• 17 marca 2023
    • Polityka

    Jak słaby jest system władzy w Polsce – boją się jednej drobnej kobiety!

    • By krakauer
    • |
    • 26 stycznia 2015
    • |
    • 2 minuty czytania

    Jak słaby jest system władzy w Polsce! Boją się jednej drobnej kobiety! To jest po prostu fenomen, to co zrobiła pani Ogórek samym pojawieniem się na naszej scenie politycznej jako potencjalna kandydatka na kandydatkę, to szok dla dominującej większości piewców i apologetów systemu, w którym wszystkim pasowało bieganie dookoła pańskiego stołu i łapanie ząbkami tego co spadnie lub celowo zostanie zrzucone.

    Jeżeli jedna drobna kobieta, praktycznie nie istniejąca politycznie, ponieważ dotychczasowe zaistnienie polityczne tej pani – było prawie żadne, a na pewno nie znaczące w skali kraju, mogła wywołać takie przerażenie, to co mogłaby osiągnąć naprawdę zjednoczona lewica – przeorientowana ze zgniłej socjaldemokracji na zdrowy socjalizm? Proszę popatrzeć na Grecję, czego chcieli ludzie – i nikogo nie obchodzi to, że wcześniej były tam np. wyspy, na których wypłacano więcej rent ślepcom niż było na nich mieszkańców! Ludzie wszędzie mają krótką pamięć i pamiętają bardziej to czego nie zjedli niż to co było im dane! Te same prawa działają także i u nas, ale ze zwielokrotnioną siłą, ponieważ nasza organizacja społeczeństwa i klimat – wykluczają wygodną wegetację tak dużej ilości ludzi jak tam, gdzie są miejsca w których nikt nie musi pracować, sytuacja nie zmienia się od wielu lat, ale wszyscy są najedzeni i szczęśliwi. U nas tak się nie da, Polska to nie jest słoneczna Grecja, powinien to wiedzieć każdy działacz lewicy, zwłaszcza socjalista.

    Patrząc na całość naszej organizacji władzy i jej mechaniki z punktu widzenia systemowego, widać jakie to wszystko jest powierzchowne, ponieważ władza, poza Polskim Stronnictwem Ludowym i nacjonalistami, którzy nie są w Sejmie, nie ma liczącego się, stałego zaplecza politycznego. To samo można powiedzieć o prezydencie, albowiem bazowanie na sondażach jako najważniejszej wytycznej popularności – pachnie na dużą odległość „mediokracją”. Czy naprawdę nie jest nas stać na coś więcej niż funkcjonowanie w oparciu o sojusz polityków z mediami? Jeżeli to jest nasz model docelowy, to nie można się dziwić, że pojawienie się kogokolwiek z poza układanki, wywołuje natychmiastowy opór, a nawet wściekły atak strażników słuszności i ich medialnych rezonatorów.

    Jest szokujące, w jakiej skali wybory polityczne w Polsce, w tym zwłaszcza na funkcje, gdzie to Naród dokonuje bezpośredniego wyboru zależą od strony wizerunkowej. Społeczeństwo otrzymuje obraz kandydata przygotowany i lansowany przez media i na ten obraz głosuje, dla jednych utożsamia on dostojeństwo, dla innych wygodę, dla jeszcze innych rozsądek i wiedzę – ale to wszystko, to tylko obrazy a nie oryginał. Jest to tym bardziej szokujące im większy dysonans pomiędzy dotychczasowymi zachowaniami politycznymi danego kandydata, w tym w szczególności ubiegającego się o reelekcję – a sposobem jego przedstawiania.

    Nie mówi się o wadze politycznej podejmowanych decyzji – przykładowo w ogóle nie mówi się o tym, że to prezydent podpisał „reformę 67” w istocie – kpiąc z Polaków, albowiem do dzisiaj nie wiadomo czym się kierował – jakimi ekspertyzami w kwestiach emerytalnych itd. Co więcej nie mówi się o wadze decyzji politycznych wynikających z politycznych deklaracji w polityce międzynarodowej. Prezydent coś od czasu do czasu powie – jak np. jego skandaliczna i niepotrzebna wypowiedź o nieuznawaniu zmiany przynależności państwowej Krymu, chociaż NIKT od niego takiej wypowiedzi nie oczekiwał! Jeszcze gorzej potrafi zachować się de facto podlegający mu minister spraw zagranicznych – w efekcie to my ponosimy konsekwencje, a winnych nie ma. Co więcej w ogóle nie ma kwestii politycznej – jak w przypadku skandalu z niezaproszeniem pana Władimira Putina na 27 stycznia – w rocznicę wyzwolenia Obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu-Brzezince przez Armię Czerwoną. W tym przypadku minister spraw zagranicznych zasłużył na dymisję, a prezydent w praktyce nabrał wody w usta, tymczasem media w Rosji dostały wścieklizny – zupełnie słusznie oskarżając polskie władze o lekceważenie, zmianę historii oraz szarganie świętości.

    Trudno jest ocenić, czy nowa kandydatka podejmowałaby decyzje lepiej, czy gorzej, albowiem nie wiadomo nadal jak głęboką pani Ogórek ma percepcję. Nie wiadomo, co ogarnia swoimi horyzontami myślowymi i do czego jest zdolna w polityce, albowiem to naprawdę trudna sztuka. Jednakże samo to jak nerwowo na nią zareagowano – po prostu odrzucając jej samą możliwość kandydowania jako opcji, pokazuje z jak płytkim zakorzenieniem systemu władzy w społeczeństwie mamy do czynienia.

    Rządzący boją się, że oto przyjdzie piękniejsza konkurencja, na tle której oni po prostu w ogóle nie wyglądają i jeżeli chcieliby konkurować, to musieliby sprowadzić dyskusję na poziom merytoryczny, a to oznacza konieczność rozliczania się przez nich z ich własnych decyzji i co tu dużo ukrywać – błędów.

    Właśnie dlatego jedna drobna kobieta z poza układu, mogła tak bardzo wystraszyć rządzących, którzy woleliby standardowej kampanii wizerunkowo – hasłowej, opartej na problematyce wytrzymałości brzozy pospolitej w rejonach północno-zachodniej Rosji. Tymczasem nadchodzi nowe! Nadchodzą pytania o to jak to się stało, że z kraju wyjechało prawie 3 mln ludzi, a w zeszłym roku premier bał się wojny z Rosją we wrześniu?

    Gdyby do kandydatki na prezydenta, lewica była w stanie dodać jeszcze siebie samą, oczyszczoną z socjaldemokratycznych przewinień i niedoskonałości – sytuacja do głosowania byłaby jednoznaczna. Może się uda? Zobaczymy…