymi do przewidzenia skutkami.