• 16 marca 2023
    • Społeczeństwo

    Gulasz wołowy – moja pogańska komunia, czyli moralne rozterki poganina

    • By baca56
    • |
    • 18 lutego 2013
    • |
    • 2 minuty czytania

    Nie mogę zasnąć.

    Gdzieś, wiele kilometrów stąd, w obcych ścianach Jożin, Jasiek, Gwidon i Mars czekają na śmierć.

    Nie wiem, kto i jak im tą śmierć zada.

    To będzie rano – rzeźnia zaczyna pracę o siódmej, zanim się wszyscy zbiorą, poprzebierają, może wypalą ostatniego papierosa przed pracą – może wpół do ósmej?

    Jest lekki mróz – zapewne w rzeźni nie można palić, więc gdzieś na brudnym śniegu przed wejściem dla personelu ostatni papieros z kolegami… Może od wczoraj lekko suszy – wiem, w tym zawodzie trudno być trzeźwym. Byki czekają w jakiejś poczekalni.

    Nie mogę zasnąć. Rozpamiętuję nieuniknioną, jedyną ale ostateczną zdradę, której musiałem nieuchronnie dokonać.

    Budowaliśmy wzajemne zaufanie. Długo. Całe ich życie. Z oporami z obydwu stron. Bez tego zaufania nie moglibyśmy współżyć – przecież bez siana, które im, co dzień w pocie czoła dostarczam nie przetrwałyby zimy. Ja również nie mógłbym upilnować własnych pleców, gdyby zwierzęta były mi wrogie.

    I na koniec- jeden jedyny raz – muszę zdradzić.

    Mars nie miał rogów – pozbawiono go tego oręża w dzieciństwie, ze względów bezpieczeństwa.

    Ale i tak nikt mu nie podskoczył. Pod koniec sezonu pastwiskowego mógł dochodzić tony – brak konkurentów w tej klasie wagowej. Mieliśmy z Marsem starcie, dwa lata wcześniej, na pastwisku.

    Zaczął mnie ganiać. Miał wtedy dwa lata – durna niewyżyta młodość, pan na haremie, soczysta jedwabista trawa… Król życia. Ustępowałem, on był coraz bardziej natarczywy.

    Za którymś razem, zaopatrzony w dwumetrową brzozową witkę nie ustąpiłem mu drogi.

    Musiałem go uderzyć.

    I drugi raz.

    Mocno.

    Cofnął się.

    Ja też odstąpiłem kilka kroków.

    Od tej chwili zapanowała zgoda. Nie uderzyłem go nigdy więcej.

    Krowy to zwierzęta stadne. To znaczy, ze mają bardzo rozbudowany system relacji społecznych, ciągle aktualizowaną hierarchię, podział ról. Mają też swoje rytuały, owcze pędy, hormony i emocje.

    Ten, kto chce z nimi współżyć musi rozumieć i „wmontować się” w ich system społeczny na ich zasadach.

    Inaczej na dłuższą metę zawsze skończy się to klęską.

    Mars dał kilkadziesiąt cudownych cieląt. Niektóre żywo przypominają ojca.

    Jożin urodził się na bagnie, stąd imię.

    Na początku rósł powoli, był mniejszy od rówieśników. Był rogaty, nieufny i sprytny.

    I wredny. Zawsze potrafił przerwać ogrodzenie, dorwać się do owsa albo do „zakazanych” jałówek.

    W drugim roku życia zaczął doganiać rówieśników. Ciągle był jakby mniejszy, ale taki więcej „w sobie”, nabity, kark mu się rozrósł jak u jakiegoś gangstera.

    Gwidon miał marne rogi. Gdzieś pośród jego przodków był buhaj genetycznie bez rożny, i Gwidon odziedziczył tę cechę. Miał jakieś takie marne, słabo przytwierdzone do czaszki wyrostki.

    Duży i łagodny. Z usposobienia jakby filozoficzny, zdystansowany.

    Nigdy nie uczestniczył w „czeczeńskich tańcach”, które z nadmiaru energii uprawiały inne byki.

    Jasiek wygrał los na loterii. Sąsiad potrzebował byka dla swoich krów, więc w maju, gdy Mars szedł „do roboty” pognaliśmy także Jaśka, tylko trochę dalej, do krów sąsiada.

    Powitania nie da się opisać. Bogactwo gestów, głosów, figur tanecznych, mieszanka szczęścia i niepewności, podchody, żarty, zaczepki, gesty pojednawcze…. Strach, ciekawość i pożądanie.

    Po dwóch miesiącach, kiedy już wszystkie krowy u sąsiada były cielne „macho” Jasiek przerwał ogrodzenia i wrócił „do swoich”. Dwa dni walczył z Marsem, ale ponieważ i tu wszystkie panie były w ciąży, doszło do chłodnej przyjaźni.

    Moi katoliccy sąsiedzi mają łatwiej. Wierzą, że ziemia jest po to, by czynić ją sobie poddaną, a zwierzęta nie posiadają duszy nieśmiertelnej, więc nie ma problemu….

    Wegetarianie nie zdają sobie sprawy, że upowszechnienie ich światopoglądu oznaczałoby śmierć wszystkich krów na ziemi. Bo żyjemy w symbiozie – krowy i my. Nie byłoby krów, gdybyśmy nie jedli wołowiny. Jożin, Mars, Jasiek i Gwidon nie mieliby szansy, żeby się urodzić.

    Ubój rytualny jest barbarzyństwem.

    Wiem, że tzw. „rynki” próbują dyktować co innego. Wiem, że zakaz uboju rytualnego w Polsce uderzy w opłacalność mojej działalności, więc trudniej będzie przetrwać ekonomicznie mnie i moim krowom.

    Jestem przeciw ubojowi rytualnemu.

    Jestem przeciw katolickiej znieczulicy.

    I przeciw wegetariańskim manipulacjom.

    Jest tak, że nie unikniemy konieczności zabijania naszych pięknych braci mniejszych.

    Oni są zawsze niewinni.

    My musimy wziąć na swoje (katolickie, buddyjskie, czy pogańskie) sumienie odpowiedzialność za ich śmierć.

    I odpowiedzialność za to, żeby ich śmierć nie była bez sensu. Nie marnujmy żywności.

    I żeby ich śmierć odbyła się z jak najmniejszym cierpieniem.

    I żeby ich życie – krótsze czy dłuższe – było szczęśliwe.

    My też umrzemy.

    poganin baca56