- Paradygmat rozwoju
Historia kołem się toczy
- By krakauer
- |
- 04 listopada 2012
- |
- 2 minuty czytania
Często narzekamy na naszą codzienność zapominając o tym, że jest ona skutkiem przeszłych okresów, w trakcie których żyli konkretni ludzie, którzy podejmowali konkretne decyzje w takich okolicznościach jakie mieli. Płaczemy nad rozbiorami, wspominamy powstania, przegrane bitwy, zapominamy o tych, którzy nasz oszukali (Napoleon, Churchill inni). Nasza pamięć historyczna nie istnieje, zwłaszcza w wydaniu zbiorowym, albowiem nie ma czegoś takiego jak ciągłość państwa i ciągłość elit. To wszystko, co z dawnej Polski przetrwało, zostało potem ludobójczo potraktowane przez okres II giej wojny i wypłukane przez realia państwa ludowego. Zresztą i tak nie było w zasadzie, czego wspominać, gdyż nawet ostatnie wielkie sukcesy naszej polityki zagranicznej były podporządkowane interesom papiestwa – wielkie zwycięstwo pod Wiedniem utorowało drogę do rozbiorów Polski. Potem nie było już niczego, wielka nadzieja Napoleona, który najnormalniej nas okłamał i wykorzystał, odzyskanie niepodległości – nieudany powrót do idei państwa rozciągniętego na wschodzie, miał na celu zrobić dobrze obszarnikom, ale skonfliktował nas na całe międzywojnie i bardzo specyficznie zdefiniował całe państwo – nie ukrywajmy faktów, – jako państwo buforowe służące celom innych państw, konkretnie Francji. W tym kontekście warto uświadomić sobie analogię II RP do PRL, tutaj naprawdę nie było żadnej zasadniczej różnicy. Państwo kontrolowane od wewnątrz za pomocą odpowiednio ułożonej elity.
W wyniku zaborów, a nawet już wcześniejszego rozkładu państwa, potem wieloletniej służalczości – nie wykształciła się u nas elita, postrzegająca państwo, jako wartość nadrzędną, która jest ich jedynym zasobem gwarantującym przetrwanie międzypokoleniowe. Przetrwanie rodzin, majątków, interesów, kultury, wartości. Wszystkiego, co uważamy za ważne, istotne i niezbędne do życia i rozwoju i chcielibyśmy przekazać kolejnym pokoleniom. Czegoś takiego u nas nie ma i nie będzie głównie, dlatego bo jak zwykle się nam nie udało i wykształcone w ciągu obecnego okresu wolności elity zostały zglobalizowane, w tym znaczeniu nie ma dla nich znaczenia ani to jak się nazywa państwo, ani jakim językiem się w nim mówi. Zresztą tak zawsze było, z tą różnicą, że my mieliśmy to nieszczęście, że zawsze mieliśmy za mało czasu na stworzenie czegoś trwałego, gdzie moglibyśmy wyrażać własne interesy, bronić ich i dzięki sukcesom zdobywać się na aspirację. Bez względu na to jakbyśmy nie narzekali na PRL, był to jednak okres, kiedy w ogóle cokolwiek planowaliśmy. Od 23 lat tego nie ma, żyjemy z dnia na dzień, z roku na rok – z budżetu, na budżet, pogrążeni w deficycie. Swoją drogą to ciekawa sprawa jest z tym deficytem, że narodził się w momencie, w którym odzyskaliśmy możliwości płatnicze.
Jeżeli zatem nie jesteśmy w stanie wykształcić elity, której interesy byłyby zbieżne z interesami państwa w tym znaczeniu, że by z tych interesów wynikały i stanowiły ich ukoronowanie, to trzeba się zupełnie na poważnie zastanowić, dokąd zmierzamy i jak bardzo muszą być ograniczone nasze – krańcowa efektywność i krańcowe możliwości, albowiem przecież nie pracujemy na siebie.
Problem polega na tym, że od czasów wspólnoty plemiennej zawsze wszelkim procesom społecznym towarzyszyła elitaryzacja, to naturalna konsekwencja wszelkich procesów koncentracji ekonomiczno-społecznej. Nie tworzymy elit, jako jakiś proces uboczy, one tworzą się same i są emanacją naszego społeczeństwa, naszego jakkolwiek pojmowanego, ale celu istnienia. Chyba mamy pecha, że elity, – czyli największe „wilki” w naszym społeczeństwie są zbiorowo przeciw skuteczne. Nie interesuje ich nic innego jak umożliwienie sobie dzięki jak najlepszej pozycji tutaj – możliwości opuszczenia tej nieszczęsnej ziemi, której nie udało się im zagospodarować w stopniu stwarzającym możliwość przetrwania tutaj. Niemożna się im dziwić, albowiem po prostu maksymalizują zyski przy minimalizacji kosztów.
Kosztem są oczywiście roszczenia niższych warstw społecznych, które chciałyby żyć tak jak ich odpowiednicy na zachodzie. Adresują oni swoje oczekiwania względem elit, które już się wzbogaciły i nie koniecznie chcą się poświęcać na ołtarzu narodowej sprawy, albowiem liczy się przede wszystkim pieniądz. Nikt nie ma celu inwestować w rozwój długofalowy, umożliwiający reszcie społeczeństwa trwałą poprawę swojej egzystencji – w wyższym tempie niż wynikający z naturalnych dróg rozwojowych. Jednakże nikt nie zwraca uwagi na to, że to właśnie, dlatego – z braku naturalnego wsparcia przez naszą własną akumulację kapitału, nie otrzymujemy należytego wsparcia i rozwijamy się poniżej naszych możliwości. Czy to się nam podoba czy nie, generalnie na własne życzenie. Niestety ten kraj tkwi w tej spirali nieszczęścia od zawsze, nie da się tego łatwo przezwyciężyć bez odrobiny patriotycznego egalitaryzmu, czy też mówiąc wprost poświęceń.
Czy mamy jakąś alternatywę – żeby przekształcić system w taki sposób, żeby był na tyle bardziej efektywny, abyśmy zdążyli zanim historia znowu pokaże nam swoje szpetne oblicze? Nie ma przy tym znaczenia ile jeszcze mamy czasu, albowiem zawsze okazuje się, że mieliśmy go za mało.