• 16 marca 2023
    • Polityka

    Gromosław Polskę zbaw?

    • By krakauer
    • |
    • 24 listopada 2011
    • |
    • 2 minuty czytania

    Żyjemy w ciekawych czasach, otaczają nas ciekawi ludzie a z ekranów naszych telewizorów można się dowiedzieć wielu ciekawych informacji. Czasami zaskakujących jak w przypadku aresztowania pana Gromosława C. Nie można w kilku słowach nakreślić charakteru tej znakomitości, wymagałoby to opracowania odrębnego biograficznego artykułu, nie czas na to i nie miejsce, z naszego punktu widzenia jest to polski patriota, osoba o najwyższych kwalifikacjach patriotycznych potwierdzonych poprzez szlify generalskie i lata nieposzlakowanej służby dla Rzeczpospolitej.

    W kontekście człowieka, którego życiorys jest żywą kartą wykuwania się Rzeczpospolitej na niezależność z mroków radzieckiej dominacji, informacja o aresztowaniu takiego autorytetu wywołuje, bo wywoływać musi – zdziwienie i konsternację. Oczywiście pracy specjalnych struktur policji i jednostek prokuratury nikt rozsądny nie odważy się kontestować, przynajmniej zanim nie oceni ich sąd. Jednakże można postawić jedno kluczowe pytanie, a mianowicie – czy cała sprawa – mająca wyraźny kontekst polityczny – nie jest tematem zastępczym mającym na celu odwrócenie uwagi opinii publicznej od niepopularnych spraw kryzysu, czyli podwyżek.

    Prywatyzacja STOEN i LOTu, to zagadnienia wielkiej wagi wnioski, z których można odpowiednio wykorzystać w celu zilustrowania kulisów procesów polskiej prywatyzacji. Jeżeli prawdą jest, że aresztowane osoby faktycznie przyjęły korzyści majątkowe z tytułu zobowiązań poza prawnych, a nie za lobbing lub consulting – to będzie to hańba nie do zmycia przez lata. Jeżeli natomiast podstawy działania organów ścigania mają charakter stricte poszlakowy, to należy się zastanowić czy robienie z zagadnienia medialnego show na cały kraj, przeciąganie konferencji prasowej, proliferowanie komunikatów, domysłów i niedementowanie plotek ma jeden cel – podanie kozła (ów) ofiarnych na żer opinii publicznej. W wyniku skonstruowania „afery” będzie można w sposób widowiskowy szargać autorytet powszechnie szanowanych osób publicznych – a po czasie po cichu umorzyć postępowanie lub oczyścić je z zarzutów. Natomiast w międzyczasie media będą żyły zagadnieniami nowej „afery”, a stosowna administracja będzie miała możliwość prowadzić działania na rzecz ukierunkowania pewnych procedur.

    Nie ma wygodniejszej okazji do ograniczenia penetracji kluczowych z punktu widzenia interesów kraju sektorów gospodarki niż atmosfera skandalu korupcyjnego, w którym głównymi aktorami jest duży zachodni (a najlepiej niemiecki) inwestor, polski autorytet w dziedzinie zarządzania bezpieczeństwem i osoby powiązane z różnymi podmiotami władzy państwowej w węzłowych miejscach decyzyjnych z punktu widzenia procesów prywatyzacji. Odpowiednio zaprogramowana i nagłośniona afera, przeprowadzono przez media w warunkach demokracji medialnej, to najlepsze uzasadnienie do „prześwietlenia spraw”, „uszczelnienia procedur”, „tarczy antykorupcyjnej”, a może nawet „sejmowej komisji śledczej” – a w konsekwencji wprowadzenia ogólnej atmosfery strachu i dmuchania na zimne przy tego typu procedurach.

    Nie ma, co ukrywać, ale gdyby zaprezentowane działanie w istocie było jedynie przykrywką – „czapą medialną” – dla szerszej akcji polskich służb specjalnych – mającej na celu uszczelnienie systemu „około prywatyzacyjnego” w kontekście tego wszystkiego, co się teraz dzieje i co może nas czekać, jako łakomy kąsek – wrażliwy przecież na uroki drapieżnych kapitalistów – to tego typu działaniu należy tylko przyklasnąć. Nie jest tajemnicą, że w Unii Europejskiej jest przynajmniej jeden duży kraj – Francja – gdzie inwestowanie w dużej skali „w coś istotnego”, przez kapitał zagraniczny – jest najdelikatniej mówić niepożądane o ile nie niemożliwe. Przeszkody i kłopoty nie wynikają z procedur, wręcz przeciwnie te są banalne i dokładnie dostosowane do wymogów unijnych (swoboda przepływu kapitału). Kluczem do sukcesu tamże są małe kruczki, drobne gwiazdki i haczyki – innymi słowy – zwyczaj ukształtowany przez tamtejszą administrację i współpracujący z nią biznes, który to zwyczaj skutecznie blokuje a w praktyce często uniemożliwia wejście w strategiczne sektory tamtejszego rynku – w znacznej mierze i wbrew interesowi państwa francuskiego, o przestrzeganie, którego to interesu skutecznie dba administracja, zrzeszenia gospodarce, aparat prawny i służby specjalne wszechpotężne i tajemnicze. Podobne mechanizmy występują w innych krajach, w tym w tak wolnych gospodarczo państwach jak USA lub Izrael.

    Nasza dotychczasowa polityka w kontekście dowolności źródeł kapitału inwestycji dziwi, pewnym wyjaśnieniem może być mizerność krajowego rynku kapitałowego i naturalna potrzeba dyfuzji „lepszego” z zewnątrz. Pozytywnych skutków prywatyzacji w naszym kraju nie brakuje. Jednakże, wprowadzenie mechanizmów kontroli inwestycji na poziomie operacyjnym – wynikającym z nadzoru nad relacjami w świecie biznesu przez narodowo zorientowane służby specjalne – to konieczność w czasie kryzysu, i pewien standard w czasach po kryzysie. Jako państwo powinniśmy być do tego przygotowani, a niepożądany lub niekorzystny z punktu widzenia polityki rządu „inwestor” powinien być przynajmniej w sposób odpowiedni monitorowany.

    Postulowany mechanizm nie oznacza działań nielegalnych a jedynie w istocie gromadzenie danych, w tym przeciwdziałanie zagrożeniom. Doskonałym wzorem może być amerykańskie ustawodawstwo antyterrorystyczne, co prawda krytykowane, ale kompleksowo regulujące zagadnienia kontroli i immisji służb państwowych w życie publiczne obywateli.

    Zobaczymy, dokąd doprowadzi nas bieżąca sytuacja – wyprowadzono „dżina z butelki”, nie mając chyba do końca świadomości wagi spraw dla obrazu Polski za granicą w tzw. kręgach inwestycyjnych, dla których tego typu afery zawsze i bez wyjątku stają się papierkiem lakmusowym wiarygodności systemu stworzonego przez władze publiczne – w warstwie realizacji, która poza dostępem formalnym do rynku jest kluczowa z punktu widzenia warunków i klimatu dla prowadzenia biznesu. Po prostu w „republiki bananowe” nie inwestuje się poważnych pieniędzy, przy odrobienie złej woli prawdopodobnie ten sam los może spotkać „republikę ziemniaczaną”.