• 17 marca 2023
    • Paradygmat rozwoju

    Jak to jest możliwe, że tyle wytrzymaliśmy bez buntu?

    • By krakauer
    • |
    • 31 stycznia 2015
    • |
    • 2 minuty czytania

    Jak to jest możliwe, że tyle wytrzymaliśmy bez buntu? Jak to jest możliwe, że 25 lat transformacji nie skończyło się jedną wielką rewolucją społeczną? Przecież wystarczy pójść do lekarza, żeby się człowiekowi ode chciało kochać ten kraj nawet śladową miłością. Wystarczy skorzystać z komunikacji miejskiej, albo w zasadzie innego dowolnego styku zobowiązań publicznych państwa z rzeczywistością i każdy ma dość.

    Oczywiście rządzący establishment twierdzi, że wszystko jest w porządku, a błędy w czasie transformacji nie do uniknięcia. Oczywiście, jest w tym sporo racji, jeżeli się jednak pomyśli np. o skali tych błędów jak np. słynna prywatyzacja za pośrednictwem świadectw udziałowych, czy też ich abstrakcji – jak np. antyreformy rządu pana premiera, którego nazwiska nie, możemy wymienić z szacunku do czytelników. To niezwykle trudno jest się zgodzić z wyluzowanym podejściem do tych błędów, gdyż niektóre po prostu były zwykłym, celowo zaplanowanym złodziejstwem, a inne to wynik oszczędzania na społeczeństwie – zawsze i na każdym kroku. Obecna sytuacja pomimo wejścia do Unii Europejskiej, nic nie wnosi do bytowania społeczeństwa, w niektórych najbardziej strategicznych dziedzinach życia jak w służbie zdrowia, jest wręcz gorzej z roku na rok, a dziedziny reformowane jak np. infrastruktura transportowa, są zmieniane gigantycznymi nakładami – praktycznie nieznanymi nigdzie wcześniej w Europie, a efekty “reform i przemian” uwsteczniają cywilizacyjnie Polaków. Niestety wybrane modele dostępu do infrastruktury wykluczają powszechność dostępu dla przeciętnego obywatela. Przykładowo jak inaczej niż złodziejskim bandytyzmem nazwać okoliczność, że jedna z dróg na południu kraju pomiędzy dwoma dużymi miastami, a właściwie aglomeracją i metropolią licząca około 70 km użytkowego asfaltu wymaga odpłatności za przejazd jednorazowy na poziomie ceny około 30% miesięcznej stawki za winietę na sąsiedniej Słowacji za miesiąc! Trzy przejazdy między polskimi miastami – około 220 km, to cena swobody poruszania się po Słowacji. Czy takie działania prywatyzacyjne w ogóle mają sens? Dla zagranicznych koncesjonariuszy na pewno, ale społeczeństwo polskie wychodzi na tym jak niewolnicy lub gorzej.

    Można winić media i Kościół dominujący za wyjałowienie atmosfery nastrojów społecznych? Czy związki zawodowe zawsze mają być przedstawiane jako “stado darmozjadów?” Kto ma stać po stronie społeczeństwa w epoce post-industrialnej społeczeństwa prosumentów, skazanych na wegetację za 200 Euro na poboczach starzejącego się i pełnego zadłużenia imperium? Istniejące partie polityczne nie dają wszystkich odpowiedzi na problemy współczesności, nie mówiąc już o przyszłości. Ludzie głosują nogami, polityka ciepłej wody w kranie jest jakimś sposobem na uniknięcie pełnej pauperyzacji społeczeństwa i powstawania normalnych slumsów. Jednakże kosztem uśrednienia wszystkiego “w dół” jest brak dzieci, po prostu się nie rodzą, ponieważ Polaków nie jest na nie stać. Gdybyśmy mieszkali w czworakach – dzieci byłoby pełno, ale w realiach konieczności ocieplania bloków i usług stomatologicznych w cenach od pensji średniej w górę za przeciętny pakiet zabiegów – nie da się odłożyć pieniędzy, a brak stabilizacji finansowej w państwie, w którym komornicy mogą zabierać własność osób sąsiadujących z dłużnikami – bez decyzji sądów i w pełni majestatu prawa bezkarnie ją upłynniać – tylko szaleniec nie boi się o jutro.

    Problemem systemowym nas wszystkich jest to, że rozładowywanie społecznego napięcia poprzez masową emigrację i względnie tanie samochody używane z importu w zestawieniu z dużymi telewizorami LCD dostępnymi prawie dla każdego – skończy się kiedyś zwielokrotnionym wybuchem gniewu. Niech tylko przeciętni ludzie sobie uzmysłowią, że jeżdżenie, co tydzień do marketu po jedzenie śmieciowe swoim 10 letnim samochodem z Niemiec i pisanie sms w na smartfonie to nie jest esencja życia. Wygra ten, kto skutecznie przemówi do ludzi – nie ma partii lewicowej, Kościół dominujący służy systemowi, partie nacjonalistyczne mają nie bez pewnych powodów łatki “oszołomów”, a centrum to właśnie to, co mamy. Gdzie jest odpowiedź dla współczesnej Polski? Kto jest w stanie wskazać drogę? Czy jest jeszcze jakakolwiek nadzieja? Czy bez twardego np. “zewnętrznego” resetu w ogóle rozwój uwzględniający większość społeczeństwa jest możliwy?

    Coś musi się wydarzyć, inaczej nic się nie zmieni, tylko gnicie będzie postępować jeszcze bardziej, a w ludziach będzie narastać frustracja i w konsekwencji agresja. To nie wróży dobrze, albowiem wszystko się da – można przejściowo oprzeć władzę na represjach fizycznych (w tej chwili opiera się na ogłupianiu i kreowaniu zastępczej rzeczywistości), ale w długiej perspektywie oznacza to krwawy bunt, kiedy sznur, kamień i butelka z benzyną to odpowiedź na lata upokorzeń i brak nadziei. Właśnie, gdyby, chociaż dać ludziom nadzieję? Tak jak na początku lat 90-tych! Niestety jak to mówią nadzieja jest matką głupich – przed szkodą i po szkodzie.

    Prawdopodobnie, niestety winna jest niska jakość elit. Gdyby były one bardziej zorientowane państwowo i wrażliwe społecznie – to rzeczywistość nie byłaby tak porażająca. Niestety, chyba nie ma już nadziei…